Menu Zamknij

Żydzi – Polacy: kolejna bitwa wiecznej wojny

Rafał A. Ziemkiewicz, DoRzeczy, nr 27, 5-11.07.2021 r.

To bardzo ważne, żeby jasno i otwarcie postawić sprawę naszej oceny żydowskich roszczeń i przestać udawać, że nie rozumiemy, o co naprawdę chodzi – że mamy tu do czynienia z całkowitym bezprawiem i próbą wymuszenia okupu

Pod jednym względem nowa odsłona konfliktu z Izraelem i amerykańskimi organizacjami żydowskimi zapowiada się dla nas lepiej niż poprzednia kampania, ta, do której pretekstem była nowelizacja ustawy o IPN, rozpoczęta atakiem izraelskiej ambasador podczas obchodów rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz, a zakończona chwiejnym rozejmem – wspólną deklaracją premierów Morawieckiego i Netanjahu.

Tym razem stronie żydowskiej jest dużo trudniej udawać, że chodzi jej o co innego, niż chodzi w istocie. Nowelizacja Kodeksu administracyjnego nie odnosi się w żaden sposób do Holokaustu, pamięci historycznej i innych obszarów, które żydowscy politycy i aktywiści do perfekcji nauczyli się wygrywać na rzecz swoich bieżących interesów. Nie odnosi się w sposób szczególny do mienia pożydowskiego ani nawet do reprywatyzacji. Ustanawia tylko okres przedawnienia, po którym decyzja administracyjna nie może być podważona, a więc i zmieniona.

Oczywiście stara narracja, którą Żydzi zwykli osłaniać swe roszczenia – „walczymy tylko o pamięć i dobre imię ofiar Holokaustu; ktokolwiek wiąże nasze działania z roszczeniami majątkowymi, ten jest antysemitą propagującym oszczerczy stereotyp o żydowskiej chciwości” – została natychmiast użyta, między innymi przez znanego już z wcześniejszych ataków na Polskę Ja’ira Lapida, piastującego obecnie urząd ministra spraw zagranicznych Izraela. Wiążąc jednak tak sformułowaną nowelizację z pamięcią Holokaustu, to raczej sami Żydzi krzewią wspomniany stereotyp.

INNE OKOLICZNOŚCI

Niestety, pod innym względem nasza sytuacja jest teraz znacznie gorsza. Stany Zjednoczone Trumpa stawiały między

innymi na eksport energii, w tym gazu ze złóż łupkowych. Dlatego Europa Środkowa i inicjatywa Trójmorza były dla administracji USA ważne, a to sprawiało, że dobre stosunki z nami i perspektywy amerykańskiego handlu w regionie uważała ona za priorytetowe w stosunku do żydowskich roszczeń. Nie mogła oczywiście otwarcie odmówić im słuszności, na to żydowskie lobby polityczne w USA jest zdecydowane za silne, ale milcząco je blokowała; zresztą według wielu źródeł to właśnie nacisk USA skłonił Netanjahu do podpisania wspomnianego tu rozejmu, który pozwolił Polsce wyjść z poprzedniego sporu ze stratami, ale przynajmniej z twarzą.

Joe Biden już pierwszymi decyzjami – wstrzymaniem budowy rurociągu z Kanady na południe USA i wycofaniem sankcji blokujących budowę Nord Stream 2 – pokazał, że jako zwolennik „zielonych” technologii nie będzie popierać wydobycia amerykańskich surowców, a politycznie zamierza oprzeć się w Europie na osi Berlin-Moskwa. Ameryka pod jego rządami nie potrzebuje nas więc ani jako partnera politycznego, ani jako rynku zbytu, więc wszelkie wrogie Polsce działania dostają dziś od niej zielone światło. Sygnałem, którego nie można zignorować, jest to, że zanim jeszcze odezwały się ambasada Izraela i organizacje żydowskie, jako pierwszy wystąpił przeciwko nowelizacji pełniący obowiązki ambasadora USA Bix Aliu, w liście do marszałek Sejmu posuwając się do bezprecedensowej w swej bezczelności sugestii, że taka ustawa nie powinna być w ogóle procedowana, ponieważ jego kraj sobie tego nie życzy.

Bez zmian pozostaje natomiast zastosowana przez Izrael i amerykańskie organizacje żydowskie strategia. Powtórzmy w największym skrócie: ponieważ roszczeń, szczególnie ich najpotężniejszego segmentu „mienia bezspadkowego”, które wspomniane organizacje szacują nawet na 300 mld doi., nie da się uzasadnić prawem, trzeba sięgać po argument moralny. Argument ten można oprzeć tylko na powszechnej zgodzie co do tego, że zbrodniarz nie powinien dziedziczyć po ofierze, czerpać ze swej zbrodni zysków. Aby zadziałał, trzeba więc zbudować trwałe przekonanie, że Polska jest sprawcą Holokaustu, a zatem, że w drugiej wojnie światowej była sojusznikiem Hitlera, a nie jego ofiarą.

PRZEMYŚLANA KAMPANIA KŁAMSTW

I to właśnie nowojorskie organizacje robią konsekwentnie, krok po kroku, od momentu, gdy upadek ZSRS i wyjście Polski zza żelaznej kurtyny dały im nadzieję obfitego połowu. A gdzie łup zapowiada się obfity, tam warto wykazać się cierpliwością, podchodzić długo i zakładać pułapki przemyślnie, by ofiary nie spłoszyć. Z dzisiejszego punktu widzenia widać wyraźnie, że kampania mająca przekonać świat, a nawet samych Polaków, o naszym współsprawstwie w Holokauście, miała charakter przemyślany, a użycie w niej wszystkich możliwych narzędzi – zakłamanych pseudohistoryków, popkultury, celebrytów, mediów – realizowało kolejne etapy i wbrew polskim nadziejom, że mamy do czynienia z jakimiś incydentalnymi nieporozumieniami, na każdym z owych etapów sięgano dalej, wysuwając coraz bardziej absurdalne tezy: aż do obecnych twierdzeń, że „Polacy zabili w czasie wojny więcej Żydów niż Niemców” i zmyśloną przez Jana Grabowskiego liczbę „200 tys.” rzekomych ofiar polskich kolaborantów Hitlera.

Niewątpliwie kluczowa była tu sprawa zbrodni w Jedwabnem – pamflet Jana Tomasza Grossa, kłamliwy, manipulatorski, niewytrzymujący nie tylko historycznej krytyki źródeł, lecz także testu zwykłego zdrowego rozsądku (1,6 tys. ofiar spalonych w jednej stodole albo spontaniczny charakter pogromu, w którym zginęło za jednym zamachem praktycznie 100 proc, zaatakowanej populacji!), a bardziej jeszcze niewczesne przeprosiny ówczesnego prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego, złożone bez żadnego ustalenia faktów, postawiły nas w oczach świata dokładnie w zaplanowanym miejscu, u boku III Rzeszy. Było to zresztą tym łatwiejsze, że od momentu odkrycia przez Niemców grobów w Katyniu amerykańskie i angielskie media czasu wojny tak właśnie o polskich legalnych władzach w Londynie i dowództwie PSZ pisały, pod dyktando sowieckiej propagandy powielając jej przekaz, że wskutek obsesyjnej nienawiści do Rosji Polacy de facto sprzyjają Hitlerowi, a nie aliantom.

Te podłości, wyprodukowane w czasie wojny w Moskwie i chętnie podejmowane w Londynie i Nowym Jorku, dzięki Grossowi i Kwaśniewskiemu pozostają żywe do dziś i nie budzą już na Zachodzie sprzeciwu ani zdziwienia tezy tak karkołomne jak to, że Polacy są winni wojny i Holokaustu, bo wskutek swego antysemityzmu nie zgodzili się w 1939 r. na zawarcie sojuszu z ZSRS – ani publikacje takie, jak niedawny artykuł w „Los Angeles Times”, który mianował Niemców „mistrzami” w rozliczeniu się ze swych win, Polaków zaś napiętnował jako tych, którzy do dziś się swojej odpowiedzialności za Shoah wypierają.

„Myśmy w getcie marzyli o wujku Roosevelcie jako naszym zbawcy, myśmy wierzyli, że te wszystkie Morgentauy, Baruchy i Frankfurtery nas uratują, zrobią coś. A oni wszyscy się na nas wypięli. Zygielbojm nikogo nie obchodził, raporty Karskiego nikomu nie były potrzebne. Za to 50 lat po wojnie okazało się, że ci sami ludzie albo ich następcy chętnie wezmą finansowe zadośćuczynienie za swoich, wtedy zdradziecko opuszczonych, rodaków” – mówił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” w sierpniu 2000 r. „Strażnik niewygodnej pamięci” Antoni Marianowicz. Nie był to jedyny taki głos. Forum Żydów Polskich przypomniało w ostatnich dniach memoriał, który wysłało Władysławowi Bartoszewskiemu przed jego wyjazdem, jako polskiego ministra spraw zagranicznych na opłakaną dla nas w skutkach konferencję w Terezinie – jednoznacznie wykazujący bezpodstawność roszczeń amerykańskich organizacji żydowskich i, co ważniejsze, zbijający ich argumenty. Dlaczego Bartoszewski zupełnie pismo Forum Żydów Polskich zignorował – dzisiaj już nie sposób go zapytać. Deklaracja terezińska, w której w niejasny sposób zadeklarowano przekazywanie „mienia bezspadkowego” na „upamiętnianie zbrodni i jej ofiar”, „działania edukacyjne” oraz „wsparcie dla żyjących jeszcze ofiar”, zaaprobowana została przez ówczesny rząd w tajemnicy przed społeczeństwem, nie toczyła się na ten temat żadna debata, nie podano nawet podstawowych informacji.

Nie można więc powiedzieć, że Polska nie miała w ręku argumentów, które – umiejętnie użyte (czy raczej: w ogóle użyte] – mogły stępić czy w ogóle złamać ostrze moralnych zarzutów o winy wobec Żydów i antysemityzm, używanych przy tym wymuszeniu.

Odpowiedź polskich elit na haniebne pogróżki, wygłaszane nie przez byle kogo, tylko przez samego lidera Światowego Kongresu Żydów – „Miliony Żydów zginęły w Polsce i my nigdy nie pozwolimy, by Polacy po nich dziedziczyli… Polska będzie atakowana i upokarzana na arenie międzynarodowej dopóty, dopóki nie zaspokoi roszczeń” – była po prostu niepojęta. Większą troską „elit” III RP – niż odpowiedzieć na nie z odpowiednią mocą – było raczej nie pozwolić, by ogół Polaków się o tych słowach dowiedział, bo to oczywiście mogłoby obudzić „demony polskiego antysemityzmu”, straszące na dworze Michnika.

Politycy i liderzy opinii ówczesnego mainstreamu wybrali strategię biegunowo odwrotną, niż nakazywały polski interes i elementarny zdrowy rozsądek. Jakąś dziwną formę „appeasementu”, opartą na przekonaniu, że „czas na szczere wyznanie win” wobec Żydów i że wyznanie takie „oczyści atmosferę wzajemnych relacji”. Gdy nieliczni dopuszczani wtedy do debaty publicznej publicyści niezwiązani z lewicą i „salonem” Michnika protestowali przeciwko publicznym przeprosinom prezydenta za Jedwabne, zanim w ogóle ustalono, co tam się stało i kto był sprawcą zbrodni, zakrzykiwano ich, że „choćby nawet tylko jeden Polak” uczestniczył w tej zbrodni, to i tak jest to „hańba całego narodu” i „trzeba mieć odwagę się do tego przyznać”.

Zamiast przedstawiać Polakom i światu historyczną prawdę, salony michni- kowszczyzny, przeciwnie, zachłystywały się „Biednym Polakiem patrzącym na getto” Błońskiego i wierszem Miłosza „Campo di Fiori” oraz licytowały się w kabotyńskich gestach, mających podkreślić moralną wyższość tych, którzy szczerze i odważnie biją się w pierś, nad tymi, którzy tego odmawiają. Właśnie to poczucie wyższości jest kluczem do zrozumienia ich postawy – w istocie było to przecież bicie się w piersi cudze, polska „inteligencja”, bo tak chciała się identyfikować wspomniana formacja, wyznawała światu winy polskich „chamów”, a zgoła wręcz na owych „chamów” donosiła. Oskarżenie Polaków o antysemityzm, wpisanie tego antysemityzmu w nienawistną dla liberalnych salonów tradycję polskiego patriotyzmu i katolicyzmu było jednym z głównych motywów wyższościowego dyskursu michnikowszczyzny, zarazem uzasadniając pogardę „elit” dla niższych klas społecznych i ich najwyższe mniemanie o sobie samych.

Mając takich sojuszników wewnątrz Polski, nowojorscy Żydzi mieli prawo nabrać przekonania, że operacja wyduszenia z nas wielomiliardowego okupu jest do przeprowadzenia. Tym bardziej że zmiana u sterów państwa niewiele tu zmieniła.

Ze strony odsuniętego „salonu” zajadłość w wywijaniu pałką „polskiego antysemityzmu” nawet się zwiększyła, a nowa władza, wbrew oczekiwaniom, nie umiała i odtąd nie umie zdobyć się na stanowcze postawienie spraw i nazwanie po imieniu złej woli środowisk prowadzących tę kampanię – po prostu złą wolą. Elity „PiS -owskie” tkwią co do spraw polsko-żydowskich w inteligenckich złudzeniach, których wzorcem pozostaje dla nich śp. Lech Kaczyński: wszystko to jest kwestią nieporozumień, które trzeba wyjaśnić, i jeśli tylko okażemy Żydom dobrą wolę, to i oni okażą ją nam. Wciąż myślą więc w kategoriach „niezadrażniania” i kierują się politycznym wyrachowaniem, że emocje związane z – umownie mówiąc – „447″ służą politycznej konkurencji na prawicy. Konfederacji.

Otóż taka postawa jest wręcz wymarzona dla sprawców „rewindykowania mienia bezspadkowego”, po których żadną miarą nie można się spodziewać dobrej woli.

NAZWIJMY TEN PROCEDER

Tym bardziej że ostatnio ujawnia się jeszcze jeden, coraz silniejszy element tej gry w łupienie bezradnych Polaków. Zwróćmy uwagę, że w obecnej kampanii środowiska żydowskie występują już nie tyle o to, aby reprywatyzacja w Polsce przebiegała w sposób uwzględniający ich roszczenia, ile żeby nadal nie było jej w ogóle, żeby przeciągał się w nieskończoność stan obecnego chaosu prawnego. Jest to żywotnym interesem zagranicznych, głównie amerykańskich kancelarii prawniczych, które w ostatniej dekadzie wyspecjalizowały się w „dzikiej reprywatyzacji” na wielką, omalże już przemysłową skalę.

Ten proceder, cichy, ale zyskowny, rozpisany na wiele pojedynczych postępowań, przebiega według wzorca znanego nam z „reprywatyzacji” warszawskiej. Zagraniczni prawnicy nabywają roszczenia od kogoś, kto miał polskie korzenie albo nazywa się podobnie jak przedwojenny właściciel „mienia bezspadkowego”, najlepiej z niewielkich miejscowości – z wykorzystaniem wszystkich znanych z Warszawy nieuczciwych sztuczek, w rodzaju potwierdzonych notarialnie w Urugwaju upoważnień od obywatela, którego ostatni raz widziano w 1943 r. na rampie w Auschwitz, ale formalnie nigdy nie stwierdzono jego śmierci – a następnie realizują je w polskich sądach, które przecież jakie są, każdy widzi. Ze strony polskiej nie ma wciąż nawet szacunkowych danych, ile takich spraw mieliśmy w ostatnich latach, jak wielkie roszczenia zaspokojono i przede wszystkim ile postępowań się toczy. Furia ataku na wprowadzenie do KPA jednej prostej nowelizacji pokazuje jednak wyraźnie, że zyski ciągnięte z reprywatyzacyjnego procederu muszą być nieliche.

Są powody, by obawiać się, że po raz kolejny wrogom Polski uda się wykorzystać do swoich celów polsko-polską wojnę. Słyszy się już, że dla opozycji sprawa okupu dla organizacji żydowskich, jak każda inna, jest tylko okazją do uderzenia w PiS i zastosowania po raz kolejny zasady „im gorzej, tym lepiej”. Wprawdzie Senat nie jest w stanie zablokować ustawy, może ją jedynie wstrzymać o miesiąc, ale nawet symboliczne rozbicie jedności Polaków będzie nam bardzo szkodzić. Także z tego powodu jest bardzo ważne, żeby jasno i otwarcie postawić sprawę naszej oceny żydowskich roszczeń i przestać udawać, że nie rozumiemy, o co naprawdę chodzi, że mamy tu do czynienia z całkowitym bezprawiem i próbą wymuszenia okupu za odstąpienie od „atakowania i upokarzania” Polski. Bardzo wskazane byłyby dwa posunięcia: wypowiedzenie Deklaracji terezińskiej i wyraźne opowiedzenie światu haniebnej postawy Żydów amerykańskich wobec Holokaustu wtedy, gdy zbrodni dokonywano. Zamiast już teraz dawać sygnały, jak uczynił to jeden z posłów PiS, na szczęście tych mniej mających do powiedzenia, że „być może trzeba będzie zrobić krok wstecz”, trzeba mówić światu jasno i wyraźnie: nikt nie ma prawa do „mienia bezspadkowego” po ofiarach, ale szczególnie nie mają takiego prawa Żydzi amerykańscy.

Bez tego zapowiedź premiera Morawieckiego „ani złotówki, ani dolara” pobrzmiewa niebezpiecznie historycznym „ani guzika”.

Szwajcarska lekcja

Piotr Włoczyk

Gigantyczna kampania czarnego PR wymierzona w szwajcarskie banki pokazała, jak skutecznym narzędziem może być oskarżanie o wzbogacenie się na tragedii ofiar Holokaustu i kolaborowanie z „nazistami”

Na łamach „The New York Times” 12 listopada 1996 r. ukazał się I wielki tekst, którego główną bohaterką była Gizella Weisshaus. Ta 67-letnia wówczas Amerykanka żydowskiego pochodzenia urodzona w Rumunii w czasie wojny straciła w Holokauście całą rodzinę – jako jedyna została skierowana na rampie w Auschwitz do kolejki osób przeznaczonych przez Niemców do pracy niewolniczej.

Kobieta przywoływała w rozmowie z nowojorskim dziennikiem słowa swojego ojca, który czując, że rodzina może niedługo trafić do obozu, zebrał wszystkich bliskich i powiedział im, gdzie powinni po wojnie szukać majątku. Gizella Weisshaus zapamiętała, że ojciec wspomniał m.in. o koncie w szwajcarskim banku, ale nie była w stanie przypomnieć sobie szczegółów. Kobieta po wojnie wyjechała do Ameryki, jednak na przełomie lat 80. i 90. postanowiła dotrzeć do konta, o którym mówił jej ojciec. Trzy razy odwiedzała Szwajcarię i zaglądała do każdego banku, ale wszędzie słyszała, że nie można udzielić jej informacji na temat posiadaczy kont. „Musiałam im pokazać coś, co było niemożliwe do uzyskania – powiedziała Weisshaus reporterowi »NYT«, przyznając, że nie znała numeru konta. – I dlatego uchodziło im to na sucho przez cały ten czas”.

Szwajcaria jeszcze przed wojną uchwaliła bardzo rygorystyczne przepisy gwarantujące prywatność osób deponujących w tamtejszych bankach pieniądze, ale też trudno wyobrazić sobie, by w jakimkolwiek innym kraju można było uzyskać informację na temat konta bliskiej osoby, pytając o nie „w ciemno” w bankach.

Wymowa artykułu w „NYT” była jednoznaczna – chciwi Szwajcarzy przetrzymują bezprawnie pieniądze ofiar Holokaustu

1 należy zrobić wszystko, by tamtejsze banki przekazały pieniądze rodzinom ofiar. A jeżeli rodzin nie ma, to powinny je dostać organizacje żydowskie dbające o pamięć

o ofiarach Holokaustu. Nawiasem mówiąc, w całym tym wielkim artykule nie znalazła się najmniejsza nawet wzmianka o amerykańskich bankach, w stosunku do których można byłoby wystosować analogiczne roszczenie, skoro wiadomo, że tysiące europejskich Żydów, widząc zagrożenie ze strony III Rzeszy, deponowało za oceanem oszczędności swojego życia.

ODDANA PRASA

Artykuł o Gizelli Weisshaus powstał w samym środku czteroletniej kampanii prowadzonej przeciw szwajcarskim bankom. Jak dowodzi prof. Norman Finkelstein w swojej książce „Przedsiębiorstwo holokaust”, za akcją mającą na celu zmuszenie Szwajcarów do wypłacenia gigantycznych pieniędzy stał w rzeczywistości Światowy Kongres Żydów (World Jewish Congress – WJC), który ma siedzibę w Nowym Jorku i działa głównie na terenie USA.

„WJC zmobilizował cały amerykański establishment. Od prezydenta Clintona […] przez 11 agencji rządu federalnego, Izbę Reprezentantów i Senat, aż do rządów stanowych i lokalnych. Cała klasa polityczna wywierała presję – pisze prof. Finkelstein.

– Jeden urzędnik po drugim ustawiali się w kolejce, by potępić perfidnych Szwajcarów. Używając parlamentarnych komisji bankowych jako odskoczni, przemysł holokaustu zorganizował bezczelną kampanię oczerniania. Po swojej stronie miał oddaną prasę gotową wypełnić pierwsze strony.gazet najbardziej nawet absurdalnymi historiami związanymi z Holokaustem. Ta kampania oszczerstw okazała się nie do zatrzymania”.

Gizella Weisshaus jako pierwsza pozwała szwajcarskie banki przed amerykańskim sądem. Wkrótce dołączyły do niej 3 tys. innych osób, które twierdziły, że Szwajcarzy przetrzymują pieniądze zdeponowane tam przez ich bliskich, którzy zginęli w Holokauście. Pozew zbiorowy opiewał na kwotę 20 mld doi.

Równolegle rozpoczęły się naciski ze strony Kongresu. Republikański senator ze stanu Nowy Jork Alfonse DAmato kierował pracami specjalnej komisji przesłuchującej szwajcarskich bankierów i wysłuchującej ludzi, którzy pozwali banki przed amerykańskim sądem.

„Już na samym początku było oczywiste, że Szwajcaria będzie łatwą ofiarą – pisze prof. Finkelstein. – Bardzo niewielu ludzi będzie trzymało stronę bogatych Szwajcarów w sporze z »potrzebującymi ofiarami Holokaustu«. Najważniejsze jednak, że szwajcarskie banki były bardzo podatne na ekonomiczną presję ze strony Stanów Zjednoczonych”.

Szwajcarzy, przerażeni potencjalnymi konsekwencjami, współpracowali z Amerykanami, choć mogło im się wydawać, że z punktu widzenia ich prawa temat roszczeń żydowskich jest zamknięty. W1962 r. szwajcarski parlament uchwalił bowiem prawo, które dawało tamtejszym bankom 10 lat na znalezienie spadkobierców właścicieli „uśpionych” kont, którzy zostali zamordowani w trakcie Holokaustu. W ten sposób 10 min franków szwajcarskich zostało przekazanych spadkobiercom ofiar Zagłady, ale – jak pokazała przyszłość – szwajcarskie prawo nie miało żadnego znaczenia w starciu z WJC.

Gdy sytuacja zaczęła się robić coraz bardziej niebezpieczna, Szwajcarzy postanowili sami wrócić do tematu.

W1995 r. David Vogelsanger z ambasady Szwajcarii w USA przyznał, że bankierzy z jego kraju raz jeszcze przejrzeli swoje aktywa i znaleźli dodatkowe 38 min „uśpionych” franków, które mogą się należeć rodzinom ofiar Holokaustu.

Dla WJC i innych żydowskich organizacji zainteresowanych wypłatą ze Szwajcarii ta kwota była nie do zaakceptowania. Szwajcarzy upierali się jednak, że miliardy dolarów, które mieliby wypłacić, nijak przystają do rzeczywistej skali depozytów Żydów zamordowanych przez Niemców.

Amerykanie wymogli w końcu na szwajcarskich bankierach, by ci zgodzili się na przeprowadzenie wielkiego audytu. Komitetem nadzorującym przegląd kont kierował były szef FED Paul Volcker.

W międzyczasie, by wzmóc presję na bankach, WJC zapowiedział bojkot szwajcarskich usług i towarów. Do groźby bojkotu dołączyły władze m.in. Nowego Jorku i New Jersey. Israel Singer, ówczesny sekretarz generalny WJC, powiedział wprost: „Ostatnią rzeczą, jaką chcą banki, to zła prasa. Będziemy to robili dopóty, dopóki banki powiedzą: »Wystarczy już. Chcemy się dogadać«”.

Druga strona coraz bardziej miękła. „Szwajcarzy obiecują, że na koniec tego procesu w Szwajcarii nie zostanie nawet jeden cent, który mógł należeć do ofiary Holokaustu” – zapowiedział Jeffrey Tau- field, rzecznik Szwajcarskiego Związku Banków. Mimo to Szwajcarzy wciąż zwlekali z wyłożeniem na stół miliardowego odszkodowania.

W marcu 1998 r. Edgar M. Bronfman ostrzegł, że „to wszystko zmierza to momentu, gdy albo samo się rozwiąże, albo dojdzie do wojny totalnej”.

W odpowiedzi Szwajcarzy zaoferowali 600 min doi. Gdy jednak druga strona nie przyjęła tej oferty i zapowiedziała rozpoczęcie wielkiego bojkotu, szwajcarskie banki w sierpniu 1998 r. wywiesiły białą flagę i zgodziły się wypłacić 1,25 mld dol., a także przeznaczyć 200 min doi. na specjalny fundusz dla ofiar Holokaustu, które znajdują się w szczególnie trudnej sytuacji. Część pieniędzy popłynęła na konta ludzi takich jak Gizella Weisshaus, ale setki milionów trafiły wprost do organizacji żydowskich, z WJC na czele.

Jak zaznacza w swojej książce prof. Finkelstein, o ile wcześniej kierownictwo WJC ponaglało banki, by przelały pieniądze jak najszybciej, póki jeszcze żyją ludzie dotknięci bezpośrednio przez niemieckie zbrodnie, o tyle po wypłacie tych środków żydowskie organizacje z USA nie były tak skłonne do szybkiego rozdziału szwajcarskich pieniędzy.

„TRIUMF DUCHA”

Już po wypłacie przez Szwajcarów niemal 1,5 mld doi. komisja Volckera opublikowała raport, z którego wynikało, że na kontach, które z dużym prawdopodobieństwem należały do ofiar Holokaustu, znajdowało się między 170 a 260 min doi.

Zwycięstwo nad Szwajcarią zostało przyjęte bardzo ciepło m.in. przez ówczesnego premiera Izraela. „Byłeś prawdziwym pionierem w tej sadze. Rezultat jest nie tylko wielkim osiągnięciem pod kątem materialnym, lecz także jest to moralne zwycięstwo i triumf ducha” – napisał Beniamin Netanjahu w liście do senatora D’Amato.

Jak jednak zwraca uwagę prof. Norman Finkelstein, kampania przeciw szwajcarskim bankom pełna była hipokryzji, skoro dokładnie to samo można byłoby zarzucić amerykańskim instytucjom finansowym.

– W obliczu zagrożenia ze strony nazizmu wielu europejskich Żydów zdecydowało się ulokować swoje oszczędności w ameiykańskich bankach. Wychodzili oni z założenia, że im dalej je zdeponują, tym będą one bezpieczniejsze. Jednak ameiykańskie banld nigdy nie stały się przedmiotem zainteresowania organizacji starających się wyciągnąć „odszkodowania”. Nie trzeba być geniuszem, żeby to zrozumieć. Nie gryziemy ręki, która nas karmi – powiedział „Do Rzeczy” prof. Finkelstein.

I dodał: – Należy więc zapytać ludzi, którzy próbują wymuszać pieniądze za pomocą wszystkich tych ustaw: zanim weźmiecie się za polskie nieruchomości, dlaczego najpierw nie prześwietlicie amerykańskich banków pod kątem zdeponowanego w nich żydowskiego majątku? Przecież da się przeprowadzić taki audyt, co pokazała sprawa szwajcarskich banków…

Opracował: Cwi Mikulicki – Izrael