Menu Zamknij

AMERYKA WALCZY Z „OBLĘŻENIEM”

DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

Jacek Przybylski

W ostatnich tygodniach Stróże prawa aresztowali już na amerykańskich uczelniach kilka tysięcy osób. Ta liczba z pewnością jeszcze wzrośnie. Mimo regularnych policyjnych interwencji na uniwersytetach wciąż trwają bowiem propalestyńskie demonstracje i proizraelskie kontrdemonstracje

Tak koszmarnej wiosny na kampusach nie pamiętają najstarsi rektorzy i dziekani amerykańskich szkół wyższych. Studenci na uczelniach w całym kraju organizują ogromne propalestyńskie protesty, których skalę można porównać jedynie z protestami przeciwko wojnie w Wietnamie, organizowanymi przez ich dziadków i babcie pół wieku temu, czyli w 1968 r. Wielu studentów nie tylko krytycznie ocenia działania izraelskiej armii w Strefie Gazy i popiera żądanie utworzenia państwa palestyńskiego, lecz także domaga się, by ich uniwersytety najpóźniej do końca obecnego roku akademickiego zerwały więzi finansowe z Izraelem oraz z izraelskimi firmami i organizacjami, przekonując, że kontynuowanie współpracy oznaczałoby, iż uniwersytety współpracują z podmiotami, które „czerpią zyski z ludobójstwa” w Strefie Gazy. Na niektórych uczelniach do protestujących studentów dołączali również dumni z ich postawy wykładowcy. 

W sumie propalestyńskie protesty zorganizowano na ponad 100 amerykańskich uczelniach. Na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (UCLAJ obozowisko studentów skandujących propalestyńskie hasła, otoczone kartonami i płytami OSB z napisami „Wolna Gaza” etc., osiągnęło wielkość boiska piłkarskiego. Duże miasteczko namiotowe wyrosło również w okolicach kampusu Uniwersytetu Waszyngtonu w amerykańskiej stolicy. Fala propalestyńskich protestów na uczelniach ogarnęła nie tylko lewicowe Zachodnie i Wschodnie Wybrzeże USA; rozlała się nawet na uniwersytety działające na tradycyjnie konserwatywnym południu Ameryki. Na niektórych kampusach studenci nie tylko „okupowali” biblioteki czy inne budynki, lecz także dopuszczali się aktów wandalizmu: rozbijali drzwi i meble, roz-kradali sprzęty, a ściany pokrywali graffiti o antysemickiej wymowie.

Część szkół wyższych, jak choćby Uniwersytet Michigan, błyskawicznie wylała na studentów kubeł zimnej wody i odrzuciła jakąkolwiek możliwość zerwania relacji z Izraelem. Na niektórych uczelniach władze podjęły negocjacje z liderami studenckich protestów, ale po ich niepowodzeniu uznały okupację terenu kampusu i wyznaczyły czas na przerwanie protestów i zakończenie „okupacji” części kampusu. Oburzonych formą demonstrowania poglądów, a zwłaszcza okupacją dróg dojazdowych do uczelni czy niektórych uniwersyteckich budynków, było nie tylko wielu polityków, lecz także innych studentów, którzy domagali się od władz uczelni egzekwowania prawa.

Poglądy na uczelniach są jednak wyraźnie podzielone. Z jednej strony oskarżenia o antysemityzm, z drugiej o islamo-fobię. Manifestacjom propalestyńskim towarzyszą proizraelskie kontrdemonstracje, które nierzadko przeradzają się w starcia z użyciem kijów lub fajerwerków. Po kilku tygodniach od rozpoczęcia protestów w wielu miejscach niektórzy demonstranci zaczęli przekraczać „czerwoną linię”, wykraczając daleko poza krytykę izraelskiego rządu i posługując się antysemickimi hasłami, a niekiedy wprost wzywając do mordowania Żydów.

Żydowscy studenci w rozmowach z amerykańskimi dziennikarzami mówią więc wprost, że w ostatnich tygodniach zaczęli się obawiać o swoje bezpieczeństwo na uczelniach. Jak zauważył na początku maja „The Economist”, członkowie Kongresu grożą, że doprowadzą do odwołania rektorów, którzy dopuszczają, by na kampusach dochodziło do propagowania antysemityzmu, a darczyńcy grożą wstrzymaniem finansowania uczelni.

WOLNOŚĆ SŁOWA A NIELEGALNA OKUPACJA

Na niektóiych uczelniach – jak np. na Uniwersytecie Rutgersa w New Jersey czy Uniwersytecie Minnesoty w Minneapolis – profesorom udało się przekonać protestujących do zakończenia okupacji oraz likwidacji obozowisk i do kontynuowania rozmów w bardziej cywilizowanej formie. Część cytowanych przez „NYT” protestujących przekonywała jednak, że „podczas ludobójstwa sprawy nie mogą być procedowane jak zwykle”.

W wielu amerykańskich miastach uniwersyteckie władze nie próbują już jednak wcale bronić wolności słowa, tolerancji i różnorodności. Ponieważ na niektórych uczelniach za brak stanowczych działań poleciały już głowy członków uczelnianych władz, rektorzy coraz częściej nie próbują już dłużej debatować ze studentami, lecz proszą o szybką interwencję policji. Ta zaś od połowy kwietnia skutecznie ucisza kolejnych protestujących. Na kampusy, do uniwersyteckich bibliotek i na sale wykładowe wkraczają zaś setki uzbrojonych policjantów w hełmach i z tarczami używanymi podczas tłumienia zamieszek, którzy wyprowadzają poza teren kampusu zakutych w kajdanki studentów, profesorów oraz wiele innych osób. W wielu miastach po przesłuchaniu aresztowanych okazywało się, że wielu zatrzymanych na kampusach wcale nie jest ani studentami, ani pracownikami uczelni. Niekiedy policjanci strzelają do protestujących gumowymi kulami. Podczas likwida-. cji nielegalnych obozowisk w ruch idą też policyjne granaty hukowe, gaz łzawiący, paralizatory a także tradycyjne pałki.

Stanowcze akcje policji poparło wielu prawicowych gubernatorów, którzy nie tylko pochwalają przywrócenie porządku na kampusach, lecz także opowiadają się za wyrzuceniem z uczelni tych studentów, którzy aktywnie uczestniczą w propalestyńskich protestach, a szczególnie tych popierających Hamas. „Jeśli stoisz po stronie grup terrorystycznych, to najwyższy czas zbadać ci głowę” – napisał na platformie X gubernator Oklahomy Kevin Stitt. „Wszyscy opowiadamy się za wolnością słowa w Oklahomie. Ale mowa nienawiści nie będzie tolerowana” – dodał polityk Partii Republikańskiej.

Jeszcze ostrzej wypowiedział się w tej kwestii republikański gubernator Teksasu Greg Abbott, którego zdaniem uczestnicy propalestyńskich protestów na kampusach „powinni siedzieć w więzieniu”. .Antysemityzm nie będzie tolerowany w Teksasie. Kropka” – oznajmił polityk w mediach społecznościowych. Abbott stwierdził także, że studenci dołączający do tych „przepełnionych nienawiścią, antysemickich protestów na terenie jakiejkolwiek publicznej uczelni w Teksasie powinni zostać skreśleni z listy studentów”. Na razie w większości przypadków zatrzymani przez policję na kampusach pro-palestyńscy protestujący są wypuszczani na wolność. Studenci i profesorowie raczej nie stawiają bowiem czynnego oporu. Na niektórych uczelniach, np. na prestiżowym Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku, uczestnicy propalestyńskich protestów, którzy nie podporządkowali się poleceniu likwidacji obozowisk na terenie kampusu, już zostali zawieszeni w prawach studentów. Jak informował „New York Times”, na innych uczelniach, w tym np. na prestiżowym Uniwersytecie Cornelia, niektórym aresztowanym studentom odebrano prawo do udziału w zajęciach, a nawet prawo wstępu na teren kampusu.

OD LOS ANGELES DO NOWEGO JORKU

Skala policyjnych akcji na uniwersytetach jest ogromna. Gdy zamykaliśmy to wydanie „Do Rzeczy”, w całych Stanach Zjednoczonych aresztowano co najmniej 2 tys. uczestników protestów na kilkudziesięciu uczelniach. Policjanci interweniowali zaś już m.in. na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles, Uniwersytecie Teksańskim w Dallas, Uniwersytecie Wisconsin w Madison, Yale w Connecticut, a także na uniwersytetach Fordham, Stony Brook, City College oraz Columbia w Nowym Jorku. Stróże prawa aresztowali również protestujących na uczelniach w stanach Arizona, Kolorado, Georgia, Floryda, Utah, Wirginia, Karolina Północna, Karolina Południowa, Illinois, Indiana, Nowy Meksyk, Massachusetts, Missouri, Ohio czy Luizjana.

Za aresztowaniami poszły sankcje, które mają zapobiec podobnym protestom w niedalekiej przyszłości. Część organizacji stojących za propalestyńskimi protestami, jak Students for Justice in Palestine czy Jewish Voice for Peace, została już zawieszona na kilkunastu amerykańskich uczelniach za notoryczne łamanie ich regulaminów.

BIDEN I TRUMP NIEMAL JEDNYM GŁOSEM

Zakończenie protestów na uczelniach 64 za pomocą policyjnych interwencji pochwalili wyjątkowo zgodnie zarówno urzędujący prezydent Joe Biden, jak i jego przeciwnik z Partii Republikańskiej, Donald Trump. Poparcie dla władz Izraela i dla samych Izraelczyków to bowiem jedna z niewielu rzeczy, która łączy polityków obu głównych partii politycznych w Stanach Zjednoczonych i która – przynajmniej do tej pory – łączyła też większość wyborców zarówno Partii Demokratycznej, jak i Partii Republikańskiej.

„Wszyscy widzieliśmy te obrazki i wystawiają one na próbę dwie fundamentalne amerykańskie zasady: pierwsza to wolność słowa, prawo do pokojowych zgromadzeń i wysłuchania. Druga to praworządność. Obie muszą być przestrzegane” – ogłosił obecny gospodarz Białego Domu. „Nie jesteśmy państwem autorytarnym […], ale nie jesteśmy też państwem bezprawia i porządek musi zwyciężyć” – mówił prezydent USA, sprzeciwiając się jednocześnie pomysłom użycia oddziałów Gwardii Narodowej przeciw demonstrantom na „okupowanych” uniwersytetach, do czego wzywał m.in. spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson. W ubiegłym tygodniu, podczas przemówienia z okazji Dni Pamięci o Holokauście, prezydent Biden mówił zaś, że Stany Zjednoczone będą bronić bezpieczeństwa Żydów i bezpieczeństwa Izraela nawet wówczas, gdy się z nim nie zgadzają. – Obserwujemy zaciekłą falę antysemityzmu w Ameryce i na świecie […], na kampusach uczelni żydowscy studenci są nękani i atakowani, gdy wchodzą do sal wykładowych. Widzimy antysemickie plakaty i slogany wzywające do unicestwienia Izraela, jedynego państwa żydowskiego. Zbyt wiele osób racjonalizuje, umniejsza lub neguje horror Holokaustu i 7 października – mówił gospodarz Białego Domu, odnosząc się do propalestyńskich protestów na amerykańskich uczelniach.

W przypadku antysemickich protestów studentów amerykańska lewica ma problem: od dawna liberałowie nawołują przecież do surowego karania przypadków mowy nienawiści, a w propalestyńskich obozach na „okupowanych” kampusach często odnotowywane są nie tylko przypadki słownej agresji, lecz także wprost wezwania ze strony lewicowych demonstrantów do aktów przemocy wobec Żydów.

Tego dylematu nie mają politycy Partii Republikańskiej, którzy konsekwentnie od wielu lat krytykują władze uniwersyteckie za zbytnią ustępliwość wobec lewackich aktywistów. Donald Trump potępił antyizraelskie protesty na uczelniach, określając je mianem „radykalnej lewicowej rewolucji”. – Nowy Jork był ostatniej nocy oblężony – mówił na początku maja czołowy kandydat prawicy na nowego prezydenta USA, chwaląc policję za skuteczne interwencje na nowojorskich uczelniach.

Problem mają też liberalne media. Ze względu na to, że na amerykańskich uniwersytetach przeważają studenci o poglądach lewicowych, wiele liberalnych mediów szybko zaczęło pisać o akcjach policji po „prawicowej nagonce” czy wręcz „prawicowej inkwizycji” wśród władz uczelni.

Wysoki Komisarz ONZ do spraw Praw Człowieka oświadczył pod koniec kwietnia, że jest zaniepokojony „serią zdecydowanych kroków” podjętych przez niektóre uniwersytety w Stanach Zjednoczonych w celu likwidacji protestów związanych z wojną w Strefie Gazy.

Poparcie dla władz Izraela i dla samych Izraelczyków to jedna z niewielu rzeczy, która łączy polityków obu partii

PROTESTY RÓWNIEŻ W EUROPIE

Na razie nie wiadomo, czy użycie policji wobec propalestyńskich demonstrujących trwale uspokoi sytuację na amerykańskich uniwersytetach czy wręcz przeciwnie – doprowadzi do eskalacji protestów, skłaniając większą liczbę studentów do udziału w nich.

Propalestyńskie protesty na uczelniach trwają nie tylko w Stanach Zjednoczonych, lecz także w Kanadzie, Wielkiej Brytanii, we Francji czy w innych krajach Unii Europejskiej. Ich uczestnicy żądają zakończenia izraelskiej operacji zbrojnej – rozpoczętej po bezprecedensowym ataku Hamasu na ten Izrael – w której od października 2023 r. zginęło już ok. 35 tys. Palestyńczyków.

Podpis: Cwi Mikulicki Hajfa Izrael