Menu Zamknij

Kobieta Nimfa

Wielokrotnie chciałem zdefiniować kobiecość, powabność, zmysłowość płci pięknej i przepięknej. Zabierałem się za to na wiele sposobów będąc znawcą wybitnym i badaczem aktualnym, i historycznym, znanym wszem i wobec, jak świat długi i szeroki.

Moim idolem pierwszorzędnym przez całe moje życie był Koziołek Matołek pióra Kornela Makuszyńskiego, Lwowiaka z krwi i kości, i Zakopiańczyka.

Na naszej stronie wiele przestrzeni poświęcamy lwowskim historią i swawolą, tak więc postanowiłem więcej nie szukać wyszukanych pięknych określeń Kobiety jako nimfy ulotnej. Niech zrobi to za mnie Mistrz Kornel Makuszyński w felietonie poniżej…

Fuszerka Pana Boga, czyli Makuszyński i kobiety

Stwarzając kobietę, Pan Bóg sfuszerował ten interes, napisał Makuszyński w jednym z bardzo wczesnych opowiadań (Rajska opowieść z tomu Rzeczy wesołe, 1909), a później już tylko starał się tę tezę rozwinąć i uzasadnić.

Dzień stworzenia kobiety byt klęską ludzkości, ale nic się z tym nie da zrobić, chwile słabości mają nawet geniusze i bogowie. Zwierzęta w raju przyglądały się z wielkim zainteresowaniem, co też dobry Bóg wyprawia. A on cały dzień lepił coś z błota, potem to przerabiał, starał się poprawić, ale ciągle mu nie wychodziło. W końcu „ulepił figurę niekształtną, niezgrabną i do niczego niepodobną”. Następnie wytarł maszkarę liśćmi drzewa pomarańczowego, aby zagłuszyć fetor mułu.

Kobieta schła, a zewsząd zbiegły się wszystkie stworzenia, by zobaczyć dziwowisko: małpy, nosorożec, żyrafa i beznadziejnie zakochany w żyrafie wielbłąd. Patrzyły zaskoczone, jedne z trwogą, inne z kpiną. „Nie bardzo piękne bydlę jest ta kobieta” – orzekł krokodyl, a słoń chciał nawet wyrwaną z ziemi palmą rozbić Boże dzieło na kawałki.

A jakby tego było jeszcze za mało, okazało się, że głupota, złośliwość i przekora kobiety nie tylko dorównuje jej brzydocie, ale nawet ją przewyższa. Kobieta, nazwana Hewą, robiła wszystko na opak, nawet gdy były to przykazania samego Stwórcy. Tak więc wszystko, co wydarzyło się później między mężczyznami i kobietami, było skutkiem przekręcenia boskich słów: „miłuj męża swojego po wszystek dzień twojego żywota” i „służyć mu będziesz i będziesz mu posłuszna”. Hewa mdlała, kiedy nie wiedziała, jak się zachować i co powiedzieć, kazała wyrwać pawiowi ogon, by piórami przybrać sobie okolice pleców, papudze obciąć skrzydła, którymi ozdobiła głowę, a usta nacierała burakiem. Adam, mimo że owłosiony na całym ciele, spodobał się jej, bo był poczciwy i głupi, więc spędzała z nim czas chętnie, zwłaszcza w celu przedłużenia gatunku, by nie przysparzać Bogu trudu dalszego stwarzania. Adam urządzał dla niej przedstawienia cyrkowe (przychodził na nie sam Stwórca), a Hewa i tak go w końcu zdradziła w trzcinie cukrowej ze starym, łysym szympansem. Tego nie przewidział nawet Pan Bóg. – Bałem się, że cię zdradzi, ale myślałem, że sobie nie da rady. Co za chytrość, co za chytrość – tłumaczył się Bóg Adamowi. – Zmęczony już byłem bardzo, kiedym ją stwarzał, na dobre to nie wyszło. Sfuszerowałem ten interes, Adamie, przebacz mi, to moja wina…

Dziś wiele zdań, które Makuszyński napisał o kobietach, uznano by za seksistowskie, a co najmniej politycznie niepoprawne, a on sam – używając języka jego felietonów – zostałby wbity na pal, wielokrotnie łamany kołem, a na koniec poćwiartowany. Ale kiedy je pisał, uchodziło, także w druku, dużo więcej. I nikt nie protestował przeciwko mizoginistycznym komentarzom.

Już w Rzeczach wesołych kobiety pojawiały się we wszelkich możliwych (oczywiśce negatywnych) odmianach, w jakich tylko mógł wystąpić „puch marny”. „Kobieta-kabotynizm kobieta-parazytyzm, kobieta-chytrość, kobieta-okrucieństwo, kobieta-wyzysk, kobieta (excuzes le moi) – głupota, kobieta-marność i zmienność a zawsze niejako kobieta-absolut. kobieta-arcytyp, bez indywidualnych różnic i cech” – scharakteryzował opisane w książce kobiety recenzent tygodnika „Świat”.

Po wielu latach używania rozumu nawet kobieta odróżni kapelusz od dzieła filozoficznego, napisał Makuszyński. A było tych podszytym męskim szowinizmem myśli dużo, dużo więcej.

Piękna kobieta jest jak kaczka – za dużo dla jednego, za mało dla dwóch.

Kobieta duszy nie ma, bo się boi wody, psa, papierosów, ognia i ciemnego pokoju.

Jeśli na twoje pytanie kobieta odpowiada – nie wierz jej, jeśli jednak milczy – nie wierz jej tym bardziej.

Jeśli kobieta cię zdradzi, zawsze mieć będzie żal do ciebie, że z twego powodu nie mogła tego uczynić wcześniej.

Obelgą jest twierdzenie, że kobieta nie ma duszy. Kobieta ma ich trzysta sześćdziesiąt i pięć!

Jeśli uwierzysz, że kobieta jest aniołem, stracisz wiarę inną: w wiekuisty spokój nieba.

Nie mów kobiecie: „Bóg tak chce!” – bo powie, że jej zupełnie nie bierzesz pod uwagę.

Porównywanie kobiety do diabła jest niemądre i niesmaczne. Cóż komu zawinił biedny diabeł?

Subtelność kobieca jest tak cudowna, że kobieta żałuje cię już kilka dni przedtem, zanim cię zdradzi.

Książkę może zamordować usłużny krytyk: tobie, smutny bracie, jeśli o kobietę idzie, nikt takiej drobnej przysługi nie odda.

Wszystko na świecie da się uzasadnić i pojąć prócz wielożeństwa.

W felietonie Lekarstwo na złą żonę na czytelniku, który mu się poskarżył, jak bardzo jest nieszczęśliwy, bo ma już trzecią żonę, nie zostawił suchej nitki:

– Pan jest głupi, nie nieszczęśliwy. A jeśli pan jest nieszczęśliwy, to słusznie, natura bowiem musi ukarać człowieka za potworne zboczenie Po co się pan żenił aż trzy razy?

Kpił z kobiet przy każdej okazji. Pisał, że wakacyjnymi upodobaniami Polek rządzą przede wszystkim ich kształty. Panie mające długie nogi, piękny brzuch, „piersi podobne do ludzi” i w ogóle wyglądające tak, że mogłyby stanąć nago w muzeum, jadą nad morze, gdzie mogą się do woli rozbierać i sycić pożądliwym wzrokiem mężczyzn podziwiających ich ciała. Te zaś, które na górze nie mają czym przyciągnąć męskich oczu, natomiast „dół” mają, owszem, piękny, jadą w góry. „Jakże mądra jest przyroda. W górach nikt nigdy na kobietę nie patrzy z góry, tylko zawsze z dołu” – kończył wywód.

Kobiety, jego zdaniem, wybierały Zakopane przede wszystkim dlatego, żeby z wdziękiem dostać tam zawrotu głowy, malowniczo omdleć i dać się uratować, a potem… uwieść jakiemuś Staszkowi Rojowi albo innemu tatrzańskiemu przewodnikowi, oczywiście urodziwemu jak sam Janosik. W dodatku bez żadnych wyrzutów sumienia. Skoro Leda mogła zrobić to z łabędziem, to kuracjuszka z warszawskiego mondu może przecież z prawdziwym orłem z Tatr. On ratował ją przed upadkiem w przepaść, ona z wdzięczności za uratowane życie upadała z nim w kosodrzewinie. „Bo chociaż to niewygodne i trochę kłuje, jednak jest sprężyste i zawsze nieco oryginalne” – erotyczne aluzje, którymi podszyta była większość „kobiecych” tekstów Makuszyńskiego, przydawały im jeszcze popularności.

Zakopane pod piórem Makuszyńskiego z magicznej stolicy artystów zmieniało się w mekkę wyzwolonych pań, przyjeżdżających, by „zapomnieć się” z jakimś wyjątkowo przystojnym panem. Albo w ogóle gotowych się zapomnieć, byle tylko któryś z przybywających w Tatry panów chciał z owego zapomnienia skorzystać. Zdrada w Zakopanem, pisał, stawała się jakby mniej poważna i dużo łatwiej wybaczalna, skoro można było z dużym prawdopodobieństwem założyć, iż zdradzająca męża kuracjuszka jest w tym samym czasie, a najdalej podczas następnego pobytu, zdradzana przez małżonka. A nawet – co oczywiście było już znacznie trudniejsze do wybaczenia – przez kochanka!

Ale kiedy zarzucano mu niechęć do wszystkich kobiet, bronił się, że to nieprawda. Niektóre lubi. „Szanuję naprawdę kobiety godne szacunku, a natrząsam się z lichych imitacji kobiecości, z papug różnokolorowych, z arcydzieł sztuki ornamentacyjnej, z malowanych lalek, co to ani dziecka nie wychowa, ani kochać nie umie, ani myśleć nie zdoła, tylko w karty gra, obcina włosy, krawcowe zamęcza i męża, pali, pije i – nie daj Boże! – wiersze pisze” – tłumaczył, ale nie mógł mieć pewności, czy udało mu się przekonać choćby jedną.

Dużo większą sympatią pisarza cieszyły się dorastające panienki, podlotki, a mówiąc językiem nieco późniejszym: nastolatki. Choć, zastrzegał, największy nawet uczony do końca świata się nie dowie, co się dzieje w głowie i duszy takiej dorastającej panny.

Irenka Borowska, bohaterka powieści Panna z mokrą głową, jest śliczna jak anioł, mądra jak filozof („ale taki, któremu coś w mądrej pomieszało się głowie”), wesoła jak szczygiełek o poranku, gotowa na każde wariactwo, z połamaniem rąk i nóg aż do skręcenia karku włącznie. Ewa Tyszowska z Szaleństw panny £ wy jest niezależna, energiczna, bystra, złożona z „prochu, siarki, dynamitu i jeszcze siedmiu innych ingrediencji wybuchowych, w każdej chwili grożących spokojnemu światu zagładą”. A przy tym jest jeszcze dobra, czuła i ma złote serce.

Aż dziw, że z tak słodkich istot wyrastają później owe niewierne, okrutne, głupie i nienawidzące wszystkiego wokół kobiety, które zaludniają powieści Makuszyńskiego, pisali krytycy. A on sam nie krył, że też tego pojąć nie potrafi. Kobiecą słabość dostrzegał nawet w takim cudzie, jakim była panna Wanda, w której od pierwszego wejrzenia zakochuje się bohater Szatana z siódmej klasy. „W tej chwili lata po mieście jak kot z pęcherzem i ogląda fatałaszki – żali się Adasiowi Cisowskiemu profesor Gąsowski. – Nie rozumiem tej namiętności, któż jednak zdołał kiedykolwiek pojąć kobietę. Napoleon był geniuszem, ale z babami nie umiał dać sobie rady”.

Z czasem Makuszyński zaczął o kobietach pisać lepiej, choć nadal były to teksty podszyte złośliwą protekcjonalnością. Jak wtedy, gdy wstawiając się w felietonie za kobietą, która stanęła przed sądem za sfałszowanie dowodu (odmłodziła się o osiem lat), zgłosił do sejmu projekt, by w ogóle zwolnić kobiety z obowiązku podawania wieku, skoro wszyscy, także mężczyźni, będą dzięki temu bardziej szczęśliwi. Jeśli więc kobieta oświadcza, że ma lat trzydzieści, i zamierza je mieć jeszcze długo, nie należy jej w tym przeszkadzać, nawet gdy ma wnuczkę, która też już sobie co nieco odjęła.

W felietonie Kobieta zbyt oczerniona wziął w obronę Ksantypę, tłumacząc, jak krzywdząco i niesprawiedliwie stała się symbolem kobiecej wredności i patronką wszystkich złych kobiet na świecie. Przed nią i po niej z pewnością były kobiety o wiele gorsze i bardziej złośliwe, którym znacznie bliżej do Heroda. Miały jednak więcej szczęścia, bo żadna z nich nie była żoną Sokratesa, filozofa i najmądrzejszego pośród śmiertelnych. Gdyby nie on, nikt by nigdy o Ksantypie nie usłyszał, a nawet gdyby wiedzieli o niej współcześni, to pamięć o kobiecie przepadłaby wraz z nimi. Ale skoro przeszedł do historii Sokrates, musiała przejść i ona. A ona nie mogła być inna przy mężu, którym unieszczęśliwił ją los. Mąż, owszem, miał genialny umysł, ale poza tym był beztroskim nierobem, utracjuszem i opojem. Włóczył się od rana do nocy po Atenach, gadał do siebie albo zaczepiał ludzi i nieproszony wszczynał rozmowy na temat dobra, prawdy i demokracji. Ktoś taki nie mógł być łubiany, nic więc dziwnego, że skończyło się skazaniem Sokratesa na śmierć. Odium niechęci spadło jednak na Ksantypę, choć ona chciała być tylko normalną żoną: umiarkowanie marudną, przeciętnie złośliwą i oczywiście jak inne niezadowoloną z męża. Wszyscy mogli na niego narzekać, ona jedna powinna być zadowolona z życia z geniuszem. A przecież jeśli naprawdę był geniuszem, to powinien wiedzieć, że Ksantypa do niego nie pasuje, że jest za głupia, by go zrozumieć, i zbyt prymitywna, by pojąć, z kim ma do czynienia. Więc nie powinien się z nią żenić. A jak już się ożenił, to powinien chociaż stać się tak głupi jak ona. A więc to Sokrates jest winny jej nieszczęścia, kończył przewrotny wywód.

Innym razem sławił odwagę i poświęcenie kobiet, na jakie nie byłoby stać nawet najodważniejszych i najbardziej genialnych mężczyzn (…).

AGORA, 2017 – MARIUSZ URBANEK

Fragment książki Makuszyński. O jednym takim, któremu ukradziono słońce, ukazującej się nakładem Wydawnictwa Czarne.