Menu Zamknij

Religia Holokaustu

ks. Andrzej Kobyliński, DoRzeczy, nr 35, 30.08 – 5.09.2021 r.

Dlaczego oskarża się Polaków o współudział w Holokauście?


W jaki sposób narodziła się nowa świadomość globalna, w której nie ma miejsca dla naszych ofiar? Dlaczego zbrodnie na jednym narodzie, na Żydach, nagle stały się jedynym symbolem uniwersalnego mordu?

Od wielu lat oskarża się nasz naród o udział w zagładzie Żydów europejskich. Ostatnio tego rodzaju zarzuty pod adresem Polski pojawiły się w kontekście nowelizacji Kodeksu postępowania administracyjnego, której głównym celem było zatrzymanie „dzikiej reprywatyzacji”. Nowe prawo zablokowało roszczenia dotyczące mienia bezspadkowego po ofiarach Holokaustu. Z taką zmianą w naszym systemie prawnym nie zgodziły się władze Izraela i Stanów Zjednoczonych. Najostrzejsze słowa krytyki padły ze strony Ya’ira Lapida, obecnego ministra spraw zagranicznych Izraela, który od wielu lat oskarża nasz kraj o współudział w eksterminacji Żydów w czasie drugiej wojny światowej. Podobne napięcie w relacjach między Warszawą i Tel Awiwem miało miejsce w 2018 r. Wówczas władze Izraela poddały ostrej krytyce przyjętą przez Sejm RP nowelizację ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, która zawierała zapis umożliwiający karanie za publiczne i bezpodstawne przypisywanie narodowi polskiemu lub państwu polskiemu odpowiedzialności lub współodpowiedzialności za popełnione przez III Rzeszę zbrodnie nazistowskie. Z powodu presji międzynarodowej ostatecznie nasze władze usunęły z ustawy najbardziej kontrowersyjne przepisy dotyczące sankcji karnych.

MANIPULACJA PAMIĘCIĄ

Powracające jak bumerang oskarżenia pod adresem naszego narodu są przede wszystkim konsekwencją świadomości historycznej, która zdominowała cały świat Zrozumienie głębokich zmian, które dokonały się w pamięci globalnej, ma dzisiaj kluczowe znaczenie dla naszych interesów narodowych. W tym kontekście lekturą obowiązkową powinna być książka Pawła Lisickiego z 2016 r. pt. „Krew na naszych rękach? Religia Holocaustu i tożsamość Europy”. Niestety, w ostatnich miesiącach żaden z naszych polityków, komentujących oskarżenia izraelskie i amerykańskie, nie odwołał się do argumentów zawartych w tej publikacji. To zdumiewające. Uważam, że książka stanowi najważniejsze opracowanie ostatnich lat, gdy chodzi o relacje polsko-żydowskie, zbrodnie komunizmu i nazizmu czy obowiązek pamięci o ofiarach systemów totalitarnych XX w. Opracowanie budzi nasze społeczeństwo ze snu. Dlaczego? Ponieważ w przekonujący sposób pokazuje obecny stan świadomości globalnej, dotyczący wiedzy na temat Żydów, Polaków i drugiej wojny światowej, w której nie ma miejsca na pamięć o ofiarach narodowości polskiej. Bez tej książki trudno zrozumieć m.in. ostre reakcje Izraela i USA na nowelizację Kodeksu postępowania administracyjnego. Owszem, spór dotyczy pieniędzy i odszkodowań, ale jeszcze bardziej stanowi on odsłonę brutalnej walki o pamięć historyczną, która odgrywa coraz większą rolę w prowadzonych obecnie wojnach hybrydowych.

Lisicki słusznie zauważa, że czasy, kiedy Polacy mogli żyć w naiwnym przekonaniu, iż są postrzegani jako ofiary drugiej wojny światowej, dawno się skończyły.

W ostatnich dziesięcioleciach dokonał się nowy podział ról. Od połowy ubiegłego wieku główną ofiarą stali się Żydzi. Mieszkańcy Stanów Zjednoczonych, Brazylii czy Włoch są przekonani, że barbarzyństwo ubiegłego stulecia należy ograniczyć de facto do Holokaustu. W tej nowej świadomości globalnej nie ma miejsca na polskie ofiary XX w. Niestety, w naszym kraju niewiele osób rozumie tę zupełnie nową sytuację. W ostatnich miesiącach potwierdziły tę prawdę reakcje naszych polityków czy dziennikarzy na oskarżenia płynące z Tel Awiwu i Waszyngtonu. Niestety, w Polsce stawia się bardzo często fałszywe diagnozy, gdy chodzi o przyczynę oskarżeń dotyczących polskiej współwiny za śmierć kilku milionów Żydów europejskich.

Dlaczego oskarża się Polaków o współudział w Holokauście? W jaki sposób narodziła się nowa świadomość globalna, w której nie ma miejsca dla naszych ofiar? Dlaczego Kościół katolicki w wielu krajach praktycznie uznał swoją winę za doprowadzenie do zbrodni popełnionych w ubiegłym stuleciu? W jaki sposób Polacy przestali być postrzegani przez inne narody jako ofiary drugiej wojny światowej? Dlaczego zbrodnie na jednym narodzie, na Żydach, nagle stały się jedynym symbolem uniwersalnego mordu? Lisicki twierdzi, że główną przyczyną tych radykalnych i bardzo niekorzystnych dla naszego kraju zmian jest powstanie tzw. religii Holokaustu, która w drugiej połowie XX w. najpierw zdominowała opinię publiczną krajów zachodnich, a następnie rozlała się bardzo szybko po całym świecie dzięki kulturze masowej i mediom elektronicznym. Ta nowa „religia” opiera się na czterech zasadach. Po pierwsze, Holokaust był zbrodnią nieporównywalną z żadną inną w historii ludzkości, zbrodnią najokrutniejszą i najstraszniejszą. Po drugie, uczestniczyła w tej zbrodni cała ludzkość: jeśli nawet bezpośrednimi sprawcami mordów byli Niemcy, to realizowali oni ukryte pragnienia milionów zwykłych ludzi w wielu krajach, aby pozbyć się ludności narodowości żydowskiej. Po trzecie, głównym źródłem tego krwiożerczego pragnienia było chrześcijaństwo, które od swych narodzin cechowało się wrogością do wyznawców judaizmu. Po czwarte, wszyscy ludzie, także ci, którzy żyli w krajach okupowanych przez Niemców, także Polacy, mają krew na rękach.

Ci są podwójnie napiętnowani: raz jako katolicy, dwa – bo na ich ziemi doszło do mordu. Lisicki podkreśla, że „religia Holokaustu” zmieniła rozumienie drugiej wojny światowej, ideologii nazistowskiej, odpowiedzialności narodu niemieckiego za wymordowanie wielu milionów istnień ludzkich. Zgodnie z zasadami tej nowej „religii” Adolf Hitler nie był zbrodniarzem i mordercą ludzi różnych narodowości, ale wyłącznie zabójcą Żydów. W konsekwencji podbite narody, Polacy, Serbowie, Rosjanie czy Białorusini, to nie osobne ofiary, ale nieistotny nawóz historii, przypis do wielkiej tragedii Holokaustu. Owszem, byli jeszcze jacyś ludzie, którzy „Żydów ratowali, reszta jednak, cała wielomilionowa rzesza, przyglądała się biernie albo wręcz w mordzie uczestniczyła. Otoczeni przez mrowie chrześcijańskiej tłuszczy, która czyhała na ich życie i majątek, Żydzi ginęli samotnie. W tej opowieści Hitler przekształca się z Niemca, z niemieckiego nazisty, w wyraziciela ukrytych pragnień i dążeń zdeptanych przez niego ludów”. Trzeba zdecydowanie odrzucić taką wizję historii. Nie wolno zgodzić się z tezą o naszej współwinie za Holokaust, którą przypisuje się nam z dwóch powodów: jako Polakom i jako katolikom. W rzeczywistości Polacy byli tak samo ofiarami drugiej wojny światowej jak Żydzi.

JUDAIZM I CHRZEŚCIJAŃSTWO

Obszerną część książki stanowią niezwykle ciekawe i pełne erudycji analizy dotyczące relacji chrześcijańsko-żydowskich na przestrzeni dwóch tysięcy lat. Lisicki odwołuje się do opracowań wielu zagranicznych intelektualistów, badaczy, filozofów, teologów, historyków, egzegetów. Przywołuje fragmenty opracowań m.in. takich autorów jak James Caroll, John Connelly, David R. Blumenthal, John D. Crossan, Harold Kapłan, Anthony J. Sciolino. Co wynika z analizy kilkudziesięciu ważnych opracowań naukowych? Okazuje się, że w przeszłości różnego rodzaju spory między chrześcijanami i Żydami miały charakter nie tyle rasowy i etniczny, ile religijny i teologiczny. Dla Żydów wiara w Jezusa jako Syna Bożego, kogoś, kto zasiada obok Ojca po Jego prawicy, była uznawana od samego początku za herezję i bałwochwalstwo. Dlatego w kręgach żydowskich bardzo szybko narodziła się wrogość wobec wyznawców Chrystusa, której przejawem było m.in. tworzenie modlitw antychrześcijańskich.

Lisicki wykazuje, że różnego rodzaju postawy antyżydowskie wśród chrześcijan były reakcją na wrogość Żydów do wyznawców Chrystusa. Nie jest prawdą, że bakcyl antysemityzmu został zasiany już na kartach Nowego Testamentu i rozwijał się na przestrzeni dziejów. To fałsz, że Hitler był następcą dawnych chrześcijańskich nauczycieli, tym, który zrealizował ich testament. Niestety, zwolennicy „religii Holokaustu” próbują najpierw pokazać istnienie śladów antysemityzmu już na kartach Nowego Testamentu, a następnie dążą do tego, aby udowodnić, że dzieje stosunków Kościoła i Synagogi były jednym nieustannym pasmem „prześladowań narodu żydowskiego, dla których ideologiczną podstawę stanowiło przekonanie, że Żydzi zabili Chrystusa. W ten sposób dochodzą do Hitlera, który, mówią, zradykalizował stare przesłanie i wyciągnął z niego ostateczne konsekwencje”.

Lektura książki Lisickiego rodzi wiele trudnych pytań dotyczących obecnego obrazu Polski w świecie i pamięci o polskich ofiarach ubiegłego stulecia. Polacy powinni sobie jak najszybciej uświadomić, że fałszywe informacje na temat naszej historii zazwyczaj nie są przejawem wpadek, przejęzyczeń, błędów korektorskich, złej woli, spisku czy niechęci do naszego narodu. Niestety, taka jest po prostu wiedza na całym świecie na temat naszej najnowszej historii. Dziennikarze w Szwecji, Argentynie, Hiszpanii czy Australii mówią o nas jedynie to, czego nauczyli się w szkole, na uniwersytetach, o czym mogą przeczytać w książkach i gazetach. Taka jest dominująca świadomość globalna – Polska była nie tyle ofiarą zbrodni drugiej wojny światowej, ile ich sprawcą.

EDUKACJA HISTORYCZNA

Na naszych oczach toczy się obecnie wściekła i bezwzględna walka o pamięć, którą przegrywamy. Dlaczego? Bo nie rozumiemy, jak zmienił się świat wokół nas w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Większość naszego społeczeństwa ciągle naiwnie myśli, że wszyscy na świecie pamiętają o naszych ranach, o zasługach, o krwi przelanej w czasie drugiej wojny światowej. To straszny błąd. Należy stanowczo podkreślić, że bolesnego problemu oskarżeń o naszą współodpowiedzialność za Holokaust nie wolno redukować do obecnego dość często w mediach międzynarodowych wyrażenia „polskie obozy śmierci”. Owszem, warto reagować, gdy się ono pojawia, ale wyzwanie stojące przed nami ma zupełnie inny charakter. Jednym z głównych zadań, stających przed Polską w najbliższych dziesięcioleciach, jest cierpliwe, mozolne i stanowcze przekonywanie światowej opinii publicznej, że w ubiegłym stuleciu nasz naród nie był sprawcą, lecz ofiarą niewiarygodnych zbrodni. Od trafnej diagnozy tego problemu zależy podjęcie adekwatnych działań, które będą przywracać dobre imię naszego kraju. Pozytywny obraz Polski ma kolosalne znaczenie dla naszej pozycji w świecie w wymiarze politycznym, kulturowym i gospodarczym.

W tym miejscu chciałbym przywołać pewien wątek osobisty. W1991 r. byłem kilka dni w Paryżu. Poznałem wówczas młodego historyka z Uniwersytetu Harvarda w USA. Wielogodzinna rozmowa z tym badaczem, szczera i życzliwa, była dla mnie wielkim wstrząsem. Po raz pierwszy w moim życiu odkryłem z przerażeniem, że w wielu środowiskach amerykańskich Polska jest uznawana za sprawcę zbrodni drugiej wojny światowej. To był dla mnie wielki szok intelektualny i emocjonalny. Następnie w latach 1992-1998 studiowałem we Włoszech, ale przebywałem także prawie rok w Niemczech oraz w Wielkiej Brytanii.

W tych krajach przeglądałem podręczniki do historii, odwiedzałem biblioteki i księgarnie, słuchałem wykładów, śledziłem debaty medialne. Wnioski, do których wówczas doszedłem, pokrywają się zasadniczo z głównymi tezami książki Pawła Lisickiego. Niesprawiedliwy obraz Polski dominuje w świecie od ok. 80 lat. Nie wolno udawać, że jest inaczej. Należy podejmować wszystkie możliwe działania, które w perspektywie wielu dziesięcioleci mogą przynieść zmianę w tej materii.

Publikacja „Krew na naszych rękach? Religia Holocaustu i tożsamość Europy” ma 640 stron. Warto, żeby książka ukazała się ponownie w wersji znacznie skróconej, bardziej przystępnej dla szerszego kręgu odbiorców. Opracowanie powinno stać się jednym z ważnych narzędzi kształtowania świadomości historycznej w naszym kraju. Pamięć o przelanej krwi jest naszym obowiązkiem. Żydzi i Polacy byli ofiarami, Niemcy byli sprawcami zbrodni. Ma rację Lisicki, gdy ostrzega, że gdyby zaakceptować przekaz medialny i historyczny, obecny dzisiaj na wszystkich kontynentach, na temat drugiej wojny światowej, oznaczałoby to, że godzimy się z opinią, iż śmierć milionów naszych rodaków „była w jakimś stopniu gorsza i mniej wartościowa niż Smierc żydowska”. © © Wszelkie prawa zastrzeżone


BOKSER Z AUSCHWITZ – Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski

KAMIL NADOLSKI, Newsweek, nr 34, 23-29.08.2021 r.

Znalazł się w pierwszym transporcie do Auschwitz. Dostał numer 77. Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski przeżył obozowe piekło, bo był znakomitym pięściarzem. Opowiada o tym film „Mistrz”, który 27 sierpnia wchodzi do kin

Spuszczał łomot Niemcom w ich obozie. O swojej pierwszej walce z kapo opowiadał wiele razy.

„Kiedy Walter poszedł na mnie z wpółopuszczonymi rękami, uderzyłem go lewym prostym.

Zdublowałem cios jeszcze raz i jeszcze raz. Diining oganiał się ode mnie jak od muchy. Później skontrowałem go prawą ręką na szczękę. Cios doszedł celu, aż Walterowi odskoczyła głowa. Stanął, ja odskoczyłem. Walter znów ruszył na mnie, więc zrobiłem unik w lewo i przepuściłem go obok siebie, przyjmując pozycję obronną. Kiedy znów rzucił się do ataku, wykonałem silny prawy cep. (…) Uderzyłem jak zwykle kilka razy lewym prostym, potem poszedłem prawym prostym, następnie lewym sierpem. I o dziwo cios doszedł, Walter nie zdołał go uniknąć. Czy nos, czy warga zostały uszkodzone, w każdym razie pod nosem Waltera ukazała się krew. Stanąłem, zobaczywszy krew i nie uderzyłem ponownie. Walter spojrzał, stanął w postawie, lecz ja nie atakowałem, czekając, co zrobi. W pewnym momencie, gdy Polacy znów zaczęli krzyczeć: »Bij go, bij Niemca«, Walter, Brodniewitsch i inni kapo rzucili się w tłum, robiąc użytek z pięści i nóg. Ja w tym czasie z obawą czekałem, co będzie ze mną”.

Kiedy esesmani zorientowali się, że do obozu trafił „Teddy” Pietrzykowski, legendarny przedwojenny pięściarz, dla rozrywki zaczęli wynajdować mu kolejnych przeciwników. Polak stoczył kilkadziesiąt zwycięskich pojedynków.

Jego niesamowitą i zapomnianą historię przypomina film „Mistrz” – od 27 sierpnia w kinach.

– To przede wszystkim opowieść o niezwykłym człowieku, który dzięki swojej pasji pokazał, że nawet w tak nieludzkich warunkach można zachować godność – mówi reżyser Maciej Barczewski. Pietrzykowskiego gra Piotr Głowacki. W pozostałych rolach wystąpili m.in. Grzegorz Małecki, Marcin Bosak, Marian Dziędziel, Piotr Witkowski, Rafał Zawierucha. Równocześnie z premierą ukaże się książka o tym samym tytule, którą napisała córka pięściarza Eleonora Szafran.

MISTRZ W PASIAKACH

„NIEBIESKIE ŁAGODNE OCZY I NIEZMĄCONY WYRAZ POGODY MOGĄ ZMYLIĆ wielu niewtajemniczonych. Pomyśli sobie taki jeden z drugim: ot, chuchro. A tymczasem chuchro może wrzepić takie cięgi, o jakich się wielu nie śniło! I dlatego radzę życzliwie: przyjrzyjcie się państwo fotografii. Jeśli tego młodzieńca o nieskalanej twarzy spotkacie przypadkiem na swej drodze, ustąpcie mu przezornie miejsce. Leży to doprawdy w waszym interesie”.

Tak entuzjastycznie o Pietrzykowskim pisał dziennikarz „Przeglądu Sportowego” u progu 1939 r. Sportowiec miał już na koncie tytuł wicemistrza Polski i mistrza Warszawy w wadze koguciej. Imponował refleksem i łatwością unikania ciosów. Prasa nazywała go „Żelazną Pięścią”, choć na ringu znany był jako „Teddy” i pod tym pseudonimem zapisał się w kronikach polskiego sportu.

Z tym przydomkiem wiąże się zresztą zabawna historia. „Chodziłem od szkoły do szkoły, nigdzie mnie nie chcieli. Dopiero w gimnazjum imienia Batorego zmieniłem taktykę. Dyrektorowi powiedziałem, że to mój brat boksuje, nie ja. Dzięki temu mogłem spokojnie ukończyć szkołę, a jednocześnie – pod pseudonimem Teddy – kontynuować bokserskie zajęcia” – wspominał pięściarz.

Bokserskie szlify zdobywał w Legii Warszawa pod skrzydłami Feliksa Stamma, twórcy polskiej szkoły boksu. Legendarny trener wpoił mu przekonanie, że da się znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Ta dewiza towarzyszyła mu w najtrudniejszych chwilach. „Teddy” miał niebywały dar do zjednywania sobie prasy, gazety pisały o nim w samych superlatywach: „Jest typem lotnego, inteligentnego boksera. Szybki, zwinny, długoręki, o średniej sile ciosu, jest »Teddy« zawodnikiem posiadającym rzadką właściwość dobierania metody walki w zależności od indywidualności przeciwnika” – pisał stołeczny tygodnik.

Wymykał się stereotypom sportowca, dla którego sport jest ważniejszy od nauki. Młody Tadeusz przejawiał talenty plastyczne, jeden z nauczycieli „wróżył mu karierę podobną do rodu Kossaków”. Po maturze wybierał się na architekturę na Politechnice Warszawskiej. Plany przerwała woj na.

We wrześniu 1939 r. jako podchorąży Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu bronił Warszawy. Wrześniowa klęska nie złamała w nim ducha walki. Już w listopadzie 1939 r. złożył przysięgę i został żołnierzem konspiracyjnego Związku Walki Zbrojnej. Pietrzykowski miał uprawnienia pilota szybowcowego i zamierzał zostać lotnikiem. Z taką myślą postanowił wiosną 1940 r. przedostać się do Francji, by – podobnie jak tysiące innych ochotników – zgłosić się do formowanej tam armii gen. Władysława Sikorskiego. Ale ryzykowna próba nie powiodła się. Tadeusz został aresztowany na pograniczu węgiersko-jugosłowiańskim i przewieziony do więzienia w Tarnowie. Tak schwytanych śmiałków hitlerowcy nazwali ironicznie „turystami” lub „graniczni- kami”, ale nie mieli dla nich litości. 14 czerwca 1940 r. Tadeusz Pietrzykowski wraz z grupą 728 mężczyzn został skierowany do KL Auschwitz. Był to pierwszy transport polskich więźniów politycznych w historii obozu. „Teddy” dostał numer 77.

– Tadeusz Pietrzykowski bokserskie szlify zdobywał w Legii Warszawa u Feliksa Stamma, twórcy tzw. polskiej szkoły boksu

Nim zaczął walczyć w obozowym ringu, pracował w komandzie kosiarzy, w stolarni i na budowie poza obozem. Niewolnicza praca i niedożywienie sprawiały, że był w kiepskiej formie fizycznej. Źle wspominał ten czas, zwłaszcza znęcających się nad więźniami kapo. „Przed nikim nie ponosili żadnej odpowiedzialności. Byli panami naszego życia i śmierci” – pisał w pamiętniku. Niespodziewanie mógł się niebawem zrewanżować. Pierwszą walkę stoczył w marcu 1941 r. z Walterem Duningiem, przedwojennym mistrzem wagi średniej, który w Auschwitz był wyjątkowo okrutnym kapo. To on rozpoznał Pietrzykowskiego i zarządził walkę.

Jak wyglądała? „Była wolna od pracy niedziela. Przed obozową kuchnią zebrała się duża grupa więźniów. Jeden z nich podbiegł w moim kierunku i krzyknął: »Teddy, chcesz otrzymać kawałek chleba, chodź szybko. Wśród nas jest niemiecki bokser. Szukam kogoś, kto z nim będzie się boksował i go pokona. Zwycięzca w nagrodę otrzyma chleb«. Ważyłem 42 kg, lecz zdecydowałem się od razu. Zobaczyłem doskonale zbudowanego blondyna, trzymającego w rękach rękawice, których używaliśmy zimą podczas pracy. Jak mnie ujrzano, zgromadzeni zaczęli się śmiać, byłem bowiem bardzo chudy. Przeciwnik spytał mnie w języku niemieckim, czy chcę walczyć, odpowiedziałem twierdząco. Doszło do walki, podczas której uratowały mnie moje umiejętności techniczne. Wykorzystując je, skutecznie broniłem się przed atakami o wiele silniejszego i znacznie więcej ważącego przeciwnika” – wspominał polski bokser.

Walka zakończyła się zwycięstwem Pietrzykowskiego. Ważący 70 kg Diining zachował się honorowo i w uznaniu talentu „Teddy’ego” pozwolił mu wybrać sobie komando, w którym będzie pracował. Tym sposobem trafił do „Tierpfleger”, wiedząc, że opiekując się zwierzętami, można zdobyć dodatkowe pożywienie.

Od tamtej pory Tadeusz Pietrzykowski walczył co niedzielę. „Stałem się znany j ako bokser i toczyłem w obozie oświęcimskim liczne walki z bokserami, których esesmani wyszukiwali w nowo przybyłych transportach, organizując w ten sposób atrakcyjne dla siebie widowiska. Starzy esesmani z załogi obozowej obstawiali zakłady: moje zwycięstwo przeciw przybywającym nowym. Robili sobie coniedzielne widowisko walk gladiatorów. Walczyłem z każdym, kto po przyjściu do obozu podawał się jako Berufsboxer, czyli zawodowy bokser” – wspominał „Teddy”.

Stoczył w Auschwitz co najmniej 40 walk, przegrał tylko raz – z wybitnym bokserem Leenem Sandersem, siedmiokrotnym mistrzem Holandii w wadze półśredniej (pokonał go później w rewanżu) . Walki były wyj ątkowo brutalne, krew lała się strumieniami, bo zawodnicy do walk używali jedynie rękawic roboczych. Sportowiec nieraz musiał walczyć z wielokrotnie cięższymi i silniejszymi od siebie przeciwnikami, co bardzo bawiło Niemców.

WYWALCZONA WOLNOŚĆ

DLA ESESMANÓW WALKI PIETRZYKOWSKIEGO BYŁY FORMĄ ROZRYWKI I HAZARDU, dla Polaków i więźniów innych narodowości stanowiły symbol wewnętrznego oporu i zwycięstwa nad wrogiem. Nawet kiedy został już wywieziony z Auschwitz, pamięć o j ego wyczynach przetrwała, co udokumentował Tadeusz Borowski, który trafił do obozu w 1943 roku. W jednym z opowiadań pisał: „Jeszcze dziś tkwi w nas pamięć o Numerze 77, który bił Niemców jak chciał”. Sławę pięściarza dostrzegli Niemcy. Uznali ją za niebezpieczną, gdyż mogłaby stać się zarzewiem buntu więźniów. I mieli rację. W KL Auschwitz Pietrzykowski był zaangażowany w działalność Związku Organizacji Wojskowej – obozowego ruchu oporu, którego twórcą był Witold Pilecki.

W obozie poznał też o. Maksymiliana Kolbego, wielokrotnie spotykając się z franciszkaninem. Jego spokój i opanowanie bardzo mu imponowało. „Teddy” uczestniczył nawet w apelu, w trakcie którego Kolbe postanowił oddać swoje życie za innego więźnia. „Nie byłem w stanie zrozumieć tego aktu” – pisał po latach. Dla człowieka, który do końca chciał walczyć o swoje życie, decyzja franciszkanina była niezrozumiała.

Pietrzykowskiego przed egzekucją uratował Hans Liitkemayer, komendant obozu koncentracyjnego w Neuengamme, położonego w pobliżu Hamburga. Esesman organizował właśnie transport więźniów z Auschwitz. Tak się złożyło, że „Teddy” poznał go przed wojną na jednym z turniejów bokserskich, gdzie Liitkemayer był sędzią. W marcu 1943 r. Niemiec zabrał go ze sobą do Neuengamme. Tam walczył dalej, tocząc około 20 pojedynków. Najgłośniejszym z nich była zwycięska walka z niemieckim bokserem Schallym Hottenbachem, zawodowym wicemistrzem świata w wadze półciężkiej.

Pietrzykowski doczekał końca wojny w obozie Bergen-Belsen, który 14 kwietnia 1945 r. został oswobodzony przez brytyjską 11. Dywizję Pancerną. Wstąpił do 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka. W1946 r. wciąż popularny „Teddy” wrócił do kraju, gdzie próbował swoich sił na ringu, jednak przeżycia wojenne, a przede wszystkim wycieńczenie pięcioletnim pobytem w obozach wpłynęły na jego formę. W1959 r. ukończył studia w Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, a później został trenerem i nauczycielem w.f. Będąc jeszcze w Auschwitz, przyrzekł sobie, że jeżeli przetrwa ten koszmar, to resztę życia poświęci młodzieży – „żeby nie musiała walczyć o życie, żeby nie była głodna, żeby była zdrowa i silna, żeby mogła uczyć się i uprawiać sport”.

„Teddy” nie zapomniał również o sztukach plastycznych. Po wojnie uczestniczył w zajęciach w Akademii Sztuk Pięknych jako wolny słuchacz. Zmarł w Bielsku-Białej 18 kwietnia 1991 r. W Bielsku mieszkał także Zbigniew Pietrzykowski, trzykrotny medalista olimpijski, rywal Cassiusa Claya (Mohammada Allego) w finałowej walce igrzysk w Rzymie w 1960 roku. Nie byli spokrewnieni.

Opracował: Cwi Mikulicki – Hajfa, Izrael