Rok temu obchodzono uroczyście sześćsetną rocznicę bitwy pod Grunwaldem, która odbyła się, jak pamiętamy ze szkoły, 15 lipca 1410 roku. Pamiętamy też, że ta bitwa musiała się odbyć bo ówczesna Polska miała już dość rozbójniczej działalności rycerzy świętego krzyżackiego zakonu. Po stronie rycerstwa krzyżackiego walczyły też oddziały z różnych księstw niemieckich i z Czech, a po stronie polskiej oddziały litewskie i tatarskie. Obu stronom pomagały też oddziały najemników z różnych krajów, nierzadko tych samych. Zarówno Niemcy, Polacy i Czesi byli oczywiście chrześcijanami, co wbrew ich wyznaniu jakoś absolutnie nie przeszkadzało im we wzajemnym mordowaniu się, pełnym okrucieństwa. Jednak ogólnie pojęta „forsa” była ważniejsza, walczono przecież o panowanie na ziemiach północnej Polski i na terenach zamieszkanych dotąd przez lud Prusów, pracowicie ogniem i mieczem chrystianizowany przez wspomnianych niemieckich rycerzy „świętego Zakonu Marii Panny”. Jak wiemy bitwa ta zakończyła się wielkim zwycięstwem chrześcijaństwa Europy Wschodniej nad chrześcijaństwem krzyżackim i ich sprzymierzeńcami. Przez setki lat bitwa ta była wspominana przez Polaków w najcięższych chwilach, jako pamiątka wielkości i chwały narodu. Podobnie chyba jak my wspominamy zwycięskie wyjście naszych przodków z egipskiego „domu niewoli”.
Nic więc dziwnego, że na początku XX wieku, gdy Polska istniała praktycznie tylko w patriotycznych duszach Polaków i w ich wspomnieniach dawnych czasów świetności Rzeczypospolitej, przygotowywano się z radością do obchodów 500 – lecia bitwy pod Grunwaldem. W prasie polskojęzycznej i na różnych patriotycznych spotkaniach przypominano to wydarzenie i jego znaczenie historyczne. Wyobrażano sobie w niedalekiej przyszłości powtórkę takiego zwycięstwa, które w rezultacie przywróci wolność narodową Polakom. Polskie kobiety już od czasu klęski powstania styczniowego nosiły patriotyczną biżuterię, skromną z wyglądu ale zawierającą różne elementy patriotyczne, jak orły z koroną, miecze i krzyże. Zdarzało się, że dostrzegali to policjanci rosyjscy lub pruscy i posiadaczka takich symboli polskości miała potem poważne kłopoty karne.
Właśnie poniżej mamy taki przypadek opisany przez „Dziennik Cieszyński”, w dniu 14 maja 1910 roku, a więc dokładnie dwa miesiące przed obchodami wielkiej, patriotycznej rocznicy Grunwaldu.
Trzeba jednak wiedzieć kim były te damy, aby wyrok sądowy łatwiej zrozumieć. Były to po prostu z pochodzenia Niemki, tyle że tak bardzo spolonizowane, że niejednego Polaka mogłyby zawstydzić swoim polskim patriotyzmem. Podobny przypadek mamy u Adama Mickiewicza w „Panu Tadeuszu”, bo w zaborze rosyjskim wielu było zrusyfikowanych Polaków i zdarzali się Rosjanie przychylni Polsce. Te dwie pechowe kobiety pochodziły z herbowego, niemieckiego rodu zu Putbus. Bardzo znanym przedstawicielem rodu był dr filozofii, profesor historii na Uniwersytecie w Bonn: Ernst Moritz Arndt, który żył w latach 1796-1860. Dlatego też niemiecki sąd zdawał sobie zapewne sprawę, że musi surowiej ukarać te polskie patriotki o niemieckim nazwisku. Gdyby to było ćwierć wieku później to pojechałyby pewnie do obozu.
Redaktorom „Dziennika Cieszyńskiego” nie przyszło do głowy szperać w niemieckich herbarzach, więc stąd ich wielkie zdziwienie na surowość bytomskiego sądu.
Jednakże pamiętamy, iż w zaborze austriackim, w Galicji Polacy mieli łatwiejsze życie i nawet pewne możliwości legalnej działalności patriotycznej. Tak więc dla uczczenia grunwaldzkiej rocznicy postanowiono tam nie tylko odsłaniać pamiątkowe tablice i budować pomniki, ale zorganizowano też akcję o nazwie „Czyn Grunwaldzki” dla wspomożenia Polaków mieszkających na Śląsku Cieszyńskim, którzy ulegali tam i germanizacji i czechizacji zarazem. Zebrano na ten cel ogółem dwa miliony koron austriackich. Jednak społeczeństwo było moralnie bardzo rozbite i rozkojarzone. Część próbowała jakoś się odnaleźć w aktualnej sytuacji narodowo – politycznej i żyć trochę bardziej dla siebie, niż dla historii. Oczywiście Polacy z tych różnych opcji politycznych „żarli” się na całego pomiędzy sobą przy każdej okazji. Polskojęzyczne czasopisma przepełnione były wzajemnymi pretensjami i wyzwiskami, których nie godzi się nawet cytować na stronie tak szacownej żydowskiej organizacji, jaką jest nasze Stowarzyszenie Historyczne…
Poniżej przykład nieporozumień w szkolnictwie powiatu bielskiego. Wycinek pochodzi z „Dziennika Cieszyńskiego”, z dnia 25 maja 1910 roku.
„Dziennik Cieszyński” na swoich łamach często walczył (na słowa) z innym, konkurencyjnym pismem pt. „Ślązak”. Walczono oczywiście o dusze śląskich Polaków. To „Dziennik…” właśnie, używał różnych wyzwisk pod adresem „Ślązaka…” i jego czytelników. Zarzucał, że redaktorzy „Ślązaka…” prowadzą politykę i agitację proniemiecką, a nie polską i że są na usługach żydowskich. Dało się wyczuć pewien stopień fanatyzmu i klerykalizmu wszechpolskiego (tak, to wtedy pojawiło się w użyciu takie słowo). Natomiast wyzywany przezeń „Ślązak…” wcale nie poniżał się w odpowiedzi, do jakichś wzajemnych wulgaryzmów, a wręcz przeciwnie wyrażał się językiem nawet uprzejmym i nikogo nie obrażał, ani do niczego nie zmuszał. Jednak na ówczesnym rynku prasowym, wychodziły poza tym jeszcze różne gazety niemieckojęzyczne dla mieszkańców Galicji i Śląska, które realizując swoje cele, wprowadzały dodatkowe zamieszanie w umysłach czytelników.
Poniżej znowu inny wycinek ze wspomnianego „Dziennika…”, z dnia 25 maja 1910 roku – tym razem na temat świętowania rocznicy bitwy pod Grunwaldem.
Tekst ten był powodem wielkiego oburzenia redaktorów „Dziennika Cieszyńskiego” i zarazem absolutnego niedowierzania, aby polski ksiądz – proboszcz mógł coś takiego napisać. Było to jednak sto lat temu i trudno się dziwić, takiej reakcji na akt cywilnej odwagi księdza, który ośmielił się upublicznić swoje poglądy sprzeczne z „wszechpolskim” pojęciem patriotyzmu. A cóż takiego złego uczynił on swoją wypowiedzią ? – Zapewne przekonany był, że musi bronić dobrego imienia dawnych rycerzy Kościoła, którzy zginęli pod Grunwaldem w obronie prawdziwej chrześcijańskiej wiary. Być może ksiądz był kiedyś w Krakowie i widział obraz Matejki o bitwie grunwaldzkiej. Może przeraził się tej bardzo realistycznej wizji malarza, ukazującego okrutną śmierć Wielkiego Mistrza katolickiego Zakonu z rąk jakiegoś (z wyglądu) prymitywnego, pogańskiego wojownika. Jeśli w dodatku ów ksiądz miał czystą duszę i był może wychowany w skromności i surowości jakiegoś pobożnego zgromadzenia, z daleka od nowoczesnej (na tamte czasy) cywilizacji świeckiego życia, to nie wolno się dziwić i oburzać, że przeraziła go wspaniale przedstawiona przez Matejkę groza tamtej bitwy i klęska zadana rycerzom – zakonnikom.
Poniżej dla przypomnienia przedstawiamy słynny obraz Jana Matejki, ukazujący Wielkiego Mistrza zakonu krzyżackiego, na chwilę przed śmiercią, a obok zwycięskiego, litewskiego Księcia Witolda.
W swojej bezsilnej złości na wyżej zacytowany list otwarty katolickiego księdza, przeciwnego radowaniu się z klęski zakonnego rycerstwa pod Grunwaldem, redakcja „Dziennika Cieszyńskiego” ratowała się sugerowaniem tu jakiegoś niemieckiego spisku czy wręcz oszustwa. Jednak dzisiaj jesteśmy bogatsi o doświadczenia kolejnego, minionego już stulecia. Mając większą wiedzę możemy zaocznie potwierdzić autentyczność listu tego księdza i mniemać o szczerości jego intencji. Ktoś o duszy proniemieckiej nawet nie potrafiłby udawać, tak żarliwej obrony swoich katolickich przekonań. W niewiele ponad dwadzieścia lat później, w już niepodległej Polsce znowu objawiły się tendencje proniemieckie. Wraz z rozwojem faszyzmu hiszpańskiego, włoskiego i potem niemieckiego rozwijał się (także w Polsce) antysemityzm i podziw dla faszystów. Jednak kiedy indziej rozwiniemy ten temat – teraz tylko wspomnę radosne i z szacunkiem przyjmowane w Polsce wizyty faszystowskich dyplomatów np. hr Ciano (zięcia Mussoliniego). I te pełne zachwytu artykuły w ówczesnych polskich pisemkach katolickich…
Dodam tu jeszcze, że przygotowując napisanie tego tekstu, przejrzałem setki stron polskojęzycznej prasy sprzed stu lat i nabrałem pewnego doświadczenia w rozróżnianiu intencji autorów opublikowanych wtedy artykułów. Uzupełniając to niezłą znajomością zasad języka niemieckiego i realiów tamtych czasów potrafiłem wielokrotnie odkryć czyja propaganda miała wpływ na napisanie jakiegoś artykułu.
Teraz może parę zdań na temat Jana Matejki, skoro wcześniej posłużyłem się jego obrazem. Był on kolejną, wspaniałą podporą kultury polskiej, choć znowu niepolskiego pochodzenia. Malarstwo jego to bardzo realistyczne obrazy z historii Polski. Przebija z nich piękno przedstawionych postaci i wielkie emocje ważnych wydarzeń, choć nie zawsze w szczegółach prawdziwie przedstawionych. Matejko żył i malował w XIX, więc nic dziwnego, że namalował też kilka obrazów historycznych z udziałem Żydów, których w owym czasie do pozowania mu nie brakowało. Jako przykład zobaczmy poniższy obraz przedstawiający przybycie Żydów przed oblicze Księcia Władysława I-go Hermana i jego synów, które miało mieć miejsce w roku 1096, w Płocku.
Widzimy powyżej kolejny przykład wspaniale pokazanego obrazu z przeszłości Polski. Można zauważyć, że nie tylko postacie rodziny książęcej mają dostojny wygląd. Równie pozytywnie przedstawił malarz postacie Żydów, przybyłych z uszanowaniem i podziękowaniem do polskiego Władcy. Był to rok pogromów antyżydowskich w Czechach i stamtąd przybyło wówczas wielu Żydów do Polski i tu znaleźli wtedy życzliwe przyjęcie. Wydawałoby się, że twórca obrazu jest również życzliwy dla Żydów, ale niestety znana jest też pewna bardzo negatywna, wręcz antysemicka wypowiedź Jana Matejki na temat Żydów: „… Wy hebrajczycy, żyjąc w naszym kraju od wieków, nie poczuwacie się do szlachetniejszych dla kraju uczynków, wynoście się! …”. Wypowiedź ta, jeśli rzeczywiście prawdziwa, jest wyjątkowo krzywdząca i podła, zwłaszcza gdy pochodzi od kogoś, kto właśnie jak Matejko jest niepolskiego pochodzenia, a w dodatku przodkami jego podobno
byli ochrzczeni, aszkenazyjscy Żydzi, o czym jednak zapewne nawet nie wiedział.
Na zakończenie wróćmy jeszcze do tematu naszego artykułu, czyli do Grunwaldu. W tym otwartym liście przeciw świętowaniu grunwaldzkiej rocznicy, ksiądz dziwnie proroczo, wspomniał oprócz Grunwaldu nazwę Tannenberg. W niewiele lat później, w sierpniu 1914 roku pod owym Tannenbergiem, nieopodal historycznego już Grunwaldu, doszło do wielkiej bitwy armii niemieckiej z nacierającą na Prusy armią rosyjską. Tym razem wielkie zwycięstwo nad Słowianami odniosła strona niemiecka. Straty rosyjskie w zabitych i wziętych do niewoli wyniosły ponad 120.000 żołnierzy. Pamiętajmy tutaj oczywiście o tym, że w obu armiach walczyło przeciwko sobie również bardzo wielu Polaków, ale w różnych barwach wojennych. Niemcy z radością powitali to zwycięstwo jako symboliczny odwet za średniowieczny Grunwald i nawet na mapach przedstawiających pole bitwy pod Tannenbergiem nie umieszczali nazwy Grunwald, choć powinna oznaczać istniejącą osadę.
Pomnik pod Tannenbergiem był wspaniałą i okazałą budowlą. Architektonicznie nawiązywał chyba do staro – pogańskich kamiennych kręgów. Z oddali, jego wysokie mury i osiem potężnych wież, przypominały trochę krzyżacki zamek, a trochę fort z XIX wieku.
Pomnik ten stanowił Mauzoleum bohatera bitwy pod Tannenbergiem, niemieckiego Feldmarszałka hr. Paula von Hindenburga, późniejszego prezydenta Rzeszy Niemieckiej. W roku 1945 Niemcy zdążyli zabrać trumnę z Hindenburgiem i wysadzić Mauzoleum w powietrze. Potem polskie władze proradzieckie nakazały rozbiórkę ruin, a materiał wykorzystano przy budowie różnych obiektów „czerwonego patriotyzmu”.
I tak znikła pamiątka wielkiej bitwy wielkich cesarzy, którzy mimo że spokrewnieni ze sobą, nie potrafili już dłużej w zgodzie zarządzać swoim imperialnym światem. W ostatnich latach jednak pojawiła się niewielka nadzieja na odbudowę tego pomnika. Jakaś lokalna inicjatywa przywrócenia zabytku jako atrakcji turystycznej regionu, która powinna nadal istnieć, podobnie jak np. zabytkowe budowle forteczne pozostałe w Polsce po epoce wojen napoleońskich.
RaChabeJo, 24.07.2011 r.