GAZETA POLSKA TYGODNIK NIEPODLEGŁEGO POLAKA

Był sierpień roku 1943. W sosnowieckim getcie na Środuli od kilku dni działy się dantejskie sceny. Nad całą tą biedną, robotniczą dzielnicą unosił się nie tylko letni żar, który ustępował po zmroku, ale również smród z podpalonych domów oraz rozkładających się ciał.
Sebastian Reńca
Po bunkrach wciąż jeszcze ukrywali się ci, którzy mieli nadzieję, że nikt ich nie znajdzie w kryjówce. Ciasnota, zaduch, pragnienie, strach, odór ekskrementów i potu. „W bunkrach miały miejsce koszmarne zdarzenia. Obawiając się odkrycia, matki zatykały swoim plączącym dzieciom usta, i maluchy dusiły się na śmierć. Inni podawali dzieciom truciznę” – pisała Dora Reym. „Po akcji zdarzało się, że znajdowano martwe dzieci, które zostały uduszone albo z powodu braku powietrza, albo jeśli dziecko płakało, ludzie w piwnicy dusili je w obawie, że płacz dziecka sprowadzi Niemców” -wspominał inny mieszkaniec sosnowieckiego getta Dawid Fischer. Tak wyglądało tamto czekanie. W ciszy. W żałobie. W modlitwie do Boga…
Wołanie do Boga
Więzień KL Auschwitz Józef Seweryn przyjechał do Sosnowca na pace ciężarówki, która rankiem wyjechała z obozu
w obstawie esesmanów. Prowadził esesman Roth. Przed ciężarówką jechał na motocyklu esesman Schimpf. Jechali też inni z SS: Achtelik, Klouse, Sierek, Siebene-ichler. Oprócz Seweryna na podłodze siedzieli kacetnicy: Zygmunt, zwany „Tapicerem” z pierwszego warszawskiego transportu; Jasio, również ze stolicy; Klimczok; ślusarz Józio Michalenko i Ukrainiec.
Gdy dojechali do Środuli i wachmani wpuścili samochód na teren getta, więźniów przywitały „martwe okna, których wiele było bez szyb”, zaś nad ziemią unosiło się pierze z rozdartych poduch i kołder. Więźniowie dostali rozkaz szabrowania w szpitalu. Mieli demontować dosłownie wszystko, co miało jakąkolwiek wartość dla obywateli Trzeciej Rzeszy.
Gdy oni pracowali na górze, esesmani „pracowali” w piwnicach. Łazili, opukując ściany w poszukiwaniu zamurowanych kosztowności. Nagle zdziwili się, bo ktoś odpowiedział im pukaniem z drugiej strony. Wezwani na dół więźniowie zburzyli ścianę grubą na dwie, a miejscami trzy cegły. W końcu wybito spory otwór, jednak esesmani nie weszli, gdyż odrzucił ich bijący fetor. Zaczęli krzyczeć: Kto tam jest?! Żydzi? Wychodzić, szybko!
Nikt nie odpowiedział. Przyniesiono świece. Achtelik i Klouse przełamali wstręt i przecisnęli się na drugą stronę.
Wtedy padły strzały. Achtelik dostał w ramię, a Klouse w dłoń. Niemcy zaczęli strzelać w ciemność. Z drugiej strony strzały były coraz rzadsze. W końcu tamci umilkli.
Tym razem Klimczok na polecenie esesmana przeszedł na drugą stronę uzbrojony w stylisko od łopaty. Wyłaźcie, wyłaźcie! – krzyczał. – Nie będę was zabijał!
Niemcy witali Żydów kopniakami, strzałami, pięściami, uderzeniami kolb. Oprócz mężczyzn i kobiet było tam również pięcioro dzieci. „To, co się działo na naszych oczach, wołało o pomstę do Boga” – pisał Seweryn w swej wspomnieniowej książce „Byłem fryzjerem katów”. Jeden ze starszych mężczyzn błagał Schimpfa: Mam duże pieniądze w zagranicznych bankach. Po wojnie wynagrodzę pana po królewsku. Zresztą, tutaj też mamy dużo złota i kosztowności. Weźcie je. Darujcie nam tylko życie. Niemiec odesłał go do innych, którzy leżeli na ziemi. Jedna z kobiet przyczołgała się do Siebeneichlera, objęła go za nogi i błagała o litość dla dzieci, ale łaski nie było. Wszyscy zostali zastrzeleni strzałami w potylicę.
Klimczok zapytał Sierka, czy jeszcze raz może wejść do bunkra i dostał zgodę od Niemca. Więźnia nie było kwadrans. W końcu usłyszeli, jak drze się na całe gardło: Z psem, z psem! Z psem, białym pudlem na rękach, wyszła dziewczynka, może ośmioletnia. Mrużyła oczy oślepiona słońcem. Zanim wzrok przyzwyczaił się do światła, wciąż pytała o tatę i mamę. Gdy zobaczyła ich z przestrzelonym głowami, zapłakała. Esesman Schimpf odebrał dziecku pieska. Trzymając go w jednej ręce, drugą odpiął kaburę, z której wyjął pistolet. Lufa dotknęła czoła dziewczynki. Sekundę później mała leżała martwa. Niemiec tulił z czułością pudla. „Była to jedyna istota, jaka ocalała ze schronu w getcie Sosnowiec Środula” – opowiadał fryzjer katów.
„Na prawo. Na lewo…”
Preludium tego, czego świadkiem był Józef Seweryn, zaczęło się o świcie, w niedzielę 1 sierpnia 1943 roku. Słońce wstało o godzinie czwartej minut jedenaście. Rozpoczynała się likwidacja getta…
Większość (80 procent) wywiezionych do Auschwitz 32 tysięcy żydowskich mieszkańców Zagłębia została zgładzona w komorach gazowych. O jednym z tych zagłębiowskich transportów pisał Tadeusz Borowski w opowiadaniu „Proszę państwa do gazu”.
Wśród tych, którzy przeżyli, był na przykład Samuel Pivnick, który opowiedział, jak wyglądały pierwsze minuty w obozie: „Gdy przyjechaliśmy do Auschwitz-Bir-kenau, otworzono wagony, słychać było wrzaski; »Raus! Raus!«, bito nas. Potem oddzielono kobiety, dzieci i mężczyzn w podeszłym wieku. Wybrano tych, którzy byli zdolni do pracy, tylko kilkaset osób z całego pociągu (…). Było wielu żołnierzy z psami, krzyczeli na nas, bili i kopali. Byli też więźniowie w biało-niebieskich ubraniach, którzy w ogóle się nie odzywali. Mengele stał między ludźmi i wskazywał: »Na prawo. Na lewo. Na prawo. Na lewo«”.
W esesmańskim raporcie z tamtego czasu można przeczytać: „Jako że krematoria nie mogły spalić takiej liczby ludzi, palono trupy również w otwartych dołach przy Birkenau. Przez trzy dni nie można było dojrzeć niczego poza wielkimi płomieniami ognia. W tym samym czasie przybyły z Francji transporty z Żydami, którzy zostali zlikwidowani w ten sam sposób. W Birkenau z tryumfem zarejestrowano: w ciągu jednego dnia uśmiercono gazem 30 tysięcy ludzi”.
W raporcie polskiego podziemia padły podobne frazy: „Podczas zagazowania 30 tys. Żydów z Zagłębia Dąbrowskiego krematoria nie nadążały w paleniu zwłok, także palono na stosach, a dzieci rzucano żywcem do ognia”.
Miasteczko nawiedzone przez Czarną Śmierć
Ci, którzy wciąż żyli w Sosnowcu, jak Paweł Wiederman, pracowali przy sprzątaniu getta. Autor „Płowej bestii”, powieści wydanej po wojnie, a opowiadającej o powstawaniu i likwidacji zagłębiowskich gett, wspominał po latach: „Szliśmy opuszczonymi ulicami getta. Panowała tam przerażająca pustka: dzielnica przypominała miasteczko nawiedzone przez Czarną Śmierć w średniowieczu. Mała Środula wyglądała dokładnie tak samo – żadnych śladów życia. Po wypędzeniu ludzi również i psy uciekły z przeklętego miejsca”.
Wiederman żył, ale jego najbliżsi zginęli. Chyba najbardziej przejmujący fragment w jego „Płowej bestii” to opis najpierw pożegnania z żoną, a następnie momentu, w którym Wiederman zostaje rozdzielony z synem. „Och, co za straszna podłość ludzka, jak ja nisko upadłem, patrzę, jak uprowadzają moje własne dziecko, mój największy skarb, droższy mi nad moje własne życie, które każdej chwili gotów byłem oddać za niego, i stoję i milczę. Czy ja tę podłość, tę zdradę, jaką popełniłem na własnym dziecku, będę mógł kiedykolwiek wobec siebie samego usprawiedliwić. (…) Ze wszystkich stron dochodzi huk strzałów karabinowych, gnają, pędzą ludzi, walą kolbami i bijąnahajkami. (…) Awdali, wśród unoszącej się kurzawy szedł tłum Żydów, szli starcy, kobiety i dzieci, a między nimi mój syn”.
Chajka Klinger z Żydowskiej Organizacji Bojowej również przeżyła, jak Wiederman, a wszystko, czego doświadczyła, opisała w dzienniku. W obozie pracowników sprzątających getto widziała, jak ludzie chcą korzystać z życia. Łapią każdy kolejny dzień. „Tylko się szuka okazji, gdzie by można pomacać. Dekadenci, schyłkowcy chcą użyć dnia, bo może jutro już ich nie będzie. Ciągle szukają nowych ofiar, nie mogą zrozumieć, jak można nie chcieć, bo przecież możliwe, że jutro nas już nie będzie. Nie, ale ja was nie chcę”.
Spostrzeżenia Chajki potwierdzała Fredka Mazia: „Ludzie przyzwyczaili się do warunków życia, jednostki łączyły się w nowe grupy, a nawet rodziny. Żyli jakby pod hasłem »żyj, pij, ile możesz, bo jutro wszyscy umrzemy«”.
Pomoc Armii Krajowej
Czy Armia Krajowa patrzyła bezsilnie na to, co działo się na Środuli? Rąbka tajemnicy uchylił podpułkownik Antoni Siemiginowski „Jacek”, żołnierz Armii Krajowej. „Liczyliśmy się od pewnego czasu z likwidacją sosnowieckiego getta,

Większość (80 procent) wywiezionych do Auschwitz 32 tysięcy żydowskich mieszkańców Zagłębia zostałazgładzona w komorach gazowych.
które zostało przez Niemców urządzone na Środuli (…). Cały nasz wysiłek był skierowany na ratowanie tych wszystkich, dla których istniały szanse przetrwania na przykład na robotach przymusowych w Rzeszy, w specjalnych kryjówkach organizowanych w ramach akcji Żegota – z inspiracji Komendy Głównej AK i osobiście Roweckiego »Grota« przez podlegle instancje i komórki konspiracyjne na naszym terenie również. Współpracowaliśmy w tym względzie z organizacją bojową założoną wśród młodzieży żydowskiej Sosnowca przez braci Kożuchów, zaprzysiężonych jako żołnierzy ZWZ. Dostarczaliśmy im broń i amunicję, której użyli między innymi do likwidacji szpicli. Kiedy je-sienią 1942 roku zapadła decyzja o założeniu na Środuli getta, sąsiadującego
z analogicznym będzińskim, następnie zlikwidowanym, członkowie wspomnianej organizacji (…) podjęli przygotowania do walki, gromadząc broń, materiały wybuchowe, przystosowując niektóre budynki do celów obronnych”.
Gdy getto było już zlikwidowane i na jego terenie pracowali tylko ci „którzy sprzątali, AK udało się wyprowadzić na „aryjską” stronę kilkadziesiąt osób.
Pomocy udzielali również zwykli ludzie
„Miałem wówczas szesnaście lat i doskonale pamiętam okoliczności uratowania kilkunastu Żydów w pierwszych dniach sierpnia tysiąc 1943 roku – wspominał Robert Magiera. – Mieszkałem wówczas w sosnowieckiej dzielnicy Pogoń, gdzie w mieszkaniu państwa Machoniów, znajdującym się na parterze i połączonym z piwnicą tajnym wejściem, znajdowała się »melina«, w której przechowywano uciekinierów. Gospodarze mieli do mnie zaufanie, wykonywałem więc różne zadania, przenosiłem listy i paczki. Zbiegów z getta wyprowadzano z kryjówki pojedynczo, zazwyczaj o świcie, gdy ludzie udawali się do pracy. Mieli odpowiednie papiery i bilety kolejowe. Nie mówiono tego wprost, ale domyśliłem się, że kierowani są na południe, w Beskidy…”.
podpis. Aron Kohn Hajfa Izrael