Rywka i Jakub
Sprawa błogosławieństwa nie wychodziła Rywce z głowy. Rozważała: „Ezaw z całą pewnością nie zasługuje na błogosławieństwo Icchaka. Dopuścił się w stosunku do ojca zwyczajnego oszustwa. Udawał przed nim pobożnego i dobrego człowieka. Trzeba coś takiego zrobić, aby jego kłamstwa wyszły na jaw.”
Rzekła wtedy do Jakuba:
— Pójdź synu mój na pole i przynieś mi ze stada dwie młode kozy. Zrobię z nich potrawę dla swego ojca. Ty zaś zaniesiesz mu ją, a on udzieli tobie, a nie Ezawowi swego błogosławieństwa.
Słowa matki przejęły Jakuba strachem. Prosił ją i błagał, aby zwolniła go od wykonania zadania, które uważa za niesłuszne. Rywka jednak trwała przy swoim. Ostro, twardo, nakazała mu:
— Zrób, jak ci każę. Bądź posłuszny!
Poszedł więc Jakub w pole. Zabrał ze stada dwie młode kozy i ruszył do domu. Po drodze nie przestawał płakać. Kiedy Rywka zobaczyła, w jakim stanie jest jej syn, powiedziała:
— Dlaczego, synu mój, płaczesz? Dlaczego upadłeś na duchu?
— Wypełnienie twego nakazu, matko, sprawia mi ból. Oto dlaczego jestem smutny. Oto dlaczego płaczę.
— Nie przejmuj się tym, synu mój. Wiem, że Bóg cię miłuje i nie poczyta ci tego za grzech.
Jakub nie przestał jednak płakać. Polecenie matki wykonywał w ciężkim nastroju. Tymczasem Rywka zdjęła z kóz skórę i zeszyła ją w kształcie rękawów, które włożyła na ręce Jakuba. Ubrała go też w strojną szatę Ezawa i dała mu potrawę przygotowaną dla ojca.
Kiedy Jakub wszedł do mieszkania ojca, przyjemny zapach potraw rozszedł się po całym domu. Icchak aż mlaskał z zadowolenia.
— Synu mój, cóżeś mi przyniósł?
— Skosztuj, ojcze, przyniosłem ci znakomite potrawy.
— Jakim sposobem je zdobyłeś?
— Bóg mi je zesłał, ojcze.
Icchak nie mógł się połapać w sytuacji. Czyżby to miał być Ezaw? Przecież ten nigdy nie powoływał się na Boga.
— Podejdź no bliżej synku. Chcę dotknąć twego ubrania.
Usłyszawszy to, Jakub zadrżał na całym ciele. Serce zaczęło mu walić, jak młotem.
I Bóg zesłał mu wtedy na pomoc dwóch aniołów, aby go podtrzymali i nie dali upaść. Oni go też doprowadzili do Icchaka. Ten obmacał jego ubranie i ręce i rzekł:
— Głos jest głosem Jakuba, ale ręce są rękami Ezawa.
Icchak spożył przyniesione przez Jakuba potrawy i był wielce zadowolony.
— Zapach mego syna — powiedział — przypomina zapach pola przez Boga błogosławionego. Taki zapach raduje i krzepi serce. Rzekłszy to położył ręce na głowie Jakuba i pobłogosławił go.
Straszny plan
Nienawiść Ezawa do Jakuba z każdym dniem się wzmagała. Jedna myśl zaprzątnęła jego głowę: Jeśli zamorduję Jakuba, będę miał sąd. Sąd zaś oznacza żałosny dla mnie koniec. Słuszniej więc będzie, abym się udał do mego wuja Iszmaela i wziął za żonę jego córkę. Jako członek rodziny łatwiej mi będzie namówić go, aby wszczął spór z Jakubem o moje prawo pierwszeństwa. Podsycę w nim taką nienawiść do Jakuba, że w ferworze kłótni zabije go. Wtedy ja wyrażę swoje oburzenie i gniew mówiąc: „Dlaczego przelałeś niewinną krew mego brata? Wiedz, że ja jestem odkupicielem jego krwi i zemszczę się na tobie”. Po tych słowach rzucę się na niego i zabiję. W ten sposób upiekę dwie pieczenie. Za jednym zamachem stanę się spadkobiercą obydwu zabitych. Bóg jednak rozszyfrował niecny czyn Ezawa i zapobiegł jego urzeczywistnieniu. Rywka została w porę powiadomiona przez Niego o zamiarach Ezawa. Ten zaś był tak pewny siebie, że na to konto zdrowo sobie pohulał ze swoimi koleżkami. Podczas libacji wzniósł nawet toast za pomyślne wykonanie planu zemsty na Jakubie. Nie omieszkał też na zakończenie podkreślić, że już ma Jakuba za straconego i pogrzebanego.
Tymczasem Rywka zawołała do siebie Jakuba i tak mu powiedziała: „Twój brat Ezaw knuje coś niedobrego. Uciekaj synu do Charranu do mego brata Labana i siedź tam tak długo, dopóki Ezaw nie zapomni o całej tej sprawie. Wtedy dam ci znać i wrócisz do domu. W przeciwnym wypadku może się dla was dwóch źle skończyć. Czuję to sercem”.
Laban i Jakub
Jakub udał się do Charranu. W polu przed miastem zobaczył stado owiec pasących się obok studni. Na wierzchu studni leżał olbrzymi kamień. Był tak ciężki, że trzeba było aż czterdziestu silnych mężczyzn, aby go ruszyć. Jakub podszedł do pasterzy:
— Skąd jesteście bracia?
— Z Charranu.
— Czy znacie Labana, syna Betuela?
— Znamy.
Jął wtedy Jakub wypytywać ich o Labana, o jego rodzinę i o wszystko, co się ostatnio u nich dzieje. Pasterze zrelacjonowali mu tymi słowy sytuację panującą w domu Labana: „Oto niedawno wybuchła epidemia wśród owiec Labana. Pomór był tak wielki, że tylko nieliczne owce pozostały przy życiu. Przekazał je wówczas Laban pod opiekę swojej córce Racheli. Właśnie ma nadejść. Ona już bardziej szczegółowo odpowie na jego pytania.”
Przekonawszy się, że pasterze są mu życzliwi, Jakub zadał im następne pytania: „Powiedzcie mi bracia, dlaczego zgromadziliście wokół studni swoje owce? Czyżbyście chcieli zapędzić je już do szałasów? Jeśli wynajęto was na dniówkę, to słońce stoi jeszcze przecież na niebie, a dzień jeszcze trwa. Jeśli zaś owce są wasze, to dlaczego nie pozwolicie im buszować po trawie? Ulitujcie się więc nad nimi i dajcie im się paść do zachodu słońca.”
— Nie możemy tego zrobić — odpowiedzieli pasterze. — Musimy czekać, aż zjawią się wszyscy pasterze ze swoimi stadami. Wtedy razem wspólnymi siłami zdejmiemy kamień ze studni i napoimy owce.
Tymczasem nadeszła Rachel ze swoimi owcami. Na jej widok Jakub podszedł do studni i sam jeden bez większego wysiłku zdjął kamień. Zrobił to z taką łatwością, jakby to był korek od butelki, a nie ciężki głaz. Pasterze otworzyli oczy ze zdumienia. Po zdjęciu kamienia Jakub napoił owce Labana, przedstawił się Rachel, kim jest, i pocałował ją. Rachel szybko pobiegła do domu, aby opowiedzieć ojcu o wszystkim. Wysłuchawszy ją, Laban pomyślał: „Skoro Eliezer w swoim czasie miał przy sobie złoto i srebro i drogie kamienie, tym bardziej musi je mieć przy sobie umiłowany syn Rywki i Icchaka. Natychmiast wybiegł Jakubowi na spotkanie. Tu zobaczył, że Jakub zjawił się sam, bez sług i bez wielbłądów. Nic innego — powiedział sobie w duchu — jak tylko to, że całe złoto i srebro trzyma w kieszeniach. Szybko uknuł plan: zacznę go ściskać i całować, a przy tej okazji obmacam go po kieszeniach.” Tak też zrobił. Obmacywał go i obmacywał, ale skarbów nie znalazł. Wtedy wpadło mu do głowy: A może ma nie złoto, tylko perły, a te przechowywać można w ustach po językiem. Zacznę go całować i wtedy zobaczę, co ma w ustach. Kiedy nacałował się już do syta i doszedł do wnioslu, że i tam nic nie ma, wpadł w gniew i powiedział: „W moich oczach wyglądasz jak kość, ogołocona z mięsa. Chciałem cię przyjąć z honorami, ale teraz mogę cię zatrzymać u siebie tylko kilka dni.”
Umowa Jakuba z Labanem
W domu Labana Jakub nie siedział z założonymi rękoma. Pracował na polu i harował w domu. Nie będę — dał sobie słowo — darmo jadł chleba Labana.
Kiedy Laban zdążył się już dobrze przyjrzeć pracy Jakuba, tak oto rzekł:
— Skoro już jesteś moim krewnym, nie musisz chyba pracować za darmo. Jakiej żądasz więc zapłaty? Powiedz!
— Popracuję u ciebie siedem lat i za to dasz mi Rachel za żonę. Wielce mi ona przypadła do gustu.
— Dobrze, jestem skłonny raczej tobie ją oddać, niż jakiemuś innemu mężczyźnie.
Pewnego razu, Jakub zaniepokojony wyglądem Lei, zapytał swoich znajomych: — Dlaczego oczy Lei są takie smutne?
Ci odpowiedzieli:
— Ktoś powiedział Lei, że zostanie wydana za mąż za tego złoczyńcę i grzesznika Ezawa.
Przez długi czas płakała i prosiła Boga, żeby ją uchronił przed wpadnięciem w ręce Ezawa. Od nadmiaru łez jej oczy zachorowały.
W dzień rozpoczęcia pracy, której nagrodą miała być Rachel, Jakub powiedział do Labana:
— Stwierdziłem, że tutejsi mieszkańcy są bardzo fałszywi. Jeden wobec drugiego postępuje nieuczciwie. Dlatego jeszcze raz zadam ci to samo pytanie:
— Co mi dasz po siedmiu latach pracy?
— Dam ci Rachel za żonę. Już ci raz powiedziałem.
— W mieście jest dużo dziewcząt o tym samym imieniu — odpowiedział Jakub.
— Dam ci moją córkę Rachel.
A nuż zechce ci się zamienić ich imiona. Możesz na przykład Leę nazwać imieniem Rachel i odwrotnie.
Na to dictum Laban odparł:
— Dam ci za twoje siedem lat pracy moją młodszą córkę Rachel.
Laban oszukuje Jakuba
Siedem lat przepracował Jakub u Labana. Pracował sumiennie i uczciwie. Wkładał w pracę całą swoją duszę. W dzień pasał owce, a w nocy roztaczał nad nimi opiekę.
Tego samego dnia, kiedy w myśl umowy Rachela miała być oddana Jakubowi za żonę, Laban zwołał wszystkich mieszkańców miasta i tak do nich powiedział: „Z całą pewnością wiecie, że tego samego dnia, kiedy przybył do nas syn mojej siostry Jakub, Bóg zesłał na nas swoje błogosławieństwo. Zostaliśmy przez niego obdarowani wszelkim dobrem. Nasze studnie wypełniły się wodą. Jest jej tyle, że wystarczy dla nas wszystkich i dla naszych zwierząt. Minęło właśnie siedem lat od chwili, kiedy Jakub zaczął u mnie pracować, aby za to pozyskać za żonę moją córkę Rachelę. Jeśli teraz oddam mu Rachelę za żonę, opuści nasze miasto i uda sią wraz z żoną do swego kraju ojczystego. Skończą się dla nas dobre czasy. Znowu zaznamy biedy.”
Zgromadzonych ludzi ogarnął smutek. Spytali: „Co radzisz? Co należy uczynić, aby dalej nam było dobrze?”
— Jeśli chcecie, aby Jakub pozostał z nami, to mam wspaniały pomysł — rzekł Laban. — Po prostu oszukam go. Wystawię do wiatru. Zamiast Racheli dam mu za żonę Leę. Jeśli będzie dalej obstawał przy Racheli, będzie musiał jeszcze przez siedem lat popracować.
Pomysł Labana przypadł do gustu zgromadzonym mieszkańcom miasta. Zgodnym chórem krzyknęli:
— Zgoda, świetnie! Rób tak, jak rzekłeś.
— Jeśli na serio bierzecie mój pomysł, to niech każdy z was da mi w zastaw jakiś przedmiot ze złota lub srebra. Będę wówczas pewny, że nie zdradzi mojej tajemnicy Jakubowi. Uniknę w ten sposób ewentualnej kompromitacji.
Wszyscy wyrazili zgodę. Każdy był gotów złożyć na ręce Labana jakiś drogi i cenny przedmiot. Pobiegli do swoich domów, wzięli złote i srebrne przedmioty i szybko je zanieśli do domu Labana. Wszyscy byli zadowoleni. Otrzymawszy te przedmioty w zastaw, Laban szybko je spieniężył. Zakupił za nie wina, oliwy i mięsa. Wydał wielkie przyjęcie, na które zaprosił mieszkańców miasta. Zaproszeni nie mieli rzecz jasna pojęcia o nadużyciu Labana i tłumnie zjawili_się na ucztę. Jedli, popijali i bawili się.
W nocy Laban po cichu zaprowadził Leę do pokoju Jakuba. W tym czasie Jakub ucztował wraz z innymi przy suto zastawionym stole. Cieszył się. Był w radosnym nastroju. Dziękował ludziom miasta za ich życzliwość. Był im wdzięczny za to, że tak licznie przybyli na jego wesele. Ludzie z miasta odwzajemniali mu się w podziękowaniach. Pochwalili go, mówiąc, że od pierwszej chwili uważają go za człowieka bożego. Są pewni, że to on przyniósł ze sobą błogosławieństwo dla całego miasta.
Kiedy biesiadnicy tęgo sobie już popili, zaczęli śpiewać i wznosić okrzyki: „To jest Lea! To jest Lea!” Tak długo krzyczeli, aż ochrypli. Nie mogło się im pomieścić w głowach, że uczciwy i prostolinijny Jakub niczego nie podejrzewał. Nastąpił świt. Ukazało się słońce. Rozwidniło się. Przy świetle dnia Jakub zauważył, że dostał za żonę nie Rachelę, lecz Leę. Rozgoryczony przystąpił do Labana i zapytał:
— Dlaczegoś mnie oszukał?
— Dlatego, że nie ma u nas w mieście takiego zwyczaju, aby wydać za mąż młodszą córkę przed starszą. Jeśli popracujesz u mnie jeszcze siedem lat. Mam ci Rachelę.
Niedługo po tym wydarzeniu mieszkańcy miasta udali się do Labana po zwrot zastawionych przedmiotów.
— Zwróć nam nasze fanty! Oddaj nam nasze złoto i srebro. — Żądania ludzi stawały się coraz głośniejsze.
Wtedy Laban ujawnił przed nimi, na co wziął zastawione przez nich przedmioty. Byli wściekli. Musieli sami wykupić od handlarzy wina i mięsa własne przedmioty ze złota i srebra. Od tego czasu mówili już na Labana „Laban syn Betuela, Laban Arami, Laban Ramai [Gra słów po hebrajsku. Arami — Aramejczyk, Ramai — oszust].
Pierwsze monety
Kiedy Jakub zobaczył, że bogacze Sychem uciskają miejscowych biedaków, nie dopuszczając ich do kąpieli i odmawiając im możliwości spożywania mięsa, przystąpił natychmiast do budowy kąpieliska w obszernym i przestronnym pomieszczeniu. Po oddaniu kąpieliska do bezpłatnego użytku biedaków, zbudował ogromną rzeźnię, z której biedacy mogli otrzymywać mięso za tanie pieniądze. Nic też dziwnego, że wszyscy błogosławili Jakuba i wynosili go pod niebiosa, jako swego opiekuna.
Pewnego dnia przed domem Jakuba zebrali się biedacy, by złożyć skargę na bogaczy. Brzmiała ona tak: „Bogaci stale nas oszukują. Za naszą ciężką harówkę płacą nam w srebrnych «szeklach», które nie mają właściwej wagi. Nie posiadając wag z szalami do ich ważenia narażeni jesteśmy na pracę niemal darmową. W ten sposób bogacze doprowadzili nas do skrajnej nędzy.”
Po wysłuchaniu skargi biedaków, Jakub natychmiast udał się do naczelników miasta Sychem i tak do nich przemówił: „Dlaczego postępujecie tak ohydnie z ludźmi, którzy dla was pracują? Dlaczego ich oszukujecie? Jakim prawem grabicie ich? Doprowadzicie do tego, że ich cierpliwość pewnego dnia się skończy, opuszczą miasto. I kto wtedy będzie na was pracował?”
Bogaczy ogarnął niepokój. Ciekawi byli, co biedni robotnicy opowiedzieli Jakubowi. Spytali go o to. Jakub wyciągnął wtedy sprawę srebrnych szekli nie mających odpowiedniej wagi. Bogacze usprawiedliwiali się tym, że sami otrzymują takie właśnie szekle od swoich kontrahentów handlowych. Nie mogą płacić robotnikom inną monetą niż taką, jaką posiadają. Na to Jakub zaproponował im takie wyjście: „Jeśli — powiedział — rzeczywiście pragniecie uniknąć zatargu z robotnikami, to pozwólcie mnie bić monety. Robotnicy nie będą wtedy mieli pretensji do was.”
Bogacze Sychem wyrazili zgodę i zanieśli do domu Jakuba swoje srebra. Ten je zważył na dokładnej wadze, po czym roztopił i wlał do różnych form rozmaitej wielkości. Otrzymane monety wręczał właścicielom srebra.
Od tej pory robotnicy otrzymywali należną i godziwą opłatę za swoją pracę. Z ulic Sychem zniknęła krzywda.
Śmierć Rebeki
A Bóg objawił się Jakubowi i powiedział: „Idź do Bet-El i osiądź tam na stałe. Wznieś na nowym miejscu ołtarz ku chwale Boga, który wybawił ciebie i twoją rodzinę z rąk Ezawa i Labana”.
Jakub zabrał rodzinę i cały swój dobytek i udał się do Bet-El. Uczynił tak, jak Bóg mu nakazał.
W tym samym czasie zjawili się u Jakuba słudzy Izaaka i przekazali mu wiadomość następującej treści: „Matka twoja najmiłoś- ciwsza umarła, a my byliśmy tymi, którzy ją pochowali”.
Jakub przejął się bardzo śmiercią matki i zapłakał rzewnymi łzami. Zarządził żałobę, odmówił modlitwę i wygłosił mowę pogrzebową. Następnie zapytał sług o ostatnie słowa wypowiedziane przez jego matkę Rebekę. W odpowiedzi usłyszał: „Kiedy nadszedł dzień śmierci, Rebeka zawołała nas. Biada mi — powiedziała — odchodzę, a Jakuba nie ma przy mnie. Izaak jest ślepy i nie może wyjść za próg drzwi. Jeśli zaczniecie się krzątać wokół mojego pogrzebu w dzień, to Ezaw może się o tym dowiedzieć. Wtedy niechybnie zjawi się, by wziąć udział w pogrzebie. Jeśli ludzie go zobaczą, zaczną przeklinać. Powiedzą: oto umarła matka rozpustnego syna. Dlatego uprzejmie was proszę, abyście mnie pochowali w nocy. Zróbcie to dyskretnie i po cichu. Niech nikt tego nie widzi, albowiem może na mnie spaść w dzień śmierci przekleństwo.”
Jak rzekła, tak uczyniliśmy. W nocy pochowaliśmy ją w „Maa- rat hamachpela”2).
Wiadomość ta pogrążyła Jakuba w głębokim smutku. Widząc jak cierpi, Bóg zstąpił na ziemię i zaczął go pocieszać: „Od dziś nie będziesz nosił imienia Jakub. Będziesz się nazywał Izrael. I rozmnoży się spotęguje twoje plemię. Z niego wyjdzie wiele królów.”
I na tym samym miejscu, na którym Bóg rozmawiał z nim i z którego wrócił do nieba, Jakub postawił pomnik.
Pierwszy faraon
Dawno, dawno temu mieszkał w Babilonii pewien mąż. Był to człowiek uczony, niezwykle mądry i w dodatku bardzo piękny i wielce odważny. Przy tych wszystkich zaletach był jednak bardzo biedny. Nazywał się Rakijon. Kiedy bieda dała mu się już porządnie we znaki, postanowił udać się do Egiptu, kraju dobrobytu. W Egipcie panował wtedy król Aszojrosz ben Anam. Rakijon miał zamiar spotkać się z królem i zademonstrować przed nim całą swoją wiedzę i mądrość. W ten sposób — myślał — uzyska od króla jakieś stanowisko, które umożliwiłoby mu egzystencję.
Po przybyciu do Egiptu Rakijon z miejsca zaczął wypytywać ludzi, w jaki sposób mógłby zobaczyć się z królem. Ci wyjaśnili mu, że na razie jest to niemożliwe. Król bowiem nie opuszcza swego pałacu. Ukazuje się swoim poddanym jeden tylko raz w roku. Wtedy poddani mogą przedstawić wszystkie swoje prośby, skargi i zażalenia. Król w tymże czasie, jako sędzia najwyższy, feruje również wyroki. Po spełnieniu tych czynności, król wraca do swego pałacu i dopiero po roku wychodzi na jeden tylko dzień, aby spotkać się ze swymi poddanymi.
Kiedy Rakijon dowiedział się, że jedyny dzień spotkania króla z narodem miał miejsce dopiero niedawno, wpadł w rozpacz. Z ciężkim sercem pomyślał o tym, co będzie. Tymczasem trzeba było znaleźć miejsce na nocleg. Była noc. Po długich poszukiwaniach znalazł jakąś ruderę. Był głodny. Nie mógł zasnąć. Myślał, snuł plany. Co robić? Jest tu obcy, bez grosza, bez znajomości. Jak tu żyć?
Z samego rana skoro świt, zerwał się z legowiska. W mieście handlarze sprzedawali na rynku jarzyny i owoce. Zaczął ich wypytywać, skąd biorą towar. Dowiedziawszy się, że kupują go we wsi, natychmiast udał się na wieś. Nie mając pieniędzy, własnoręcznie narwał sobie sporo jarzyn. Zaniósł do miasta, aby je spieniężyć. Tu jednak został napadnięty przez bandę złodziei, którzy mu zabrali cały towar.
Głodny, zmęczony i upadły na duchu, wrócił do swojej rudery. Przez cały czas myślał i myślał. Coś zaświtało mu w głowie. Rankiem znowu udał się do miasta. Zebrał trzydziestu uzbrojonych bandytów i wynajął ich do urzeczywistnienia swojego planu. Zaprowadził ich na cmentarz i stanąwszy przed bramą, takie postawił przed nimi zadanie: „W imieniu króla oświadczam, że naszym zadaniem jest nie dopuścić nikogo do pochowania swoich zmarłych, zanim nie wpłaci do mojej kasy dwustu srebrników. Jest to rozkaz samego króla.”
W ciągu ośmiu miesięcy zwiększył liczbę bandytów i obstawił nimi wszystkie cmentarze w kraju. Do jego kasy wpływały strumienie złota, srebra i brylantów. Z biegiem czasu stał się wielkim bogaczem. Największym ze wszystkich bogaczy Egiptu.
Wreszcie nadszedł dzień opuszczenia pałacu przez króla i spotkania jego z narodem. Z całego kraju zeszli się do stolicy ludzie, aby przedstawić królowi swoje prośby, skargi i zażalenia. A skarga tak brzmiała: „Królu. Ojcze nasz! Jak to się dzieje, że nakładasz na nas tak duże podatki? Jest rzeczą zrozumiałą i słuszną, że król ściąga podatki z żywych. Kto jednak słyszał, aby ściągano podatki ze zmarłych? I to w równej mierze?”
Usłyszawszy to, król wpadł w gniew. Nie miał pojęcia o tym, co ludzie mówili.
— Kto — zapytał — ściągał z was podatki za zmarłych?
Po otrzymaniu wyczerpującego wyjaśnienia, król rozkazał przyprowadzić przed swoje oblicze Rakijona i jego najemników. Rakijon wcale nie przestraszył się wezwania króla. Zebrał tysiące dzieci, chłopców i dziewczynki, poubierał je w jedwabne szaty, wsadził na konie wraz ze swoimi najemnikami i wyruszył na spotkanie z królem. Sam dosiadł wspaniałego rumaka i cwałował na czele pochodu. Zabrał też ze sobą przepiękny prezent dla króla. Był to istny skarb składający się ze złota, srebra i szlachetnych kamieni.
Rakijon wraz ze swoimi najemnikami oraz dziećmi stanął przed królem i nisko mu się pokłonił. Na widok tej wspaniałej rewii, król i jego dworzanie, jego słudzy i zebrane tłumy ludzi nie mogli ochłonąć ze zdumienia. Poprosił Rakijona, aby usiadł obok niego. Łaskawie zaczął go wypytywać, czym się zajmuje i co porabia. Rakijon opowiedział władcy kraju wszystko. Opowiadał mądrze i inteligentnie, czym pozyskał sobie uznanie nie tylko króla, ale także wszystkich obecnych. Wtedy król rzekł do niego: „Odtąd nie będziesz się nazywał Rakijon, tylko Faraon3). Świetnie bowiem ściągałeś podatki z obywateli Egiptu.”
Mieszkańcy Egiptu doszli po tym wydarzeniu do wniosku, że lepiej będzie, jeżeli królem zostanie Rakijon. Po cichu zmówili się i strącili króla z tronu. Na jego miejsce posadzili Rakijona- Faraona. Ten nie przez jeden dzień w roku, ale przez cały czas będzie się spotykał ze swoim ludem.
Rakijon-Faraon przejął władzę w państwie i rządził nim roztropnie i mądrze. Uchwalona też została ustawa, na mocy której wszyscy jego potomkowie i wszyscy przyszli królowie Egiptu, będą nosić imię Faraon.
Sprzedanie Józefa
Po wrzuceniu Józefa do wykopanego dołu, bracia natychmiast opuścili to miejsce. Nie chcieli, aby płacz i krzyk Józefa doszedł do ich uszu. W zupełnej już ciszy rozsiedli się na pustyni, aby spożyć posiłek.
Tymczasem ukazała się na horyzoncie karawana kupców midianickich. Ludzie i wielbłądy byli spragnieni. Ujrzawszy przed sobą dół, myśleli, że znajdą tam wodę. Kiedy zbliżyli się do dołu, usłyszeli najpierw płacz, a potem ujrzeli leżącego w dole Józefa. Podali mu ręce i wyciągnęli. Stanął przed nimi piękny młodzieniec. Józef spodobał się wszystkim. Włączyli go do karawany i zabrali w dalszą drogę.
Droga wiodła obok odpoczywających braci Józefa. Kiedy ci zobaczyli wśród kupców midianickich Józefa, podnieśli krzyk:
— Jakim prawem zabraliście naszego sługę? Wrzuciliśmy go do dołu za nieposłuszeństwo.
Midianici na to odparli:
— Czy ten młodzieniec jest waszym sługą, czy może odwrotnie? A może to wy jesteście jego sługami. Jest od was ładniejszy i szlachetniejszy. Dlaczego więc kłamiecie?
— Zwróćcie nam naszego sługę, jeśli nie chcecie paść pod ciosami naszych mieczy!
Na to dictum Midianici oburzyli się. Szybko wydobyli swoje miecze, gotowi stoczyć walkę z synami Jakuba. Wtedy Szymon zerwał się i jednym skokiem znalazł się tuż przed szykującymi się do natarcia Midianitami. Trzymając w ręku obnażony miecz, krzyknął tak niesamowitym głosem, że cała ziemia zadrżała:
— Razem z braćmi obróciliśmy w perzynę miasto Sychem i miasto Amoryjczyków. Przysięgam, jak Boga miłuję, że damy sobie radę z wami, nawet gdyby pospieszyli wam z pomocą wszyscy bracia Midianici wraz ze wszystkimi królami panującymi w Kanaanie. Oddajcie nam młodzieńca, bo w przeciwnym wypadku rzucę wasze ciała ptakom na pożarcie.
Strach obleciał Midianitów. Szybko zmienili ton. W ich słowach była już tylko łagodność zmieszana z lękiem, a nawet strachem.
— Sami przecież mówiliście, że wasz sługa nie okazał wam posłuszeństwa. Co wart sługa, który nie słucha swego pana? Sprzedajcie go lepiej nam.
I bracia przystali na ich propozycję. Sprzedali Józefa za dwadzieścia srebrników, po czym Midianici zabrali go w dalszą drogę, do Gileadu.
Wkrótce zaczęli żałować, że kupili tego urodziwego młodzieńca. A nuż — zaczęli medytować — sprzedawcy ukradli go Żydom, a teraz Józef jest poszukiwany. Jeżeli Żydzi go znajdą u nich, gotowi jeszcze zabić ich. O tym, że Żydzi to siłacze, przekonali się już.
I tak medytując, dyskutując, w jaki sposób pozbyć się tego żydowskiego młodzieńca, zetknęli się z karawaną Izmaelitów, podążającą w przeciwnym kierunku. To przyspieszyło ich decyzję: „Sprzedamy im Józefa, a wydane pieniądze zwrócą nam się.” Tak postanowili tak uczynili.
Kiedy Józef usłyszał, że Izmaelici wiozą go do Egiptu, wybuchnął płaczem. Egipt bowiem leżał daleko od jego kraju ojczystego — od Kanaanu. Tymczasem jeden z Izmaelitów siłą ściągnął go z wielbłąda i nakazał dalszą drogę odbywać pieszo. Przez całą drogę Józef płakał i wołał: „Ojcze! Ojcze!” Dostał za to po twarzy od Izmaelity. Płacz go tak wyczerpał, że nie był w stanie kontynuować marszu. Izmaelici zaczęli go popędzać i grozić pobiciem, jeśli nie przestanie płakać.
A Bóg ze swoich wysokości widział jego mękę i ból. Zesłał wtedy na Izmaelitów ciemność. I strach ogarnął ich. A wtedy Józef zaczął ich okładać pięściami. I pięści Józefa stały się ciężkie niczym drewniane pały.
— Czemu Bóg nas tak doświadczył? — uskarżali się Izmaelici. Nie zdawali sobie sprawy, że to kara za Józefa. Szli więc dalej, aż dotarli do Efrat, gdzie znajdował się grób Racheli. Na widok miejsca, gdzie spoczywała jego matka, Józef podbiegł do grobu i zaniósł się płaczem:
— Matko! Matko moja! Obudź się ze swego snu. Wyjdź z grobu i zobacz, jak twego syna jak niewolnika sprzedali. Nie ma nikogo, żeby się nad nim zlitował. Zapłacz nad jego nieszczęsnym losem. Oto moi bracia okazali się źli. Zerwali ze mnie koszulę, w niewolę sprzedali i od ojca oderwali. Matko! Wstań i obudź się ze snu. Czuję, jak serce mego ojca usycha z tęsknoty za mną. Wyjdź z grobu i udaj się do mego ojca ze słowami pociechy.
Długo jeszcze rozpaczał Józef nad grobem swojej matki, nim runął na ziemię, jak kamień. Zdołał jeszcze usłyszeć głos z grobu:
— Synu mój! Synu mój Józefie! Usłyszałam twój płacz. Zobaczyłam twoje łzy. Ujrzałam twoje cierpienia. Strasznie mnie to boli. Do mego własnego smutku i żalu, doszedł twój smutek i żal. Słuchaj mnie synu! Cała nadzieja w Bogu. Zaufaj mu. On jest z tobą. On uchroni cię od wszelkiego zła. Wstań, mój synu. Możesz iść do Egiptu. Niczego się nie bój.
Józef zdziwił się nieco, że matka kazała mu iść do Egiptu i przestał płakać. Tymczasem zniecierpliwili się Izmaelici. Jeden z nich pobił go i odpędził od grobu Racheli. Józef zaczął ich błagać:
— Zmiłujcie się nade mną i zaprowadźcie mnie do ojca, a nie minie was nagroda.
— Gdybyś miał ojca, nikt by ciebie nie sprzedał i to za marną cenę.
Skończyło się na tym, że go jeszcze mocniej zbili.
I zobaczył Pan Bóg, jak Izmaelici znęcają się nad Józefem. I postanowił ich ukarać. I roztoczył przed nimi ciemności i rozpętał nad nimi burzę z błyskawicami, piorunami. I cała ziemia zaczęła drżeć i kołysać się. I trwoga ogarnęła ludzi i wielbłądy i owce. Karawana musiała się zatrzymać. Izmaelici położyli się pokotem na ziemi i zaczęli biadolić:
— Za co Bóg nas pokarał?
Wtenczas jeden z nich powiedział głośno:
— A może to z powodu grzechu wobec tego niewolnika? Poprośmy go o przebaczenie.
I zaczęli prosić Józefa o przebaczenie. Ten odpuścił im winę i wzniósł modły do Boga, aby uciszył burzę i pozwolił karawanie iść w dalszą drogę. I Bóg przychylił się do prośby Józefa i karawana mogła ruszyć w drogę.
Izmaelici doszli wtedy do takiego wniosku:
— Teraz już wiemy, że wszystkie nieszczęścia spadły na nas z powodu tego młodzieńca. Po co więc mamy go ze sobą wlec i narażać się na śmierć. Zastanówmy się nad tym, jak wyjść z tej sytuacji.
— Moja rada jest taka — powiedział inny Izmaelita — zaprowadźmy go tam, gdzie chciał i dostaniemy w zamian pieniądze.
Jeszcze jeden Izmaelita uznał to za niesłuszne.
— Nie zgadzam się — powiedział. — To za daleko, a my jeszcze
dziś dotrzemy do Egiptu. Tam go sprzedamy i to za grubą forsę. I będziemy go mieli z głowy.
Ta propozycja spodobała się wszystkim. Zabarali go do Egiptu. Tam Józef wstąpił na służbę w domu Putyfara.
Serce wilka
Jakub rzewnymi łzami opłakiwał utratę swego syna. Kiedy się uspokoił, zwrócił się do pozostałych synów tymi oto słowy:
— Weźcie swoje łuki i szybko ruszcie w pole. Jeśli znajdziecie ciało Józefa, pochowajcie je należycie. Pierwsze zaś zwierzę, na które się natkniecie, przyprowadźcie do mnie. Być może Pan Bóg, który widzi, jak cierpię, spowoduje, że będzie to właśnie to zwierzę, które pożarło mego syna. Będę mógł wykonać na nim swoją zemstę.
Synowie zgodnie z poleceniem ojca wyruszyli na pustynię. Tu, pierwszy wyszedł im na spotkanie wilk. Szybko go pojmali i przywleki do ojca. Na widok wilka Jakub zerwał się z miejsca i tłumiąc ból w sercu, krzyknął:
— Dlaczego pożarłeś mego syna? Czyżbyś nie lękał się gniewu Pana naszego i Władcy? Przecież mój syn nic złego ci nie zrobił.
A wtedy Bóg otworzył usta wilkowi, aby ten mógł pocieszyć Jakuba słowami ludzkimi:
— Przysięgam na Boga, który nas wszystkich stworzył. Klnę się na swoje życie, panie, że twego syna nigdy na oczy nie widziałem. Sam przybywam z dalekiego kraju i szukam mego syna, który zginął. To, co się tobie przytrafiło z synem, to się i mnie przytrafiło. Mija już dziesięć lat, jak szukam go po całym świecie. Nie wiem, czy moje kochane dziecko jeszcze żyje. Właśnie dzisiaj szukałem go na tej pustyni, kiedy twoi synowie mnie pojmali i do ciebie przyprowadzili. I tak spadło na mnie jeszcze jedno nieszczęście. Człowieku, jestem teraz w twoich rękach. Możesz ze mną uczynić, co ci się żywnie podoba. Przysięgam jednak, że nigdy nie spotkałem się z twoim synem, a tym samym nie mogłem go pożreć. Ponadto zapewniam cię, że nigdy nie skosztowałbym ludzkiego mięsa.
Jakub nie mógł wyjść ze zdziwienia, słysząc słowa wilka. Natychmiast kazał go puścić wolno.
Cudowna czarka
Pewnego razu Putyfar polecił Józefowi przynieść mu czarkę gorącej wody. Kiedy Józef spełnił jego życzenie, ten rzekł:
— Pomyliłem się, kazałem ci przynieść czarkę gorącej wody, a w istocie myślałem o letniej wodzie.
— To jest właśnie letnia woda. Taka, jaką mój pan miał na myśli.
Putyfar wsadził palec do czarki i przekonał się, że woda w niej zawarta jest faktycznie letnia. Zdziwił się, ale zaraz dodał:
— Kazałem ci przecież przynieść wina aromatycznego, a nie wody.
— Skosztuj, to jest to wino.
Putyfar skosztował i ku swemu zdziwieniu stwierdził, że to właśnie owo wino aromatyczne.
Mimo to powiedział:
— Po takim winie miałbym ochotę na wermut.
— Napij się z tej samej czarki. Jest tam właśnie wermut.
Putyfar odpił łyk i rzeczywiście był to wermut. Rzekł wtedy:
— Przynieś wino grzane.
— Napij się z tej samej czarki. Znajdziesz w niej to, czego pragniesz.
Putyfar wychylił szklankę i nie mógł się nadziwić cudom dokonanym przez Józefa. Zdał sobie sprawę, że Bóg sprzyja Józefowi w wszystkich jego poczynaniach. Powierzył wtedy Józefowi wszystkie klucze do wszystkich magazynów, w których przechowywał swoje skarby. Mianował go także zarządcą, wszystkich swoich dóbr. Przez wzgląd na Józefa, Bóg zesłał błogosławieństwo na całe domostwo Putyfara. Sam zaś Putyfar błogosławił dzień, w którym nabył tego urodziwego niewolnika — Józefa.
Kiedy Józef przekonał się, że jego pan jest przychylnie do niego usposobiony, nabrał radości i chęci do życia i użycia. Zasmakował w dobrym żarciu i w bogatych strojach. Nieraz też powiadał: „Niech będzie pochwalony Pan Bóg za to, że mnie nie opuścił i za to, że wszędzie ma mnie w swojej opiece!”
Ale Pan Bóg widząc nowy tryb życia Józefa rozgniewał się i rzekł: „Za to że Józef stroi się i oddaje przyjemnościom jedzenia i całkiem zapomniał o swoim ojcu, napuszczę na niego Zelichę, żonę jego pana. Ta, przysporzy Józefowi tyle goryczy, że przypomni sobie i ojca i kraj swego urodzenia.”
Miłość Zelichy
Od pierwszego wejrzenia, od chwili kiedy Józef przekroczył progi domu jej męża, Zelicha zakochała się w nim. Tak przystojnego młodzieńca, o niezwykle pięknych oczach, jeszcze nigdy nie widziała. Natychmiast też wyznała mu swą miłość. Nie było dnia, żeby nie zapewniała go o swoim uczuciu. Józefowi była Zelicha obojętna. Nie reagował na jej wyznania. Nie chciał nawet słuchać ich. Starał się nie patrzeć na nią. Ona jednak nagabywała go bez przerwy. Wciąż powtarzała:
— Jakiś ty piękny. Jeszcze w życiu takiego pięknego młodzieńca nie widziałam!
Józef na te komplementy miał jedną odpowiedź:
— Ten sam Bóg, który mnie stworzył, powołał również do życia innych ludzi.
A ona swoje:
— Jakie piękne są twoje oczy!
— Póki żyję, są one piękne. Gdybym umarł, to byś nie chciała nawet popatrzeć na mnie.
— Mów Józefie, bardzo lubię słuchać ciebie. Masz słodki głos. Weź skrzypce, zagraj i zaśpiewaj coś dla mnie.
— Słodki jest mój głos tylko wtedy, kiedy śpiewam chwałę memu Bogu.
— Jakie piękne są twoje włosy! Weź grzebień ze złota i zaczesz je!
— Jak długo masz zamiar obsypywać mnie komplementami? Daj temu pokój, zajmij się lepiej domem!
Takie to rozmowy toczyły się codziennie między Józefem i Ze- lichą. Zakochana niewiasta nie przestawała go mamić i kusić. Gdy to nie pomogło, zaczęła grozić. Józef starał się nie słuchać i nie patrzeć na nią.
Wskutek nieodwzajemnionej miłości Zelicha wpadła w ciężką i niebezpieczną chorobę. Pierwsze damy dworu egipskiego zaczęły ją odwiedzać. Chciały poznać przyczynę tej choroby.
— Dlaczego tak zmizerniałaś? Dlaczego tak schudłaś? Przecież tobie, żonie wielkiego pana na dworze, faworyta samego faraona, niczego nie brakuje. Przecież wszystkie twoje życzenia mogą być zawsze spełnione.
Na to pytanie Zelicha odpowiedziała:
— Jeszcze dziś dowiecie się, skąd się wzięła moja choroba.
To rzekłszy, wydała swoim sługom polecenie, aby nakryli do
stołu. Pojawiły się pomarańcze i noże do ich obierania. Jednocześnie nakazała służącym przyprowadzić do niej Józefa ubranego w najstrojniejsze szaty. Kiedy Józef zjawił się, damy zaniemówiły. Nie mogły po prostu oderwać wzroku od niego. Wpatrzone w niego i jakby zaczarowane, nie zauważyły i nie czuły, że skaleczyły sobie palce nożami przy obieraniu pomarańczy. Ich ręce stały się nagle czerwone od krwi.
— Co z wami? Ręce macie pokrwawione — zawołała Zelicha. — Uważajcie na suknie, jeśli nie chcecie ich poplamić.
Kobiety wyrwane okrzykiem Zelichy ze stanu oczarowania ocknęły się spojrzały na swoje ręce i rzekły:
— To właśnie twój sługa spowodował to. Nie mogłyśmy od niego oderwać wzroku. Podniecił nas i zachwycił.
— No i przekonałyście się. Wyście go widziały przez jedną chwilę i uległyście jego piękności. A co ja mam powiedzieć? Ja przebywam z nim pod jednym dachem, jakże więc nie mam cierpieć?
— To prawda — powiedziały — ale mimo wszystko jest przecież twoim niewolnikiem. Wystarczy, że mu powiesz, co w twoim sercu zachodzi. Dlaczego masz się tak męczyć?
— Robiłam, co mogłam, aby mnie pokochał, ale nie chce o tym słyszeć. Obiecałam mu wielkie bogactwa i nic. Jeszcze bardziej odsunął się ode mnie. Oto powód, dla którego tak zmizerniałam.
W domu, ani Putyfar, ani słudzy nie znali przyczyny choroby Zelichy.
Pewnego dnia, kiedy Józef zajęty był swoją pracą, weszła do jego pokoju Zelicha. Padła mu do nóg i błagała o wzajemność. Józef zerwał się z miejsca zostawiając Zelichę płaczącą na podłodze. Zelicha we łzach szeptała:
— Zobacz, jak taka piękna kobieta jak ja, usycha z miłości do ciebie. Dlaczego nie chcesz mnie wysłuchać? Dlaczego nie chcesz mnie uratować od śmierci?
Józef pozostał jednak twardy. Nie chciał ulec jej wyznaniom. Krótko i węzłowato powiedział:
— Dosyć! Nie mówmy więcej na ten temat. Zapomnij.
Wyśpiewała dobrą nowinę
Synowie Jakuba wracali z Egiptu do Kanaanu. Na granicy dzielącej obydwie krainy zatrzymali się na krótko. Rozważyli rzecz wszechstronnie:
— Wkrótce staniemy przed obliczem naszego ojca. Nie możemy mu przecież nagle, ni z gruszki ni z pietruszki powiedzieć, że Józef żyje. Będzie to dla niego zaskakująca wiadomość. W żaden sposób nie uwierzy. Musimy pomyśleć, j ak przekazać mu tę wieść, aby bez wstrząsu ją przyjął.
Coś tam wymyślili i ruszyli w dalszą drogę.
Powoli zaczęli się zbliżać do swoich domów. Zauważyła ich pierwsza córka Arszera, Sarach i wybiegła im na spotkanie. Była to dziewczyna mądra, sprytna i na dodatek muzykalna. Świetnie grała na skrzypcach. Synowie Jakuba serdecznie ją przywitali i wręczywszy jej w podarunku skrzypce, powiedzieli:
— Pójdź do naszego ojca i przy wtórze skrzypiec zaśpiewaj mu piosenkę ze słowami, które ci podyktujemy.
Sarach uczyniła tak, jak sobie życzyli. Wzięła skrzypce, poszła do Jakuba i usiadłszy przed nim zaczęła grać i śpiewać:
— Stryj Józef żyje. Został królem w Egipcie.
Powtórzyła to kilkakrotnie i jeszcze coś w tym duchu dodała. Jakub pilnie przysłuchiwał się śpiewowi swojej udanej wnuczki. Gra i śpiew dziewczyny przypadły mu do gustu. Prosił ją, aby j eszcze raz i j eszcze raz śpiewała. Nagle słowa piosenki dotarły do jego świadomości. Instynktownie wyczuł, że kryje się w nich prawda. Ze wzruszenia zdołał tylko wykrzyknąć:
— Obyś moje dziecko długo żyła! Przyniosłaś mi wiarę, ożywiłaś moją duszę.
Tymczasem jego synowie zajechali przed dom Jakuba. Jedni byli na koniach, drudzy na rydwanach. Na wszystkich błyszczały nowe, iście królewskie szaty. Przed nimi biegli niewolnicy, którzy wołali:
— Josef Chaj! Józef żyje!
Sen Faraona
W sto trzydziestą rocznicę osiedlenia się Żydów w Egipcie przyśnił się faraonowi dziwny sen: „Oto właśnie siedzi na tronie królewskim. Nagle jego oczom ukazuje się dziwny stary człowiek, trzymający w ręku wagę. Starzec zbliża się do niego i stawia przed nim wagę. Kładzie na jedną szalę związanych w jedną wiązkę wszystkich dygnitarzy królewskich, wraz ze wszystkimi ministrami i wszystkimi znakomitościami kraju. Następnie bierze małą owieczkę i kładzie ją na drugą szalę. I oto okazuje się, że owieczka przeważyła wszystkich razem wziętych dygnitarzy, ministrów i znakomitości kraju.
W tej samej chwili faraon ze zdziwienia i przerażenia obudził się. Ach! To tylko sen.
Skoro świt rozkazał zwołać wszystkich dworzan. Pokrótce opowiedział im swój sen. Ci, po wysłuchaniu słów króla, wpadli w przerażenie. Król zażądał od nich wyjaśnienia sensu snu.
Pierwszy zabrał głos Bileam ben Beor:
— Jasna sprawa. Wielkie nieszczęście nadciąga na Egipt. Wkrótce u Żydów przyjdzie na świat dziecko, które zniszczy nasz kraj i unieszczęśliwi wszystkich jego mieszkańców. Żelazną ręką wyprowadzi lud żydowski z Egiptu. Musisz więc, królu mój, zawczasu znaleźć radę, aby uniknąć nieszczęścia. Nim ona spadnie na Egipt, należy rozwiać ich nadzieje na uzyskanie wolności. Mówiąc prościej, należy ich wszystkich unicestwić.
— Dobrze, ale co powinniśmy zrobić? — król skierował swoje pytanie do Bileama. — Odbyliśmy już niejedną naradę w sprawie Żydów i niczego sensownego nie udało nam się dotychczas wymyśleć. Teraz więc kolej na ciebie, Bileamie. Powiedz ty, w jaki sposób mamy ich pokonać?
I Bileam bez zastanowienia tak poradził:
— Każ, królu zwołać swoich doradców dworu. Najpierw ich wysłuchamy, a potem ja powiem swoje.
Król wyraził na to zgodę i zawołał swoich dwóch najmądrzejszych doradców. Reoela z Midii i Hioba z kraju Oe.
— Powiedzcie mi — powiedział do nich — co radzicie mi uczynić z Żydami? W jaki sposób potrafię ich pokonać?
Pierwszy odezwał się Reoel:
— Jeśli mnie posłuchasz królu mój, to radziłbym lepiej nie zaczynać z Żydami. Proponowałbym zostawić ich w spokoju. Już przed dawnymi laty, Bóg, którego wyznają, wybrał ich spośród wszystkich narodów świata. Proszę mi wskazać takiego, co odważył się podnieść rękę na nich i uszedł kary. Nie ma takiego. Sam wiesz o tym najlepiej. Przypomnij sobie tylko, co było z Abrahamem. Kiedy ten przybył do Egiptu, ówczesny faraon odebrał mu żonę Sarę. Wtedy Bóg zesłał na niego chorobę. Dopiero potem, jak zwrócił Abrahamowi żonę, zdołał wyzdrowieć. Również Awimełe- cha, króla Filistynów ukarał z powodu Sary, a kiedy tenże Awime- łech wypędził Icchaka wraz z rodziną ze swego kraju, nawiedziła jego państwo straszliwa susza. Wszystkie rzeki i wszystkie źródła w państwie Awimełecha wyschły. I znikły z powierzchni ziemi wszystkie rośliny. Trwało to tak długo, dopóki Awimełech w towarzystwie głównodowodzącego jego wojskami Fichoła nie przyszedł do Icchaka, by się pi’zed nim ukorzyć. Obydwaj padli do nóg Icchaka i prosili o łaskę. Błagali, aby Icchak wymodlił u swego Boga deszcz dla swojej ziemi. I Bóg wysłuchał modłów Icchaka i susza ustąpiła. Syn Icchaka Jakub, tylko dzięki swej pobożności uratował się z rąk czyhających na niego Ezawa i Labana. Kiedy zaś wszyscy królowie Kanaanu zjednoczyli swoje wojska przeciwko Jakubowi i jego synom, Bóg przyszedł mu z pomocą. Napastnicy zginęli na polu walki. Żydzi odnieśli zwycięstwo. Kto bowiem podniósł rękę na Żydów, tego dosięgnie zawsze kara. Twój dziadek w swoim czasie, postawił na czele wszystkich ministrów swego rządu Józefa. Poznał się bowiem na jego mądrości i przenikliwości. Dzięki tym zaletom Józefa kraj nasz uniknął klęski głodu. Stąd rada moja jest taka: Nie czyń Żydom krzywdy. Jeśli chcesz dalej panować w Egipcie, to pozwól im spokojnie opuścić kraj i udać się do ziemi swoich przodków — do Kanaanu.
Słowa Reoela wzburzyły faraona. Jeszcze tego samego dnia poniżony i wzgardzony Reoel musiał opuścić Egipt. Udał się do swego kraju do Midii i tam powrócił do swego dawnego imienia Itro. Na drogę wziął z sobą laskę Józefa.
Tymczasem król zwrócił się do drugiego doradcy, do Hioba z kraju Oe.
— Co ty nam radzisz?
Hiob zastanowił się przez chwilę i tak powiedział:
— Wszyscy mieszkańcy kraju są w twoich rękach. Rób, jak uważasz.
Wtedy Bileam zerwał się i głosem pełnym jadu tak powiedział:
— Wszystkie te rady są do niczego. Żydzi potrafią z każdej niedogodnej dla nich sytuacji wykręcić się. Wrzuceni do ognia potrafią tak kombinować, że płomienie ich nawet nie dotkną. Tak przecież było z ich praojcem Abrahamem, który wrzucony do dołu pełnego płonącego wapna, wyszedł bez szwanku. I miecz okaże się wobec nich zawodny. Tak było z Icchakiem, którego zastąpił baran, poniósłszy za niego śmierć. Nie zmożesz ich również ciężką pracą. Za przykład może tu posłużyć Jakub, którego nie zmogła ciężka praca, narzucona mu przez Labana. Okazało się nawet, że Jakub był z tego powodu szczęśliwy. Wobec tego, królu mój, mam inną zupełnie radę. Każ, aby Żydzi, począwszy od dnia dzisiejszego, wrzucali wszystkich swoich nowo narodzonych chłopców do wody. W ten sposób zetrze się ich z powierzchni ziemi. Tej próby na pewno nie będą już w stanie przetrzymać.
Słowa Bileama znalazły uznanie w oczach króla i jego ministrów. Natychmiast został wydany dekret faraona, nakazujący Żydom wrzucać każdego nowo narodzonego chłopca do rzeki. Prawo do życia przysługiwało odtąd tylko córkom żydowskim.
opracował: Isaak Kohn