DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO
Rafał A. Ziemkiewicz
Żeby Holokaust się nie powtórzył, Palestyńczycy muszą opuścić Strefę Gazy i Zachodni Brzeg Jordanu. A żeby opuścili, trzeba jedyną alternatywą dla nich uczynić cierpienie i śmierć. Kto tę konieczność kwestionuje, jest według Żydów antysemitą albo głupcem
Przebieg rozstrzelania z wojskowych dronów wolontariuszy World Central Kitchen w Strefie Gazy, ujawniony przez izraelską gazetę „Haarec”, wskazuje, że mieliśmy do czynienia nie z wypadkiem, ale ze świadomą egzekucją. Potwierdzają to inne przesłanki, które zarazem każą odrzucić hipotezę o niesubordynacji lub nadgorliwości któregoś z dowódców niskiego szczebla. Wygląda na to, że decyzję o trzykrotnie ponowionym ostrzelaniu wyraźnie oznakowanych i poruszających się trasą uzgodnioną z izraelskim dowództwem pojazdów konwoju charytatywnego podjęto na wysokim szczeblu, w imię skuteczności prowadzonej przez Izrael zbrodniczymi metodami pacyfikacji Gazy. Spektakularnie zadana śmierć wolontariuszom dowożącym żywność głodującym mieszkańcom Gazy oraz demonstracyjna bezkarność dla tej zbrodni miały wywołać „efekt mrożący” – i pod tym względem odniesiono sukces. Zarówno WCK, jak i inne organizacje starające się ratować ofiary dokonywanej przez rząd Beniamina Netanjahu „czystki etnicznej” wycofały swych wolontariuszy z Gazy, co zwiększa skuteczność prowadzonych tam działań i w jeszcze większym stopniu rozwiązuje „Bibiemu” ręce w eskalowaniu bezprawia.
A izraelski premier bardzo tego potrzebuje, gdyż poparcie dla jego gabinetu i sposobu prowadzenia wojny z Hamasem się załamuje. Atak na konwój z żywnością dla głodujących Palestyńczyków nastąpił kilka dni po masowych protestach w Jerozolimie i Tel Awiwie, słabo odnotowanych przez nasze media z uwagi na Święta Wielkanocne, a przypominających rozmiarami manifestacje sprzed pół roku. Wtedy protesty wywołane projektem ustawy pozwalającej większości parlamentarnej uchylać orzeczenia sądowe – powszechnie odebranej jako próba obronienia się przez premiera przed spodziewanym wyrokiem za korupcję – zamarły po napaści Hamasu. Jednak udzielony przez społeczeństwo kredyt zaufania już się wyczerpuje.
W badaniu poprzedzającym o kilka dni wspomniane demonstracje na pytanie, jak respondenci oceniają działania Netanjahu w wojnie z Hamasem, opcję „dobrze” i „raczej dobrze” wybrało tylko 28 proc, z nich, podczas gdy „źle” i „raczej źle” – 57 proc. Inne sondaże pokazują od pewnego czasu, że gdyby w najbliższym czasie odbyły się wybory, koalicja, której on przewodzi, zostałaby odsunięta od władzy.
„BIBI” I OSTATECZNE ROZWIĄZANIE
Kto śledził karierę najdłużej urzędującego i najczęściej powracającego po przegranej do władzy premiera w dziejach Izraela, ten nie może mieć wątpliwości, że dla Beniamina Netanjahu nie jest to powód, by odstępować od wyznaczonej sobie drogi. Wszystko, co się dzieje w ostatnich miesiącach, potwierdza zaś, że jego zamiary są dokładnie takie, jak odczytywałem je na naszych łamach w artykule „Zbrodniczy hazard Izraela” [„DRz” nr 46/2023). „Bibi”
zamierza przejść do historii jako ten polityk, który – z demokratycznym mandatem czy bez niego, historia nie sądzi zwycięzców – dokona „ostatecznego rozwiązania” problemu Palestyńczyków na należącej się Żydom ziemi oraz ugruntuje istnienie państwa żydowskiego. Państwu temu zagrażają zaś dwa procesy. Pierwszym z nich jest wyludnianie się kraju – Żydzi osiadli w innych państwach nie chcą ich porzucać i przenosić się na Bliski Wschód, bo tam, gdzie są, nie jest im źle, a w Izraelu byliby stale zagrożeni przez arabskich terrorystów. Rozwiązanie tego drugiego problemu będzie więc zarazem rozwiązaniem pierwszego. I odwrotnie: zemsta, która spadnie za wypędzenie na Żydów w krajach Zachodu, coraz bardziej bezradnych wobec agresywnych migrantów, będzie, w rachubach syjonistów, zmuszać tamtejszych Żydów do przenoszenia się coraz liczniej pod opiekuńcze skrzydła armii i służb państwa żydowskiego.
Całkowite usunięcie z Izraela ludności palestyńskiej i zastąpienie jej Żydami z całego świata to zatem w optyce syjonistów, która pod rządami Netanjahu i jego partii Likud zdominowała wszystkie posunięcia państwa, jedyny możliwy sposób, by ocalić istnienie Izraela w dłuższej perspektywie. Opcji alternatywnej – trwałego porozumienia narodów – symbolizowanej przez Icchaka Rabina, który właśnie za głoszenie tej wizji został zamordowany przez syjonistycznego fanatyka, rządzący dziś Izraelem w ogóle nie biorą pod uwagę, a nawet przeciwnie, uważają takie pięknoduchostwo za egzystencjalne zagrożenie dla Żydów. Syjonistyczni przywódcy i ich media biorą za pewnik to, że wszelkie ustępstwa wobec Palestyńczyków i otaczającego Izrael świata arabskiego wieść muszą do eskalacji wrogich żądań, a tym samym do likwidacji państwa Izrael, które w przekonaniu syjonistów jest jedyną gwarancją dla Żydów na to, że prześladowania, które nękały ich przez całą historię, oraz zbrodnia Holokaustu więcej się nie powtórzą. Jeśli natomiast zabraknie Izraela, to kolejny Shoah będzie już tylko kwestią czasu.
Zbrodnia, jak zwykle to bywało w dziejach, jawi się w świetle takich założeń jako logiczna konieczność, wręcz obowiązek, który dla dobra narodu musi wziąć na siebie świadomy rządzących światem praw przywódca. Żeby Holokaust się nie powtórzył, Palestyńczycy muszą opuścić Strefę Gazy i Zachodni Brzeg Jordanu -a żeby opuścili, trzeba jedyną alternatywą dla nich uczynić cierpienie i śmierć. Kto tę konieczność kwestionuje, jest antysemitą albo głupcem. A jeśli kwestionujący konieczność wielkiej czystki etnicznej należy do grona polityków Zachodu, to dodatkowo jeszcze hipokrytą. Nikt przecież – na co często powołują się syjoniści – nie kwestionuje podstawy obecnego układu sił w Europie i na świecie, układu jałtańskiego i konieczności przepędzenia ze swoich małych ojczyzn milionowych mas ludzkich, którą w nim uznano.
Odkąd syjonizm zaistniał jako ruch polityczny, celem, który sobie stawiał, było wychowanie Żyda „nowego typu”. Była to zresztą wspólna cechą wszystkich nacjonalizmów wyrosłych z Wiosny Ludów; także nasz Dmowski i jego współpracownicy miotali gromy na skretyniały i skarłowaciały mental szlacheckiego zaścianka, postulując Polaka nowego, przedsiębiorczego i zorganizowanego. Podobnie było w wizji Teodora Herzla. Zeświecczeni Żydzi wraz z chałatami i pejsami mieli porzucić dotychczasowe życie na marginesie innych narodów – jako wieczni pośrednicy, handlarze i dostawcy kredytu – a stać się narodem rolników, robotników i przedsiębiorców, kolonizującym pustynie Izraela i zmieniającym je w nowoczesne, dostatnie państwo. Realizacja syjonistycznych wizji nastąpiła jednak po wielkiej zbrodniÂÂ Hitlera, która im bardziej stawała się – jako „religia Holokaustu” – podstawą budowania świeckiej żydowskiej tożsamości, tym bardziej wykoślawiała wizerunek „Żyda pracowitego” w „Żyda bezwzględnego”, wyleczonego doznanym cierpieniem z moralnych złudzeń i zdecydowanego zawsze „wstać i uderzyć pierwszy”.
ZE SKRAJNOŚCI W SKRAJNOŚĆ
Zachód nie umiał się zachować wobec Żydów mądrze po traumie Holokaustu. Przez pierwsze dwa dziesięciolecia po wojnie nikt w ogóle nie chciał o tej zbrodni wiedzieć, a opowiadającego o komorach gazowych Szymona Wiesenthala, jak-wspominał on sam, traktowały amerykańskie i zachodnioeuropejskie salony jak nasze, nie przymierzając, Ewę Stankiewicz przypominającą o Smoleńsku. Potem rzucono się w skrajność przeciwną, z tą samą anglosaską skłonnością do miotania się od jednej skrajności do drugiej, z którą np. po latach traktowania homoseksualistów jak ludzi drugiej kategorii, zaszczuwania ich i wsadzania do więzień zaczęły kraje zachodnie stawiać osoby LGBT ponad prawem i cenzurować oraz represjonować wszelką ich krytykę. Holokaust, wprowadzony przez Hollywood w samo centrum kultury popularnej i wyjęty przez uniwersytety spod naukowych reguł historiografii (czego bolesnym dla nas przykładem są „badania” polskiej „nowej szkoły historyków Holokaustu”, z Grossem, Grabowsldm i Engelking na czele, podnoszące do rangi źródeł historycznych najbardziej wątpliwe relacje z trzeciej ręki, a nawet opowiadane przez wnuczkę sny babci), stał się argumentem za całkowitym wyjęciem Żydów spod jakiejkolwiek krytyki i zwolnieniem ich z odpowiedzialności za czyny, które popełniane przez kogokolwiek innego spotkałyby się z najsurowszym potępieniem.
Bandyckie poczynania izraelskiego rządu wobec nieżydowskiej ludności tego kraju, bezczelność międzynarodowych organizacji w wymuszaniu haraczy „za Holokaust” czy obserwowane na każdym kroku buta i poczucie wyższości w zachowaniach, przebijające nawet opisane w starych pamiętnikach zachowania pruskich junkrów, których liczne przykłady dają od dawna Ja’akow Liwne i jego poprzednicy w warszawskiej ambasadzie – to wszystko rezultaty wychowania
kolejnych pokoleń Żydów w tej posuniętej do absurdu politycznej poprawności. Na którą, dodajmy, w samym Izraelu nakłada się pranie mózgów młodzieży, świetnie pokazane i udokumentowane w filmie Jo’awa Szamira „Zniesławienie”. Z jednej strony budowanie paranoicznego poczucia, że cały świat jest winny wobec Żydów, cały świat ich nienawidzi, knuje przeciwko nim i tylko czeka na możliwość ponowienia zbrodni Shoah, z drugiej zaś – usuwanie w tym poczuciu moralnych hamulców przed mordowaniem nawet bezbronnych kobiet i dzieci, jeśli tak każę jedyny strażnik Żydów na tym świecie: rząd Izraela i dowództwo jego armii. Istotnym wątkiem wspomnianych wyżej niedawnych protestów przeciwko Netanjahu jest udział w nich ruchu matek żołnierzy, podnoszących szkody psychiczne, które edukacyjna polityka syjonistów poczyniła ich synom i córkom.
Jednak opozycja przeciwko twardej, syjonistycznej linii, narzuconej Izraelowi przez Netanjahu i konkurujących z nim szowinistów z mniejszych, jeszcze bardziej radykalnych partii, od lat przegrywa. Trudno to wytłumaczyć inaczej niż źle pojętym poczuciem narodowej solidarności, którą wytworzyły w żydowskim mentalu doznawane przez pokolenia prześladowania i dyskryminacja. Netanjahu może być krytykowany przez innych Żydów, ale na wewnętrznym forum – nazywanie jednak po imieniu zła, które wyrządza, bez czego wygrać z tym złem nie można, ale co mogłoby być natychmiast podchwycone przez świat zewnętrzny, jest odbierane w środowiskach żydowskich jak zdrada i zbrodnia przeciwko własnej nacji. Nieliczni sprawiedliwi, którzy rozumieją swe żydowskie obowiązki inaczej – jak sędziwy prof. Norman Finkelstein, który jako jeden z pierwszych jasno nazwał ostrzelanie konwoju WCK zbrodnią wojenną – otaczani są przez rodaków murem niechęci i ostracyzmu.
DWUSTU POMAGAJĄCYCH
Według Jamiego McGoldricka, koordynatora ONZ do spraw humanitarnych na okupowanych terytoriach palestyńskich, cytowanego przez portal Times of Israel, od 7 października ubiegłego roku, czyli ataku Hamasu i porwania zakładników (z których ponad 100, jeśli jeszcze żyją, wciąż jest w rękach terrorystów) i uruchomienia zbrojnej zemsty Izraela w Gazie, zginęło co najmniej 196 osób zaangażowanych w niesienie tamtejszym mieszkańcom pomocy humanitarnej. Najnowszy incydent – o którym McGoldrick mówi otwarcie, że „na pewno nie był błędem ani przypadkiem” – podnosi tę liczbę do ponad 200. Ponieważ do tej pory, szczęśliwie, nie było wśród nich naszych rodaków, mało kto w Polsce zdaje sobie z tego sprawę. Tymczasem żołnierze izraelscy, według licznych relacji, strzelają do misji humanitarnych, podobnie jak do korespondentów wojennych z innych niż własnych krajów, bez żadnych zahamowań. Potem odbywają się wiele razy przećwiczone manewry medialne, które Polacy obserwują teraz po raz pierwszy tak uważnie, rozmywające sprawę – błąd, przypadkowe ofiary usprawiedliwionego ataku na instalacje Hamasu (który w istocie chętnie używa, kogo tylko może, w roli żywych tarcz), „takie rzeczy na wojnie się zdarzają” (tak sam Netanjahu skomentował zbrodnię na Polaku i jego towarzyszach), wyrazy ubolewania, ale nigdy z użyciem słowa „przepraszamy”, obietnice „głębokiego zbadania okoliczności zdarzenia” i – w konkluzji – bronimy przed islamskim terroryzmem nie tylko siebie, lecz także całego Zachodu i oczekujemy bezwarunkowego wsparcia w tej walce, a nie humanitarnego dzielenia włosa na czworo. „Efekt mrożący” tymczasem narasta, chętnych do pomagania mieszkańcom Gazy jest coraz mniej.
Każda zbrodnia staje się usprawiedliwiona, jeśli alternatywą dla jej popełnienia jest dopuszczenie do powtórki z Shoah. A uznanie nieuchronności wielkiej czystki etnicznej, na wzór przesiedleń pojałtańskich, zmienia pojęcia dobra i zła. Wolontariusze w rodzaju śp. Damiana Sobola stają się w tej zbrodniczej logice szkodnikami, którzy swą niewczesną pomocą w sumie potęgują cierpienia ofiar, bo łagodząc skuteczność ich głodzenia, pozbawiania dostępu do wody i innych szykan, oddalają tylko moment, w którym mieszkańcy Gazy pogodzą się z tym, co nieuchronne. A świat zachodni? W gruncie rzeczy już się pogodził, chciałby tylko zachować pozory. Ale jeśli nie zostaną one zachowane, to łatwo wyleczy swe sumienie jakimiś symbolicznymi gestami i przejdzie nad zbrodniami i wypędzeniami do porządku dziennego, jak już wiele razu w swej historii.
Celowe zbombardowanie ambasady innego państwa zwykło się uważać za akt równoznaczny z wypowiedzeniem mu wojny. Gdyby uczyniła tak Polska, Czechy czy jakiekolwiek inne państwo na świecie, zostałyby natychmiast potępione i wezwane przez wspólnotę międzynarodową do powstrzymania swoich działań. Po niedawnym izraelskim ataku na placówkę Iranu w Damaszku, w którym zginął dowódca Gwardii Rewolucyjnej, na jednoznaczną krytykę tego wydarzenia pozwoliło sobie jednak raptem kilkanaście państw. Zbiorowe milczenie i odwracanie wzroku od coraz bardziej agresywnej postawy Izraela to niestety nie przypadek, lecz efekt stosowanej konsekwentnie od dziesięcioleci polityki rażącego uprzywilejowania tego państwa.
0 wpływach izraelskiego lobby w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie najwięcej mówi to, że już sama próba podjęcia systematycznej analizy jego oddziaływania na sferę publiczną napotyka od lat gwałtowną reakcję wielu środowisk. W najbardziej spektakularny sposób przekonali się o tym kilkanaście lat temu John Mearsheimer oraz Stephen Walt, autorzy książki pt. „Izraelskie lobby i amerykań-ska polityka zagraniczna”. Po jej publikacji, naukowcy zostali „anulowani” z wielu wiodących mediów, odwoływano im umówione wcześniej spotkania, a ostatecznie oberwało się nawet samemu Zbigniewowi Brzezińskiemu, który ośmielił się wyrazić pochlebnie na temat ich pracy, doceniając warsztat naukowy.
MUSK JEDZIE DO KIBUCU
Co ciekawe, Mearsheimer i Walt poprzedzili swoje badania na temat potężnego lobby uroczystym zapewnieniem, że potępiają wszelkie formy antysemityzmu, a i tak spotkał ich zmasowany atak. Podobnie dzieje się także w przypadku innych osób, które próbują swobodnie analizować lub – co gorsza – krytykować działania tego środowiska. Ostatnio mógł się o tym przekonać sam Elon Musk, który wszedł w konflikt z zajmującą w środowisku izraelskiego lobby szczególną pozycję Ligą przeciwko Zniesławieniu (ADLJ. Właściciel Tesli zamieścił na swoim portalu X wpis, w którym zarzucał organizacji, że swoją agresywną postawą i żądaniami usuwania wielu kont pod najmniejszymi nawet podejrzeniami o rzekomy antysemityzm sprawia, że na jego portalu pojawia się jeszcze więcej antysemickich wypowiedzi. Musk zwrócił się nawet z pytaniem do użytkowników portalu X, czy całkowicie usunąć konto Ligi przeciwko Zniesławieniu.
Znana z promowania wokeistowskich treści ADL poczuła się jednak szczególnie urażona tym, że Musk ośmielił się wytknąć jej wspieranie ideologii uderzających w same fundamenty świata zachodniego. „Jestem głęboko urażony komunikacją ADL i innych grup, które popierają de facto antybiały rasizm lub antyazjatycki rasizm lub rasizm jakiegokolwiek rodzaju. Mam tego dość” – pisał multimiliarder. Na nic zdało się to, że, Musk potępił wszelkiego rodzaju antysemityzm i całym sercem opowiedział się za Izraelem – Liga Antydefamacyjna w odwecie przyłączyła się do koalicji organizacji, które wymusiły bojkot reklamowy biznesu na portalu X. Ostatecznie, aby ocieplić swój wizerunek, szef Tesli odwiedził nawet jeden z kibuców w IzraeluÂÂ oraz pojawił się ze swoim czteroletnim synem w Auschwitz, a i tak bojkot jego firmy nie został wstrzymany. Co prawda, jak pokazują dane z monitoringu mediów, prawdziwy antysemityzm kwitnie obecnie najbardziej na TikToku czy Instagramie, lecz ich szefostwo najwyraźniej wie, z kim nie powinno zadzierać.
GRUPA TRZYMAJĄCA DYSKURS
Najpotężniejsze lobby w USA odgrywa wciąż decydującą role w tamtejszej polityce, lecz wobec erupcji antysemityzmu u młodych pokoleń ma ostatnio spore powody do niepokoju
LOBBY INNE NIŻ WSZYSTKIE
W Stanach Zjednoczonych żyje obecnie ok. 7,6 min osób o pochodzeniu żydowskim, co stanowi zaledwie 2,4 proc, ogółu populacji. To o milion mniej niż Amerykanów polskiego pochodzenia, jednakże polskie lobby (jeżeli można w ogóle • o czymś takim mówić] ma wręcz lilipucie wpływy w porównaniu z tymi, które od lat są udziałem lobby izraelskiego. Nie dotyczy to zresztą tylko naszego narodu, lecz praktycznie wszystkich innych zamieszkujących Stany Zjednoczone. Choć co piąty Amerykanin ma angielskie – a 17 proc, populacji niemieckie – pochodzenie, to absolutny prym wiedzie środowisko strzegące interesów Izraela.
Podpis: Cwi Mikulicki Hajfa Izrael