ALEKSANDER HUDZIK, Newsweek, nr 33, 16-22.08.2021 r.
Weszła z aparatem do najbardziej ortodoksyjnej dzielnicy Jerozolimy, robiła zdjęcia w domach zamkniętych dla niewiernych. O fotografowaniu chasydów opowiada Agnieszka Traczewska, autorka albumu „A Rekindled World”
NEWSWEEK: Zdjęcie na okładce albumu „A Rekindled World” jest niepokojące. Chasyd tańczy na stole oblanym krwią, a może winem? Proszę mi o nim opowiedzieć.
AGNIESZKA TRACZEWSKA: Scena rozgrywa się w miasteczku Bet Shemesh nieopodal Jerozolimy, w synagodze chasydów Lelov, wywodzących się z polskiego Lelowa leżącego między Częstochową a Kielcami. Do Lelowa jeździłam co roku przez jedenaście lat. Spotykając chasydzkich pielgrzymów, marzyłam, aby kiedyś znaleźć się tam, skąd przyjeżdżają. Dotarłam tam akurat w święto Purim. Ważnym jego aspektem jest możliwość robienia rzeczy, które przeczą codziennej rutynie. Zmienia się tożsamość, aby zmylić biblijnego prześladowcę. Mężczyźni ubierają się w zabawne stroje, mają religijny nakaz upicia się, nawet do nieprzytomności, młodzi chłopcy palą papierosy, wokół dzieją się rzeczy niezwykłe. Na fotografii rebe, duchowy przywódca chasydów, otwiera ramiona, zagarniając modlących się mężczyzn, a jeden z chasydów biegnie ku niemu po stole. Jakby chcieli się objąć, zastygają w tym geście. Władca i wasal jak w szekspirowskiej tragedii. Dramatyzmu nadaje czerwone wino rozlane na stole do złudzenia przypominające kałużę krwi. Ten obraz to poniekąd alegoria chasydyzmu. Przedstawia absolutne zanurzenie w wierze i obrzędowości.
Dlaczego zaczęła pani podróżować śladami chasydów?
– Od zawsze mieszkam w Krakowie, gdzie przed wojną były setki domów modlitwy, synagog, ale chasydyzm odkryłam późno. Prawdę o bogatej chasydzkiej tradycji Krakowa i Galicji uświadomili mi dopiero pielgrzymi przybywający do Polski z Izraela, Londynu, Antwerpii, Nowego Jorku. Byłam producentem filmowym, przez 25 lat robiłam filmy dokumentalne o znaczących postaciach, jak Miłosz, Turowicz, Kołakowski, Krynicki, Michnik, Wałęsa, Jaruzelski. Żyłam w innym świecie. Aż pewnego dnia wzięłam aparat fotograficzny i ruszyłam na poszukiwania chasydzkiej tradycji i chasydów przyjeżdżających do Polski na jorcajty.
Czym jest jorcajt?
– Żydzi wierzą, że w rocznicę śmierci dusza zmarłego zstępuje na ziemię w miejsce, gdzie zostało pochowane jego ciało. Stając nad grobem, można podziękować za doświadczone błogosławieństwa lub o coś poprosić. Tego samego dnia dusza wróci do nieba. Jorcajt osoby prywatnej ma kameralny charakter. Inaczej jest z jorcajtem cadyka, którego status już za życia był wyjątkowy. Cadyk miał moc rozumienia boskiej myśli zawartej w piśmie Tory dane mu było przebywać w przestrzeni pomiędzy ludźmi a najwyższym. Po śmierci jest jeszcze bliżej. Nad jego grobem gromadzą się setki wiernych.
Pani droga zaczęła się od jorcajtu w Leżajsku. Jak to wyglądało?
– Rocznica śmierci Rabbiego Elimelecha z Leżajska przypada zazwyczaj w marcu. Zależnie od faz Księżyca, bo chasydzi posługują się kalendarzem lunarnym. Zwykle jest zimno, pada deszcz albo śnieg. Tam pojechałam na swoje pierwsze spotkanie z chasydami, nie wiedząc, czego mogę się spodziewać. Początek był spektakularny. Leżajsk ma typową architekturę żydowskiego sztetla, wąskie uliczki promieniście rozchodzą się od rynku. Gdy zaparkowałam samochód, na rynku było pusto. Zmierzch, zimno. Nagle z tej pustki wyłonił się chasyd w tałesie (szalu modlitewnym). Zamiast poczucia egzotyki miałam wrażenie, że jest zagubioną częścią układanki, która nagle nadaje sens miasteczku. Poszłam za nim w okolice cmentarza żydowskiego i zobaczyłam tłum ludzi podobnych do niego. Setki ludzi jak na czarno-białych fotografiach z przedwojennej Warszawy, Lublina czy Krynicy. Pamiętałam zdjęcia, ale myślałam, że te żydowskie społeczności już nie istnieją. Musiałam zrozumieć, że w Leżajsku nie zobaczyłam duchów, tylko wnuki polskich chasydów. To był moment, w którym zamieniłam życie producenta filmowego na życie fotografa, archeologa, podróżnika, odgruzowującego informacje o tych, którym odebrano miejsce w polskiej pamięci.
Tak powstał pierwszy album fotograficzny „Powroty”?
– Zajęło mi to 12 lat. Album prezentuje blisko 30 miejsc w Polsce związanych z korzeniami chasydzkich dynastii. Jeździłam na opuszczone cmentarze w lasach czy do zrujnowanych synagog. Gdy kończyłam wybór fotografii do albumu, zrozumiałam, że muszę pojechać do Auschwitz, gdzie zginęło tylu krewnych moich chasydzkich bohaterów. Wybrałam się tam z grupą chasydów z dynastii Bobov. W Brzezince grupa potomków jednej osoby stanęła naprzeciwko komory gazowej, mówiąc kadisz, modlitwę za zmarłych. W Nowym Jorku, gdzie mieszkają, członków tej rodziny są już setki. To przejmująca metafora odrodzenia i triumfu życia.
We właśnie wydanym albumie „A Rekindled World” („Świat wskrzeszony”) pokazuje pani codzienne życie chasydów na trzech kontynentach. To zupełnie inne wyzwanie.
– Największym problemem jest zamknięcie chasydzkich społeczności. Nie znam ani jidysz, ani hebrajskiego, a wielu chasydów nie mówi po angielsku. Nawet gdybym znała ich język, to i tak chasyd zrobi wszystko, aby nie rozmawiać z kobietą. Moje włosy są bardzo jasne, a chasydzi mówią: „blond krzyczy”. Trudno mi było być niezauważoną, a jako fotograf chciałam wtopić się w tłum. Mam duży aparat, mój sposób ubierania natychmiast zdradza, że nie przynależę do wspólnoty. Może jestem nikim, a może niosę ze sobą zagrożenie? Bombę w torbie fotograficznej, a może zmanipuluję to, co sfotografuję?
To jak się przekracza tę granicę?
– Cztery lata po rozpoczęciu projektu moja wytrwałość została nagrodzona. Na cmentarzu w Bobowej poznałam chasyda Bobov Davida Singera. Jego dziadek był rabinem Pilzna, on sam mieszka na Brooklynie w Nowym Jorku. Gdy się spotkaliśmy, miał już doświadczenie 30 lat pracy nad ratowaniem cmentarzy żydowskich w Polsce. Dawid i jego żona Naomi zostali moimi doradcami, a z czasem przyjaciółmi. Dzięki nim zaczęłam się uczyć, co znaczy być chasydem. Zasad nie książkowych, ale praktycznych, niuansów, które pozwalały mi wyszukiwać miejsce dla siebie w sytuacjach nawet ekstremalnie nieprzyjaznych. Dzięki nim zrozumiałam, że dobre imię i reputacja znaczą więcej niż wszystkie pieniądze. Że dobra rekomendacja otwiera każde drzwi. Że gdy zna się chasydów Jerozolimie, to najprawdopodobniej ma on kuzyna w Antwerpii, ciotkę w Argentynie, przyjaciela w Montrealu, a oni – choć zamknięci na obcych – nie odmówią gościny przyjacielowi rodziny. Nawet takiemu dziwacznemu jak ja.
A co z rygorystycznymi zasadami?
– Wspólnoty chasydzkie są wspierające, ale wymagają od swoich członków absolutnej lojalności. Nawet jeśli mamy kontakt e-mailowy, to niemożliwe, żebym rozmawiała z chasydem na ulicy, bo każdy z przechodzących może uznać jego zachowanie za niemoralne. Ja wyjadę, a mojemu rozmówcy może to zniszczyć życie. Co będzie, jeśli ludzie, którzy modlą się z nim trzy razy w ciągu dnia, odmówią mu wspólnej modlitwy? Małe dzieci zostaną wyrzucone ze szkoły albo w czasie swatania starszych dzieci ktoś wypomni mu odstępstwa od reguł. Niedawno przyjaciele z Borough Park na Brooklynie zostali wezwani do szkoły swojego dziecka, bo ojciec zmienił oprawki okularów na bardziej nowoczesne.
Jak zatem wyciągnęła pani aparat w Me’ah She’arim, najbardziej ortodoksyjnej dzielnicy Jerozolimy?
– Mówiono mi, że fotografować w Meah She’arim to misja niemożliwa. Na ulicach, które prowadzą do tej chasydzkiej dzielnicy Jerozolimy, rozlepione są billboardy z napisem: „Wyznawcy Tory z głębi swojego serca proszą o niewchodzenie i nietraktowanie tego miejsca jak atrakcji turystycznej”, słowem – to nasz dom, a ty nie jesteś zaproszony. Pierwsze wrażenie jest szokujące. Idziesz kolorową ulicą współczesnego Izraela i nagle po przejściu na drugą stronę otacza cię inny świat, surowy, skupiony, czarno-biały, jakbyś cofnął się w czasie. Ostrzegano mnie, że jeśli tam wejdę, to i tak nie będę mogła zrobić zdjęcia. Mój odważny kolega, chasyd Lelov, zaoferował mi przejażdżkę samochodem. Obwiózł mnie wąskimi uliczkami dzielnicy, jak się okazało tylko dlatego, że miał w aucie przyciemniane szyby. Nie zgodził się nawet na ich uchylenie, a co dopiero na to, żebym wysiadła. Chciał mi dać do zrozumienia: zobaczyłaś, jak żyjemy, to teraz wracaj do siebie.
A jednak!
– Dwa lata później wygrałam drugą nagrodę w światowej edycji konkursu „National Geographic” za zdjęcie zrobione właśnie w Me’ah She’arim. Para młoda po zaaranżowanym małżeństwie po raz pierwszy zostaje sama w małym pokoju.
Wtedy Me’ah She’arim nazywałam już drugim domem. Bywałam na wszystkich świętach, w czasie wielkich uroczystości z udziałem najpotężniejszych rebe, w najbardziej ortodoksyjnych synagogach, dzięki specjalnym biletom tylko dla rodzin, gdzie nie mogłam się odezwać, aby nie zdradzić, że nie jestem kuzynką czy siostrą. No i miałam ten swój wielki aparat.
Pokazuje pani piękno świąt, siłę wspólnoty, ale także to, czego sami chasydzi nie chcą pokazywać.
– Zauważył pan, że na fotografiach są kobiety? To kolejne tabu. Po II wojnie światowej zasady stały się bardziej restrykcyjne. Kobiety znikły z jakichkolwiek ultraortodoksyjnych publikacji i oficjalnych fotografii. Teraz, gdy na sklepowej wystawie pojawi się manekin o kształtach kobiety, to szyba w sklepie zostanie wybita. Sam kształt kobiecej sylwetki jest zbyt prowokujący. A przecież kobiety to 50 proc. społeczności. Matki często kilkunastu dzieci, pracujące zawodowo, z oddaniem dbające o dom. Nie uległam presji i oddaję w swojej książce miejsce kobietom. Pokazuję też sceny prywatne, również nieistniejące w publicznym przekazie. Jednym z największych sukcesów „Wskrzeszonego świata” są wypowiedzi samych chasydów. Opisali różne aspekty swojego życia, również te postrzegane jako kontrowersyjne. Relacje są opatrzone nazwiskami, tym samym publicznie przyznali, że mnie znają.
A może chasydzi po prostu zaczynają się otwierać na innych?
– Aby wejść do synagogi w Antwerpii czy Stamford Hill w Londynie, musiałam wcześniej zostać zweryfikowana przez ochronę pilnującą bezpieczeństwa w całej dzielnicy. Przy drzwiach domów modlitwy czy szkół całą dobę stoją uzbrojeni strażnicy. Żeby wejść, trzeba wpisać kod znany tylko wtajemniczonym. To nawet nie wynik niechęci do dialogu ze światem zewnętrznym, ale lęk przed krzywdą, która może spotkać ich dzieci czy rodziny. W końcu jednak coś mi się udało. Publikując te fotografie, staram się odczarować często zdemonizowany chasydzki świat.
Szkoła cyberszpiegów
MACIEJ NOWICKI, Newsweek, nr v32, 9-15.08.2021 r.
Izrael zarabia ogromne pieniądze na eksporcie sprzętu do cyberinwigilacji. A przy okazji zdobywa nowych sojuszników
Oprogramowanie szpiegowskie sprzedawane przez izraelską firmę NSO było wykorzystywane przez jej klientów, w tym autorytarne rządy, do zbierania prywatnych danych dziennikarzy, aktywistów, polityków i dowódców wojskowych w 34 krajach. Kilkunastu przywódców państw, w tym prezydent Francji Emmanuel Macron, węgierscy dziennikarze śledczy czy członek brytyjskiej Izby Lordów znaleźli się wśród tysięcy ofiar oprogramowania Pegasus, które służy do włamywania się do telefonów i zamieniania ich w urządzenia podsłuchowe.
Afera stanowi wielki problem dla nowego rządu Izraela, który próbuje zmienić wizerunek kraju. Również dlatego, że pojawiają się pytania, czy izraelskie służby wywiadowcze miały dostęp do informacji wykradzionych przez NSO. , Amerykanie są przekonani, że tak jest” – mówił jeden z weteranów branży.
Sprawa Pegasusa wywołała kryzys dyplomatyczny – minister obrony Izraela poleciał nawet do Paryża, żeby wyjaśnić sprawę podsłuchiwania telefonu Macrona. Ale jednocześnie to dowód, że Izrael stał się światowym liderem cyberbezpie- czeństwa. Niegdyś sprzedaż broni zapewniała mu pieniądze i sojuszników. Dziś tę rolę odgrywa eksport szpiegowskiego oprogramowania. „Pegasus zastąpił dyplomację Uzi. To jest ta sama polityka” – mówił Eitay Mack, prawnik, który od lat próbuje ograniczyć eksport oprogramowania NSO do krajów autorytarnych.
JAK DUCHY
IZRAEL OD POCZĄTKU MUSIAŁ INWESTOWAĆ w swoje bezpieczeństwo. Dlatego przeznaczał ogromne pieniądze na stworzenie jednej z najbardziej zaawansowanych technologicznie armii na świecie. „Siły zbrojne mają wiele jednostek technologicznych, szkolą one żołnierzy, którzy stają się przedsiębiorcami – właścicielami start-upów” – mówi prof. Gabi Siboni, pułkownik i współpracownik Jerusalem Institute for Strategy and Security.
W 2018 r. w Izraelu było 700 przedsiębiorstw, które zajmowały się cyberbezpieczeństwem. „Znamy tylko niektórych graczy. Rynek rośnie, ale brakuje nam nawet podstawowych informacji” – ostrzegał John Scott-Railton z kanadyjskiego Citizen Lab. Wiadomo jedynie, że w zeszłym roku Izrael ściągnął 31 proc. międzynarodowych inwestycji w dziedzinie cyberbezpieczeństwa. I że – jak twierdzi dziennik „Haaretz” – 80 proc. założycieli izraelskich firm, które się tym zajmują, wywodzi się z wywiadu wojskowego, a najczęściej – z Jednostki 8200.
„Dziś każdy, kto służył w 8200 i wychodzi z wojska z jakimś fajnym pomysłem, zmienia ścieżkę kariery i zanim się obejrzysz, powstaje start-up oraz nowy produkt” – tłumaczy Gil Reider, dyrektor działu bezpieczeństwa wewnętrznego w Izraelskim Instytucie Eksportu.
Niv Carmi, Shalev Hulio i Omri Lavie, którzy założyli NSO – inicjały ich imion tworzą nazwę firmy – są byłymi członkami Jednostki 8200. Hulio wspominał kiedyś, że pomysł na biznes pojawił się po tym, jak on i Lavie dostali telefon od przedstawiciela europejskiej służby wywiadowczej, która dowiedziała się, że dysponują know-how, pozwalającym uzyskać dostęp do telefonów innych użytkowników. „Dlaczego nie używasz tego do zbierania informacji wywiadowczych?” – miał zapytać przedstawiciel europejskiej agencji.
Rozprzestrzenianie się technologii szyfrowanej komunikacji, od Signala do WhatsAppa czy Telegramu, oznaczało, że agencje wywiadowcze tworzą nazwę firmy – są byłymi członkami Jednostki 8200. Hulio wspominał kiedyś, że pomysł na biznes pojawił się po tym, jak on i Lavie dostali telefon od przedstawiciela europejskiej służby wywiadowczej, która dowiedziała się, że dysponują know-how, pozwalającym uzyskać dostęp do telefonów innych użytkowników. „Dlaczego nie używasz tego do zbierania informacji wywiadowczych?” – miał zapytać przedstawiciel europejskiej agencji.
Rozprzestrzenianie się technologii szyfrowanej komunikacji, od Signala do WhatsAppa czy Telegramu, oznaczało, że agencje wywiadowcze nie mogły monitorować działań terrorystów czy gangsterów. W 2011 r. NSO opracowało swój pierwszy prototyp, narzędzie do mobilnej inwigilacji – Pegasus. Potrafiło ono zebrać ogromne ilości pozornie niedostępnych danych ze smart- fonów – w tym rozmów telefonicznych, SMS-ów, e-maili, filmów oraz danych przesyłanych przez aplikacje takie jak Facebook, WhatsApp i Skype. Można było też nagrywać rozmowy prowadzone z telefonu lub w j ego pobliżu. „Ilość informacji o człowieku, które można wydobyć z jego telefonu, jest niesamowita. A nie ma dziś telefonu, który byłby bezpieczny. Jesteśmy jak duchy, nie zostawiamy żadnych śladów” – mówił Hulio w jednym z nielicznych wywiadów. „Po prostu nosisz szpiega przy sobie” – tłumaczy Avi Rosen z Kaymera Technologies, izraelskiej firmy zajmującej się cyberobroną.
Wkrótce NSO miała pierwszego klienta na Pegasusa: rząd Meksyku. Do 2013 r. firma zainstalowała Pegasusa w trzech meksykańskich agencjach rządowych. Służył do wojny z kartelami narkotykowymi, pomógł m.in. wyśledzić i schwytać słynnego El Chapo.
Wkrótce firma zaczęła sprzedawać swoje usługi rządom na całym świecie.
SZPIEGOWANIE NA EKSPORT
W POPRZEDNICH DEKADACH CHĘTNIE kupowano izraelską broń. Izrael dostarczał broń także tym krajom, którym inne państwa Zachodu nie chciały jej sprzedawać. Izraelskie ustawodawstwo nie zabrania sprzedaży państwom naruszającym prawa człowieka. Jedynym wyjątkiem jest embargo nałożone na kraj przez Radę Bezpieczeństwa ONZ, ale to zdarza się bardzo rzadko.
Lewicowe rządy w czasach Icchaka Rabina zatwierdzały eksport do RPA w czasie apartheidu, potem do Rwandy i Bośni, gdy w latach 90. dochodziło tam do ludo- bójstwa. Prawicowe rządy Benjamina Netanjahu akceptowały eksport broni do Sudanu Południowego w czasie czystek etnicznych i masakr.
Taki eksport jest bardzo opłacalny, ale nie chodzi tylko o pieniądze. Sprzedaż broni wspiera dyplomację, pozwala nawiązywać więzi z innym krajami – co jest ważne dla Izraela, który ma na świecie bardzo wielu wrogów. „Izrael jest skłonny przymknąć oko na transakcje z przyjaznymi reżimami – w tym sensie, że są one przyjazne Izraelowi, ale niekoniecznie przyjazne prawom człowieka” – tłumaczy prof. Yuval Shany z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie.
Sprzedaż oprogramowania w rodzaju Pegasusa to ma być wstęp do ożywienia kontaktów dyplomatycznych. NSO sprzedawało swoje produkty do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Bahrajnu i Maroka – państw, które dopiero ostatnio unormowały stosunki z Izraelem. Kolejnym klientem jest Arabia Saudyjska, z którą Izrael nie ma formalnych kontaktów, ale chciałby je nawiązać.
„W izraelskim sektorze cyberbroni firmy realizują politykę rządu. Nie są prawdziwie prywatne. Wiele z tych transakcji to w rzeczywistości porozumienia wojskowe między rządami. Wszyscy mówią o NSO jako o prywatnej firmie, ale ona działa zgodnie z polityką ministerstwa obrony” – twierdzi izraelski dziennikarz Yossi Melman. „Ministerstwo lub Mossad czasami zachęcają te firmy do nawiązywania kontaktów z krajami, z których część to podejrzane reżimy dyktatorskie”.
NSO i inne firmy twierdzą, że nie mają nic wspólnego z brudnymi praktykami swych klientów. I że zadaniem ich sprzętu jest walka z terroryzmem oraz przestępczością. Tyle że np. w państwach takich jak Azerbejdżan – jeden z klientów NSO – działalność opozycyjna spełnia definicję terroryzmu. „Prawda jest taka, że izraelskie firmy nie wiedzą, jak będą używane sprzedawane przez nie systemy” – mówi jeden z weteranów izraelskiego rynku cyberbezpieczeństwa.
LIDER TECHNOLOGII REPRESYJNYCH
PRYWATNE FIRMY IZRAELSKIE SPRZEDAŁY technologie służące do nadzoru m.in. rządom Malezji, Angoli, Hondurasu, Peru, Nigerii, Ekwadoru, Etiopii, Kazachstanu czy Ugandy. „Według naszych badań, najbardziej problematyczne firmy z Izraela to grupa NSO, Candiru, Circles, Cyberbit i Cellebrite. One nie mają problemów ze sprzedażą swoich produktów reżimom, które używają technologii do ataków na własne społeczeństwa – mówi Ronald Deibert, dyrektor Citizen Lab na Uniwersytecie w Toronto.
NSO cieszyło się złą sławą na długo przed ostatnim skandalem z Pegasusem. W 2017 r. wyszło na jaw, że rząd Meksyku wykorzystywał oprogramowanie do śledzenia dziennikarzy, krytyków rządu, międzynarodowych śledczych badających sprawę niewyjaśnionego zaginięcia ponad 40 studentów, a nawet zwolenników podatku od napojów gazowanych.
Citizen Lab twierdzi, że Arabia Saudyjska używała produktów NSO do szpiegowania Dżamala Chaszukdżiego, zamordowanego przez saudyjskich agentów w konsulacie królestwa w Stambule. Nie da się tego dowieść, ale jest pewne, że narzeczona ofiary została zhakowana przy użyciu Pegasusa – prawdopodobnie przez Arabię Saudyjską – w cztery dni po zabiciu dziennikarza (tak wynika z badania jej telefonu przez laboratorium cyfrowe Amnesty International).
Firma Cellebrite sprzedała swoją technologię Białorusi, gdzie opozycjoniści są prześladowani. W Hongkongu technologia firmy została wykorzystana do włamywania się do telefonów skonfiskowanych aktywistom prodemokra- tycznym. W Rosji Cellebrite został użyty co najmniej 26 tys. razy przez jednostkę szpiegowską, która wzięła na cel przywódcę opozycji Aleksieja Nawalnego i obrońców praw człowieka.
Instruktor, który prowadził w Ameryce Łacińskiej szkolenia z korzystania z systemów Verint, opowiada: „Uczyłem, jak zbierać informacje z sieci społecznoś- ciowych. Tłumaczę im różne rzeczy, a oni nagle proszą mnie o sprawdzenie danych demonstrantów politycznych. Tak po prostu, w środku sesji szkoleniowej”.
Black Cube, prywatna firma prowadzona przez byłych agentów Mossadu, zyskała rozgłos po tym, jak Harvey Weinstein wynajął ją do zdyskredytowania swoich oskarżycieli. Psy-Group, izraelska firma specjalizująca się w manipulacji mediami społecznościowymi, pracowała dla rosyjskich oligarchów, a w 2016 r. przedstawiła sztabowi Trampa plan zbudowania internetowej armii botów i awatarów, aby wpłynąć na głosy republikańskich delegatów.
„Najgorsze, że cyberbroń jest coraz łatwiejsza do zdobycia” – tłumaczy Brian Bartholomew z Kaspersky Lab. „To jak oddanie broni najnowszej generacji w ręce kogoś z ulicy”.
Izraelski rząd martwi się skandalem Pegasusa. Media wzywają do zaostrzenia reguł eksportu cyberbroni. Jednocześnie po cichu właściciele firm zacierają ręce: są pewni, że wszystko to przyczyni się do wzrostu zamówień, bo dowodzi, że są bardzo skuteczni.
Jeszcze dziesięć lat temu wojskowi analitycy obawiali się, że cyberkonflikt może być początkiem nowej wielkiej wojny. Dziś ostrzegają, że nadchodzi era wszechobecnego cyberszpiegowania. I nawet jeśli Izrael zrezygnuje z bycia światowym potentatem na tym rynku, jego miejsce natychmiast zajmie ktoś inny.
Opracował: Avi Gotlib – Tel Aviv, Izrael