Menu Zamknij

Psychiatryczny Archipelag Gułag

Aleksander Szumański, Bibuła – pismo niezależne

Przysięga Hipokratesa – przysięga składana przez lekarzy w
starożytności, zawierała podstawy dzisiejszej etyki lekarskiej. Wbrew
powszechnej opinii jej autorem nie był sam Hipokrates, lecz jego
uczniowie należący do kręgu pitagorejczyków (stąd między innymi niechęć
do leczenia operacyjnego). Zaś samo sformułowanie podstawowych zasad
etycznych zawodu lekarza wielu przypisuje Imhotepowi.

Po zbrodniach dokonanych przez lekarzy niemieckich podczas II wojny
światowej, Światowa Organizacja Lekarzy podczas swojego zjazdu w Genewie
w 1948 r. opracowała nowożytną wersję przysięgi – deklarację genewską,
zmienianą następnie w latach 1968, 1983, 1994 i 2005.

W Polsce obowiązuje obecnie Przyrzeczenie Lekarskie, stanowiące część
Kodeksu Etyki Lekarskiej  uchwalonego przez Krajowy Zjazd Lekarzy,
nawiązujące treścią do deklaracji genewskiej.

Pojęcie etyki lekarskiej jest ściśle powiązane z tą przysięgą
obowiązującą każdego lekarza, oczywiście bez względu na rodzaj
specjalizacji lekarskiej wykonywanego zawodu lekarza medycyny.

Represje „psychiatryczne” wymierzone przeciwko „wrogom ludu” w
Związku Sowieckim, opornym na czerwoną ideologię rozpoczęły tę
działalność, potocznie nazywaną „psychuszka”. Według filozofii
bolszewickiej, po rewolucji, nowy ustrój niosący na rękach dyktaturę
proletariatu, przyniósł wolność masom robotniczo – chłopskim prowadząc
do zespolenia ich potęgi, wyzwolenia spod krwiożerczego kapitalizmu,
spod łap zaplutych karłów reakcji i wobec potężnej oficjalnej leninowsko
– bolszewickiej propagandy; każdy myślący inaczej nazywany był nie
tylko wrogiem ludu, ale musiał być chory psychicznie. I tak w praktyce
ta broń „psychuszki” okazała się skuteczniejsza od Archipelagu Gułag.

Po rewolucji bolszewickiej rządzący „nie potrafili zrozumieć” , że
nowy ustrój może w jakikolwiek sposób być odwrotnie proporcjonalny do
oficjalnej potężnej leninowsko – bolszewickiej propagandy. Jeżeli
zdarzały się takie jednostki, to musiały być to osoby chore psychicznie.

Pobyt w szpitalu psychiatrycznym był przecież okresem
nieograniczonym, a leczenie przeprowadzali serwilistyczni lekarze
psychiatrzy, w większości szpicle NKWD. Złamano w sowieckich szpitalach
rzeczoną przysięgę lekarską, powierzając zakłady lecznictwa
psychiatrycznego  bolszewickiej policji politycznej.

Na fali destalinizacji próbowano także zdemaskować i zakończyć
nadużycia psychiatrii; działał w tym kierunku m.in. Siergiej Pisariew,
uznany za schizofrenika z powodu napisania listu do Stalina. Pisariew w
1955 skierował list do KC KPZR z listą zdrowych osób, które spotkał w
szpitalu. Specjalna komisja potwierdziła opisane fakty, ale na
wprowadzenie zmian nie zdecydowano się. Nowy etap w wykorzystywaniu
psychiatrii do celów politycznych znamionowało przemówienie Chruszczowa,
opublikowane w gazecie ”Prawda” 24 maja 1959 roku, w którym stwierdził,
że w społeczeństwie komunistycznym przestępczość i naruszanie norm
życia społecznego często wiąże się z rozstrojem psychicznym; w
przemówieniu znalazła się fraza: “można powiedzieć, że i obecnie (w
ZSRS) istnieją ludzie, którzy walczą z komunizmem… ale u takich ludzi
bez wątpienia stan psychiczny nie jest w normie”. Jak pisał ironicznie
Źores Miedwiediew – “komuś do głowy przyszła prosta myśl, że wzrost
liczby procesów politycznych i więźniów politycznych – to zły wskaźnik
socjologiczny, a wzrost liczby miejsc w szpitalach – to bardzo dobra
oznaka postępu społecznego”. Przewaga diagnozy psychiatrycznej nad
procesem sądowym była jednak poważniejsza: uwięzienie było bezterminowe,
warunki w szpitalach gorsze i pozwalające na bezkarne wieloletnie
znęcanie się, etykietka powodowała dyskredytację i pociągała za sobą
nowe szykany. Na przykład placówki psychiatryczne często wysyłały do
instytucji, z którymi korespondował pacjent, oficjalny list o
“niecelowości korespondencji”, co zamykało drogę do interweniowania i
szukania pomocy.

Według kodeksu karnego RFSRR z 1961 roku (oraz analogicznych kodeksów
w innych republikach ZSRR) skala społecznie niebezpiecznych czynów
obejmowała zabójstwa i gwałty, ale także “antyradziecką agitację i
propagandę” czy “rozpowszechnianie obelżywych wymysłów, szkalujących
radziecki ustrój państwowy i społeczny”. W 1961 wydano też “Instrukcję o
niezwłocznej hospitalizacji chorych psychicznie stanowiących powszechne
niebezpieczeństwo”, która oddawała psychiatrom władzę przymusowego
internowania nawet bez zgody sądu.

Głównym organem powołanym do wydawania ekspertyz
sądowo-psychiatrycznych w ZSRR był Instytut Psychiatrii Sądowej im.
prof. W. P. Serbskiego w Moskwie, gdzie na specjalnym czwartym wydziale
pracowali sprawdzeni przez KGB lekarze (ordynatorem tego wydziału był w
latach 60. prof. Danił Łunc, a współpracował z nim prof. Jakow Landau).
Na podstawie akt śledczych KGB zdrowym osobom wystawiano psychiatryczne
opinie lekarskie, według których uważano ich za niepoczytalnych, a
następnie poddawano przymusowemu “leczeniu”. W komisjach zajmujących się
przestępstwami przeciw państwu znajdowały się często najwyższe
autorytety psychiatrii ZSRR: Andriej Snieżniewski, Grigorij Morozow,
Marat Wartanian, Rubien Nadżarow, Josif Łukomski.

Najbardziej rozpowszechnioną etykietką diagnostyczną była  powoli
rozwijająca się, pełzająca schizofrenia; ten typ schizofrenii
zdefiniował w 1969 roku Snieżniewski  jako postać, w której utajony
proces chorobowy następuje bardzo powoli. W praktyce kryteria
diagnostyczne pozwalały psychiatrom na rozpoznanie pełzającej
schizofrenii na podstawie zachowań, które w normalnych warunkach byłyby
charakteryzowane jako świadczące o drobniejszych zaburzeniach lub nawet
powstające u osób zdrowych.

W celu przetrzymywania coraz większej liczby osadzonych stworzono
sieć „psychuszek”, które łączyły funkcje szpitali i zwykłych więzień, w
których we wspólnych celach przetrzymywano osoby rzeczywiście chore i
skazane za morderstwa i gwałty ze zdrowymi osadzonymi na podstawie
fałszywych ekspertyz lekarskich na zlecenie KGB. Osoby te poddawano
“leczeniu” przy użyciu silnych leków psychotropowych, insuliny (wstrząsy
insulinowe) , czy podskórnych zastrzyków koloidalnej siarki (w
przypadku insuliny celowo wywoływano silną hipoglikemię 
(niedocukrzenie) wraz z szeregiem jej objawów, natomiast użycie
koloidalnej siarki wywoływało silny ból mięśni i wzrost temperatury
ciała do 39 °C i wyższych). Na porządku dziennym było znęcanie się
sanitariuszy nad osadzonymi poprzez bicie (nazywane “zaordynowaniem
kułazinu” – od rosyjskiego słowa kułak – pięść, stąd – kułazin),
duszenie, a nawet gwałty. Osadzeni spędzali w takich ośrodkach wiele
lat, a w przeciwieństwie do wyroków sądowych, “chorzy” nie wiedzieli ile
jeszcze lat w szpitalach spędzą, gdyż zawsze według oceny lekarzy mogli
nie być jeszcze “dostatecznie wyleczeni”. Ostatecznie zwolnienie
następowało często dopiero w wyniku nacisków grup z zewnątrz, takich jak
Amnesty International. Osoby zwolnione miały jednak, ze względu na swą
przeszłość, problemy ze znalezieniem mieszkania czy jakiejkolwiek pracy,
nie mówiąc o zrujnowanym całkowicie zdrowiu fizycznym i psychicznym.

Wśród osadzonych znaleźli się m.in. Władimir Bukowski (skazany m.in.
za organizowanie spotkań poetyckich oraz manifestacje w obronie innych
dysydentów – spędził w więzieniach 12 lat) oraz Siemion Głuzman
(ukraiński psychiatra, więziony za obronę ofiar psychiatrii
politycznej), którzy napisali razem w celu obrony przed działaniami
władz podręcznik „Psychiatria dla nieprawomyślnych”. W książce tej
zamieścili m.in. wypowiedzi doktorów nauk medycznych z Instytutu
Serbskiego T.P. Pieczernikowej i A.A. Kosaczowa: “Skłonność do walki o
prawdę i sprawiedliwość cechuje najczęściej osobowości o strukturze
paranoidalnej”. Prócz ludzi, których skazano za takie wykroczenia, jak
bezprawne przekroczenie granicy, operacje walutowe czy kontrabanda,
znajdowały się także osoby skazane z przyczyn religijnych.

Problemem nadużywania psychiatrii w sprawach politycznych zajmowała
się specjalna Komisja Robocza do Zbadania Wykorzystania Psychiatrii dla
Celów Politycznych przy Moskiewskiej Grupie Helsińskiej. Od stycznia
1977 zbierała ona informacje o osobach osadzonych, a także opisywała
nadużycia. Na Światowym Kongresie Psychiatrów w Honolulu w 1977
oficjalnie potępiono nielekarskie działania psychiatrów sowieckich
(m.in. po przedostaniu się na zachód książki Aleksandra Podrabinka
„Medycyna karna”), a w 1983 działalność Komisji spowodowała usunięcie
psychiatrów sowieckich ze Światowego Stowarzyszenia Psychiatrycznego
(tuż przed Światowym Kongresem Psychiatrów delegacja radziecka zrzekła
się jakoby sama uczestnictwa w działaniach Stowarzyszenia).
Kres
działalności psychuszek położyła pieriestrojka. Z kodeksu karnego RFSRR
zniknęły najczęściej stosowane przy osadzaniu artykuły 70 i 190-1, a 5
stycznia 1988 zlikwidowano pięć spec szpitali psychiatrycznych, a
szesnaście przekazano spod władzy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ZSRR w
ręce Ministerstwa Opieki Zdrowotnej ZSRR. W latach 1989-1990 wykreślono
z ewidencji psychiatrycznej około 2 mln osób skazanych na podstawie już
nie istniejących artykułów karnych. Próby rehabilitacji osób
poszkodowanych przez “psychiatrię represyjną” spotykają się z niechęcią
sądów do rozpatrywania takich spraw, a strat nie próbuje się
zrekompensować. Źaden z ówczesnych lekarzy nie przyznał się do winy ani
nie wyraził skruchy, nikogo nie pozbawiono też praw wykonywania zawodu.
Na
założeniach sowieckiej psychiatrii represyjnej wzorowały i wzorują się
także inne państwa totalitarne, takie jak Chińska Republika Ludowa. Nie
są to jednak systemy tak rozbudowane, jak w ZSRS, choć uważa się, że w
Chinach przymusowe osadzanie osób niewygodnych dla władz w szpitalach
psychiatrycznych jest praktykowane nadal. Raporty Amnesty International
sugerują też, że podobne praktyki miały miejsce także w krajach
demokratycznych, m.in. w USA i Kanadzie, choć nigdy nie przybrały tam
one charakteru instytucjonalnego.
W „psychuszkach” stosowano
najrozmaitsze  „terapie”. Najskuteczniejsze w łamaniu nieszczęsnych
„pacjentów” były wstrząsy elektryczne, stanowiące terapię
elektrowstrząsową, szokową, polegającą na przepuszczeniu przez mózg
pacjenta prądu elektrycznego o napięciu do 450 VOLT i natężeniu do 0,9
AMPER.  Wstrząs elektryczny stosuje się po jednej lub po obu stronach
głowy, trwa on nadzwyczaj krótko i jest na tyle silny , że powoduje
utratę przytomności, prowadzi do pewnego stopnia amnezji, ale też i do
zaburzeń psychicznych, drgawek mięśniowych, które w dramatyczny sposób
towarzyszą tej terapii.
Elektrowstrząsy po raz pierwszy w historii
zastosowano we Włoszech .Wówczas to psychiatra Ugo Cerletti będąc
świadkiem użycia tej techniki w rzeźni w celu ogłuszenia świń przed
przecięciem im gardła, zdecydował się użyć jej w celach leczniczych u
ludzi. Jego pierwszym pacjentem był mężczyzna, u którego stwierdzono
schizofrenię.

Abraham Myerson  amerykański psychiatra, neurolog, socjolog oświadczył:

„w procesie leczenia ważnym czynnikiem jest obniżenie inteligencji.
Najlepsze wyniki uzyskuje się u tych osobników, u których redukujemy ją
niemal do stanu niedorozwoju umysłowego…”.

W sowieckich szpitalach psychiatrycznych stosowano jeszcze na zmianę z
elektrowstrząsami, lub jako metodę alternatywną , leczenie wstrząsami
insulinowymi, jako jedną z metod leczenia stosowanych w psychiatrii w
stanach głębokiej schizofrenii paranoidalnej, polegającą na wywoływaniu
powtarzanych stanów ciężkiej hipoglikemii / niedocukrzenia / i śpiączki 
przy użyciu wstrzyknięć insuliny. Metodę wprowadził do medycyny Manfred
Sakel w 1933. Inspiracją do tej formy leczenia było domniemanie, iż
odkryta w 1922 roku insulina może mieć znaczenie w patogenezie
schizofrenii. Dawki zwiększano stopniowo podnosząc dawkę i obserwując
stan pacjenta. Stosowano dawki rzędu 50-80 jednostek, rozpiętość dawki
była duża. Śpiączkę przerywano poprzez podany przez zgłębnik do żołądka
stężony roztwór glukozy. W późniejszym czasie stosowano dożylne podanie
stężonego roztworu glukozy. Zdarzały się częste  przypadki, iż pomimo 
uregulowanej już równowagi insulino – glikemicznej  pacjent nie
odzyskiwał już trwale świadomości. Takiego „wyleczonego” już osobnika
wypuszczano z „psychuszki”. Nie zagrażał wówczas władzy ludowej.
Inną
metodę „leczenia”, zapewne dla urozmaicenia i udokumentowania, iż nie
wsio rawno, było leczenie farmakologiczne, dające podobne wyniki jak
elektrowstrząsy, czy wstrząsy insulinowe. Ludzi zabijano lekami. Była to
śmierć powolna, niejednokrotnie trwająca latami, przebiegająca fazami,
przeważnie w wielkich cierpieniach. Pacjentów faszerowano lekami
psychotropowymi stosowanymi w różnych schorzeniach psychicznych. Modne
było podawanie apomorfiny, pochodnej morfiny, używanej w leczeniu
przewlekłego alkoholizmu. Pacjent po obudzeniu otrzymywał zastrzyk
apomorfiny i następnie podawano na czczo 150 gramów spirytusu
lekarskiego o mocy ponad 90 % czystego alkoholu. Po niedługim czasie
rozpoczynały się torsje trwające godzinami. I tak codziennie,
miesiącami, do zmiany na inną torturę farmakologiczną.

W PRL do szpitali psychiatrycznych trafiało mniej zdrowych osób niż obecnie

„Szczególnie często idee „walki o prawdę i sprawiedliwość „ rodzą się
u osobników o strukturze paranoidalnej”, a na psychikę chorego wielki
wpływ ma „opętanie obroną „deptanych praw”, zaś „stany pieniacko –
paranoidalne zniekształcają prawną świadomość jednostki” to fragmenty
diagnoz sowieckich psychiatrów prof. Tatiany Pieczernikowej i prof. A.A.
Kosaczowa z Instytutu Psychiatrii Sądowej im. prof.  W. P. Serbskiego w
Moskwie, który stał się jednym z narzędzi walki z garstką sowieckich
dysydentów, oraz wszystkimi, którzy weszli na drogę krytyki komunizmu.
Taka diagnoza była gorsza niż wyrok sądowy. Nawet kilkanaście lat łagru
dawało nadzieję doczekania końca. Natomiast „leczenie” mogło się nigdy
nie skończyć, a podawane „leki i terapie”  czyniły nieodwracalne
spustoszenie w organizmie. Z „psychuszki” wychodził wrak człowieka z
piętnem wariata.
Sowiecka psychiatria na usługach KGB używana była
do niszczenia ludzi, którzy odważyli się wyrazić głośno swój sprzeciw
wobec komunistycznej rzeczywistości. „Jej metody okazały się
skuteczniejsze od łagrów i zsyłek. W bardzo krótkim czasie dziesiątki
osób zostały uznane za niepoczytalne – z zasady najbardziej zaciętych i
konsekwentnych działaczy. To czego nie były w stanie dokonać wojska
Układu Warszawskiego, więzienia,  łagry, przesłuchania, rewizje,
pozbawianie pracy, szantaż i straszenie – to wszystko dzięki psychiatrii
stało się faktem” – pisał Władimir Bukowski, jeden z najsłynniejszych
dysydentów, zarazem ofiara tych metod i człowiek dzięki któremu te
nieludzkie  praktyki stały się znane w wolnym świecie. Młoda studentka
Waleria Nowodworska niezłomna opozycjonistka , młoda 21 letnia studentka
po skierowaniu jej na „leczenie” w krótkim czasie stała się siwą
staruszką, raczej jej cieniem z trudem się poruszającą.
Jeżeli
człowieka nie złamała „psychuszka”, to wychodził z piętnem
„psychicznego”, czy „wariata”. W takiej sytuacji reżimowi łatwo było
podrywać autorytet takiej osoby, jako nie zasługującej na poważne
traktowanie, ale także kompromitować jej działalność na rzecz wolności i
prawdy.

Szczególną i złowrogą rolę tych działań odegrał Wszechzwiązkowy
Instytut  Naukowo-Badawczy Psychiatrii Ogólnej i Sądowej im. prof. 
Władimira Serbskiego w Moskwie. Instytut na zamówienie KGB sporządzał
diagnozy, nie mające nic wspólnego z faktycznym stanem zdrowia,
przedstawiające zdrowych ludzi, jako osoby chore psychicznie.  Profesor
Andriej Snieżniewski  stworzył nawet nową jednostkę chorobową:
“schizofrenie bezobjawowa” czy “schizofrenie pełzająca”, która dawała
całkowitą dowolność w jej diagnozowaniu. Tym bardziej ze jednym z jej
przejawów była “nieprawomyślność”. Timofiejew, były naczelny psychiatra
sowieckiej armii, pisał: “nieprawomyślność może być uwarunkowana chorobą
mózgu, kiedy proces chorobowy rozwija się bardzo wolno, miękko (powoli
przebiegająca postać schizofrenii), a inne jego przejawy pozostają
niekiedy aż do popełnienia czynu przestępczego niezauważalne”.

Tymczasem jako “czyny przestępcze” w kodeksach karnych wszystkich
republik zakwalifikowano “antysowiecką agitacje i propagandę” (art. 70)
oraz “rozpowszechnianie obelżywych wymysłów szkalujących ustrój
państwowy i społeczny” (art. 190-191). Zaliczono je do kategorii “czynów
społecznie niebezpiecznych” razem z zabójstwami i gwałtami. W tym samym
roku władze wydały też “Instrukcję o niezwłocznej hospitalizacji
chorych psychicznie stanowiących powszechne niebezpieczeństwo”, która
oddawała psychiatrom prawo przymusowego zatrzymania bez zgody sądu. Z
tych możliwości korzystano szeroko, zwalczając wszystkich
“nieprawomyślnych.

Fuszerki” nie było wobec matematyka Leonida Pluszcza, aktywnego od
końca lat 60. w ruchu praw człowieka. Aresztowany w 1972 r. za
“antysowiecka agitacje” otrzymał w Instytucie im. Serbskiego orzeczenie:
“schizofrenia (…) od młodych lat cierpiał na zaburzenia paranoidalne
przejawiające się w ideach reformatorskich. (…) Stanowi
niebezpieczeństwo dla społeczeństwa. Należy uznać go za
nieodpowiedzialnego i skierować na przymusowe leczenie do specjalnego
szpitala psychiatrycznego”. Oddzielną opinię wydala komisja pod
przewodnictwem samego prof. Snieżniewskiego: “przewlekła choroba
psychiczna w postaci schizofrenii. Główne cechy choroby to jej wczesny
początek oraz rozwój zaburzeń paranoidalnych zawierających elementy
fantazji i naiwne poglądy (…) stanowi niebezpieczeństwo dla
społeczeństwa ; wymaga leczenia w szpitalu psychiatrycznym”.

Z diagnozą z Instytutu im. Serbskiego trafiano do “psychuszki”, gdzie
odbywało się “leczenie”. Walerię Nowodworską umieszczono w “szpitalu
psychiatrycznym specjalnego typu” w Kazaniu. Nie różnił się niczym od
więzienia: cele, ogrodzenie z drutu kolczastego, patrole z psami,
personel wojskowy, role sanitariuszy pełnili kryminaliści. Oni tez
stanowili większość “pacjentów”: m.in. zwyrodnialcy, maniakalni seryjni
mordercy. Dysydentów w odróżnieniu od kryminalistów raczej nie bito. Od
nich wymagano akceptacji dla komunizmu – “naprawy osobowości”.
Nowodworska wymienia tortury, jakimi do tego dochodzono, m.in.
elektrowstrząsy, borowanie zdrowych zębów. Podawano sulfazynę albo
siarkę stosowane w leczeniu narkomanii lub alkoholizmu, ale poza
Związkiem Sowieckim zakazane. Efektem był nieludzki ból, 40-stopniowa
gorączka, ogromne pragnienie, przy czym nie podawano wtedy nic do picia.
Po wstrzyknięciu pod skorę lotnego tlenu odczuwało się ból i wrażenie
obdzierania ze skóry, po czym pozostawała kilkudniowa opuchlizna. Wobec
Nowodworskiej ten “zabieg” zastosowano dziesięciokrotnie. Po aminozynie
chciało się spać, ale strażnicy nie pozwalali zmrużyć oka, następowała
utrata pamięci, marskość wątroby. Powszechnie stosowane były końskie
dawki haloperidolu, czego efektem były: sztywność mięśni, trudności w
mowie, ogólne oszołomienie i apatia. Natomiast wstrzykiwana insulina
wywoływała silną hipoglikemię, czyli niedocukrzenie ze wszystkimi jej
objawami: wymiotami, silnym uczuciem głodu, drgawkami, depresją,
niemożnością skoncentrowania się, zaburzeniami rytmu serca i /
ekstrasystolia komorowa / i oddychania. Ekstrasystolia komorowa należy
do groźnych zaburzeń rytmu serca odczuwanych przez pacjenta jako
umieranie w czasie t.zw. przerwy wyrównawczej pracy serca.
Ekstrasystolia komorowa / skurcze dodatkowe serca / prowadzą do
migotania komór i śmierci sekundowej. Nowodworska walczyła z myślami o
śmierci, marzyła, aby się już nigdy więcej nie obudzić. Zycie uratowała
jej skuteczna interwencja matki, przewiezienie do normalnego więzienia
na Butyrkach i potem do szpitala. Dwa lata wracała do zdrowia, ale nigdy
nie zaprzestała walki z komunizmem, mimo iż ponownie zamykano ja w
“psychuszkach”. Jeszcze w 1987 r. faszerowano ja tabletkami tryftazyny.
Efektem była depresja, nie mogła spać, nie była w stanie siedzieć,
chodzić. Tym razem życie uratowali jej życzliwi ludzie jeszcze w
szpitalu (komunizm już dogorywał), pomagając przejść kuracje niwelująca
działanie zabójczych dla niej leków.
Wladimir Bukowski opisał swe
jakże podobne doświadczenia: “Dla “leczenia wzburzonych”, a mówiąc
dokładnie, karania, stosowano w zasadzie trzy środki. Pierwszy –
aminozyna. Pod jej działaniem człowiek zazwyczaj zapadał w śpiączkę, w
jakieś takie otępienie, że przestawał pojmować, co się z nim dzieje.
Drugi – sulfazyna, albo siarka. Ten środek powodował zazwyczaj silne
bóle i dreszcze. Temperatura podskakiwała do 40-41 stop. C i utrzymywała
się przez dwa, trzy dni. Trzeci – “ukrytka”. To uważane było za
najcięższe. Więźnia mocno owijano od nóg aż po pachy mokrym, skręconym
prześcieradłem albo pasami z płótna żaglowego. Schnąc materiał kurczył
się, powodując straszliwy ból i pieczenie całego ciała. Zazwyczaj
powodowało to szybko utratę przytomności i do obowiązków siostry
należało tego doglądać. Wówczas  „ukrytkę”  chwilowo rozluźniano,
pozwalając delikwentowi odetchnąć i dojść do siebie, po czym ponownie go
zawijano. To mogło powtarzać się wielokrotnie”.

Ratunkiem dla ludzi tak prześladowanych było ujawnienie tych metod.
Dlatego w styczniu 1977 r. przy Moskiewskiej Grupie Helsińskiej powołano
Komisję Roboczą do Badania Wykorzystywania Psychiatrii do Celów
Politycznych. Inicjatorem jej powstania był Petro Hryhorenko, a w jej
skład w różnym czasie wchodzili: Wiaczesław  Bachmin, Irina Kapłun,
Aleksander Podrabinek, Feliks Sieriebrow, Dzemma  Babicz, Leonard
Tiernowski, Irina Griwnina. Pomocą prawną zajmowała się Sofia
Kallistratowa, natomiast medyczną Aleksander Woloszanowicz, a po jego
wyjeździe na zachód Anatolij Koriagin. To dzięki odwadze tych ludzi o
represjach psychiatrycznych w Związku Sowieckim dowiedział się świat.
Założyciel
komisji Petro Hryhorenko byl sowieckim generałem, pracownikiem naukowym
akademii wojskowej, autorem licznych publikacji. Po przemianach w 1956
r. dostrzegł nie tylko fikcję komunistycznego systemu, ale doszedł do
wniosku, iż “nie wolno milczeć”. Zaczął  krytykować władze, napisał
kilka ulotek kolportowanych wśród znajomych studentów i oficerów.
Piętnował biurokrację, brutalne tłumienie robotniczych wystąpień m.in. w
Nowoczerkasku, Tbilisi. Aresztowany przez KGB odmówił złożenia
samokrytyki, co miało uchronić go od wyroku. W takiej sytuacji
postawiono go przed komisją psychiatryczną, która zdiagnozowała u niego
“paranoidalny rozwój osobowości, powstały u osoby z psychopatycznymi
rysami charakteru” i skierowała na przymusowe leczenie do “psychuszki”.
Został także zdegradowany do stopnia szeregowca. Pozostałych
aresztowanych uznano za “znajdujących się pod wpływem „umysłowo
chorego”… Tuż po odejściu Nikity Chruszczowa, w 1965 r. którego był
krytykiem, został uznany za “wyleczonego” i zwolniony z “psychuszki”.
Nie zerwał z działalnością, ale nawiązał kontakty z innymi dysydentami,
stając się z jednym z ich najaktywniejszych działaczy (m.in. angażował
się na rzecz praw Tatarów krymskich), za co ponownie znalazł się w
szpitalu psychiatrycznym. W jego obronie pisano listy, petycje, a na
Zachodzie ukazała się jego książka “Myśli wariata”. W 1977 r. zezwolono
mu na wyjazd do USA i odebrano obywatelstwo. Na własną prośbę stanął
przed komisja lekarzy amerykańskich, którzy uznali, iż jest zdrowy. W
swej opinii napisali: “Wszystkie rysy jego osobowości zostały przez
sowieckich diagnostów zdeformowane. Tam, gdzie oni widzieli natręctwo
myślowe, my zobaczyliśmy wytrwałość. Tam, gdzie oni dopatrywali się
urojeń, my spostrzegliśmy zdrowy rozsadek. Gdzie oni dopatrywali się
braku rozwagi, tam my znaleźliśmy wyrazistą konsekwencję. I tam, gdzie
oni diagnozowali patologię, my napotykaliśmy zdrowie duchowe”. Już po
jego śmierci diagnozę tę w 1991 r., po upadku komunizmu, potwierdzili
psychiatrzy rosyjscy. Przywrócono mu stopień generalski, a dziś w
Kijowie jest aleja jego imienia…

Hryhorenko na swej dysydenckiej drodze spotkał w “psychuszce” jednego
z najsłynniejszych sowieckich dysydentów Wladimira Bukowskiego,
“leczonego” tam na “psychopatię typu paranoidalnego” i uznanego za
“niepoczytalnego” za wykonanie kilku kopii książki Milovana Dzilasa
“Nowa klasa”. Bukowski nie tylko sam trafiał do łagrów i “psychuszek”,
ale stawał w obronie w ten sposób represjonowanych, m.in. Hryhorenki,
Natalii Gorbaniewskiej (“niepoczytalność”), Walerii Nowodworskiej
(“niepoczytalność”). Dokumentował przypadki wykorzystywania psychiatrii
do walki z dysydentami. Nikt z psychiatrów nie chciał pod nazwiskiem
zakwestionować orzeczeń wydawanych w Instytucie im. Serbskiego. Wszyscy
się bali. “Zdarzali się, naturalnie, młodzi psychiatrzy, bez stopni,
tytułów, zdecydowani wystąpić otwarcie, ale nie miało to sensu. Co warte
są ich opinie w porównaniu ze zdaniem szacownych profesorów, członków
Akademii Nauk?”. Jeden z owych “młodych”, lekarz Siemion Gluzman,
zdecydował się pomoc Bukowskiemu i wspólnie napisali “Podręcznik
psychiatrii dla nieprawomyślnych”, opracował także orzeczenie w sprawie
Hryhorenki. W swojej publikacji zacytowali m.in. wypowiedzi doktorów
nauk medycznych z Instytutu im. Serbskiego, Pieczernikowej i Kosaczowa:
“Skłonność do walki o prawdę i sprawiedliwość  cechuje najczęściej
osobowości o strukturze paranoidalnej”. I za to Gluzman dostal 7 lat
łagrów i 3 lata zesłania.
Współzałożycielem Komisji Roboczej do
Badania Wykorzystywania Psychiatrii do celów politycznych był także
Aleksander Podrabinek. Od 1973 r. zbierał dowody wykorzystywania
psychiatrii do walki z dysydentami. Na ich podstawie napisał książkę
“Medycyna karna”, zebrał też kartoteki ponad 200 więźniów “psychuszek”.
Mimo jego aresztowania przez KGB udało się te materiały dostarczyć na
kongres Światowego Stowarzyszenia Psychiatrycznego w Honolulu w 1977
roku. Jemu i jego bratu zagrożono rozprawa karną z jednoczesną
możliwością wyjazdu na zachód. Obaj odmówili, a Aleksander napisał w
liście: “Nie chcę siedzieć za kratkami, ale tez nie boję się łagrów.
Cenię swoją wolność, jak i wolność  brata, ale nią nie handluję. Nie
ulegnę żadnemu szantażowi, czyste sumienie jest mi droższe niż dostatek
materialny. Urodziłem się w Rosji, to mój kraj i powinienem w nim
zostać, jakkolwiek byłoby tutaj ciężko, a lekko na zachodzie. Na ile mi
się uda, będę nadal próbował  bronić   tych, których prawa są w naszym
kraju tak brutalnie gwałcone. (…) Zostaje”. Wkrótce otrzymał wyrok 5 lat
zesłania. Nie zaprzestał jednak prac nad dalszym ciągiem “Medycyny
karnej”. Stanął przed sadem skazany na 3,5 roku więzienia.
Wysiłek
dysydentów na rzecz prawdy przyniósł efekty. Sprawa “psychuszek” stała
się znana w wolnym świecie. Na wspomnianym kongresie w Honolulu podjęto –
nieznaczną większością głosów, nie chcąc zbytnio drażnić Moskwy –
łagodną rezolucje: “Światowe Towarzystwo Psychiatryczne (WPA) przyjmuje
do wiadomości fakt nadużywania psychiatrii w celach politycznych,
potępia te praktyki we wszystkich krajach, w których mają one miejsce,
oraz wzywa zawodowe organizacje psychiatrów tych krajów do zaprzestania
tych praktyk. WPA zastosuje tę rezolucję w pierwszym rzędzie w związku z
obszernymi dowodami systematycznych nadużyć psychiatrii do celów
politycznych w Związku Sowieckim”. Ostatecznie jednak udało się usunąć
psychiatrów sowieckich ze Światowego Stowarzyszenia Psychiatrycznego,
ale było to już w zupełnie innej rzeczywistości politycznej w 1983 roku.
Nie
zaprzestano jednak represji, choć nieco zelżały. Gdy w obronie
prześladowanych stanął psychiatra dr Anatolij Koriagin, któremu udało
się opublikować w czasopiśmie medycznym “The Lancet” prace “Pacjenci
mimo woli”, sam trafił do “psychuszki”. To do niego w marcu 1987 r.
wystosowało swój list dziesięciu polskich lekarzy, gdy opuścił łagier po
siedmioletnim wyroku za organizowanie protestów przeciw umieszczaniu
dysydentów w “psychuszkach”. Polscy sygnatariusze pisali: “Chcemy
zapewnić Pana, że również motywem naszych dążeń jest to, aby medycyna
nigdy i nigdzie nie była wykorzystywana przeciw człowiekowi, a służyła w
pełni obronie jego życia, zdrowia i godności”.
Rosyjscy dysydenci:
Bukowski, Gorbaniewska, Nowodworska i tylu innych, którzy przeszli przez
“przedsionek piekła” – jak nazywano “psychuszki” – z nadzieją patrzyli
na rozwój polskiej opozycji pod koniec lat 70. XX wieku oraz
“Solidarności”. We wspólnej walce widzieli nadzieje na zwycięstwo nad
“imperium zla”. Polskiej sprawie pozostali wierni do dzisiaj,
wielokrotnie dając temu wyraz. Bukowski wraz z Gorbaniewska podpisali
list otwarty do Polaków po katastrofie 10 kwietnia 2010 r., w której
zginęła znaczna cześć niepodległościowej elity Narodu. “Trudno się
pozbyć wrażenia, ze dla rządu polskiego zbliżenie z obecnymi władzami
rosyjskimi jest ważniejsze niż ustalenie prawdy w jednej z największych
tragedii narodowych. Wydaje się, ze polscy przyjaciele wykazują się
pewną naiwnością, zapominając, ze interesy obecnego kierownictwa na
Kremlu i narodów sąsiadujących z Rosją państw nie są zbieżne. Jesteśmy
zaniepokojeni tym, ze w podobnej sytuacji niezależność Polski i dzisiaj,
i jutro może się okazać poważnie zagrożona. Mamy nadzieje, ze obywatele
Polski ceniący swoją wolność potrafią ją obronić. Także przy urnach
wyborczych” – napisali w maju ubiegłego roku. Jeszcze dosadniej
zabrzmiał glos Walerii Nowodworskiej: “Nie znałam go [śp. prezydenta
Lecha Kaczyńskiego], ale był moim współbojownikiem, towarzyszem broni i
będę go opłakiwać, w odróżnieniu od Adama Michnika i innych polskich
lewaków,  obrońców Jaruzelskiego. Kaczyński był polskim Reaganem,
następcą  Kościuszki, Sowińskiego, Dąbrowskiego i Piłsudskiego. Polska
oczywiście nie zginie. Polska wszystko pamięta i jest na dobrej drodze,
ale czekiści lubią ugryźć i odskoczyć. Sobacze plemię od czasu
sformowania opryczników. (…) Antysowiecki Kaczyński pomylił się tylko
raz – kiedy poleciał sowieckim samolotem na sowieckie terytorium,
zaufawszy sowieckiej władzy. A cywilizowany świat nie będzie oskarżać.
Wszystko pokryje ropa, gaz i mgła”.
Świat będzie milczał, tak jak
milczał przez wiele lat – w imię  niedrażnienia Moskwy – wobec dramatu
sowieckich dysydentów zamęczanych w “psychuszkach”. / dr Jarosław Szarek
„Psychuszka” skuteczniejsza niż łagier” „Nasz Dziennik 2-3 lipca 2011
r. – tekst kursywą /. Jarosław Szarek – jest historykiem, pracownikiem
Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej w
Krakowie.

I tak w Związku Sowieckim unicestwiono fizycznie kwiat niepokornych
pisarzy, wiadomo bowiem, iż mózg narodu stanowią intelektualiści,
naukowcy i pisarze. Mordy fizyczne bolszewickich władców były nie tylko 
ofiary łagrów Gułagu, w których unicestwiano również  mózg narodu, ale
również mordy intelektualne – wszechobecna propaganda bolszewicka. 
Sowieci  unicestwili fizycznie kwiat niepokornych pisarzy – rozstrzelano
Babla, Pilniaka, Gumiłowa, Klujewa, w więziennej „psychuszce” zginął
poeta Charms, w łagrze zgnił Mandelsztam.  Doprowadzono do samobójstwa
Majakowskiego, Cwierajewą, zaszczuto Zoszczenkę, Bułhakowa. Jeszcze w
1964 roku do sowchozu pod Archangielskiem zesłano przyszłego noblistę
Josifa Brodskiego, który roztrząsał widłami gnój, zwolniono go dopiero
pod naciskiem światowej opinii publicznej.
Mordem fizycznym pozbawia
się naród jego intelektualnej siły przywódczej, aby przestał istnieć.
Następnym krokiem jest wprowadzenie agentury rządzącej i niszczenie
fałszywym wizerunkiem medialnym patriotycznych sił narodu, poprzez
fałszowanie historii, fałszywą edukację, lub jej wyeliminowanie,
przeciwstawianie się sobie potężnych grup społecznych – co oczywiście
jest mordem intelektualnym dokonanym na narodzie.

Inna ofiara Marca 1968: Jerzy Zawieyski. „Nie możemy wykluczyć, że
został zamordowany. Władza komunistyczna potrafiła bowiem obsypywać
twórców dobrami i zaszczytami, jak może żadna inna. Wszelako potrafiła
też ich tak skrzywdzić i niszczyć, jak żadna inna”. / Profesor Jerzy
Eisler, historyk IPN, oraz Instytutu Historii PAN/.

Jerzy Zawieyski nie przeszedł do historii dzięki swej twórczości dziś
już martwej i nieistniejącej, ale samotnej, dramatycznej mowie
wygłoszonej w Sejmie 10 kwietnia 1968 roku, po wydarzeniach marcowych, w
której stanął w obronie atakowanej przez władze interpelacji
katolickiego koła „Znak”, protestującej przeciwko pałkom i represjom
wobec studentów oraz intelektualistów, polityce kulturalnej władz, a
szczególnie zdjęcia „Dziadów” w reżyserii Dejmka. Wystąpienie Jerzego
Zawieyskiego odbyło się w atmosferze linczu, seansu nienawiści –
gwizdów, obelg, walenia w pulpity i tupania posłów z PZPR i ZSL.
Podobnej
orgii chamstwa, zlośliwości, wulgarności wrzasków z sali i galerii nie
było w Sejmie od czasu, gdy posłowie niszczyli Mikołajczyka i jego
kolegów.
Zdjęto natychmiast grany w „Ateneum” dramat Zawieyskiego
„Idziemy do wujka”, cenzura zatrzymała w „Twórczości” druk opowiadania
„Pomiędzy plewą i manną”, a także poświęconą mu pierwszą biografią.
Roztrzęsiony,
załamany, opuszczony przez wszystkich, nawet przez koło poselskie
„Znak” doznał wylewu krwi do mózgu, był sparaliżowany i utracił mowę.

Przebywał
w klinice rządowej Ministerstwa Zdrowia przy ul. Emilii Plater. Po
dwóch miesiącach pobytu w klinice w niejasnych okolicznościach  został
wyrzucony z okna czwartego piętra, ponosząc śmierć na miejscu. „Mości
Zawieyski, pora skakać”, usłyszał przed tragiczną śmiercią.

Mówiąc po prostu o swojej ostatniej książce „Obława” o losach pisarzy
represjonowanych Joanna Siedlecka przypominała, że zwłaszcza w latach
50 i 60 gdy związkowa opozycja prawie nie istniała, konformistyczne
władze ZLP nie broniły atakowanych przez władze swoich członków.
Wyrzucały ich na ogół z ZLP, co spotkało m.in. Jerzego Brauna,
Władysława Grabskiego, Wojciecha Bąka, Jerzego Kornackiego, Ireneusza
Iredyńskiego. Milczały, gdy zaganiano do „psychuszki” Bąka i 
Grzędzińskiego, wsadzano do więzienia Brauna, Kornackiego, Wańkowicza,
Iredyńskiego. Członkowie sądów koleżeńskich ZLP / Irena Krzywicka /
„sądzili”  oskarżonego o współpracę z londyńskimi „Wiadomościami”
starego Jana Nepomucena Millera i Władysława Grabskiego za „paszkwil” o
Gałczyńskim. Grube związkowe ryby, jak Kazimierz Koźniewski, czy Andrzej
Szczypiorski współpracujący z SB, donosili na
kolegów.

Pierwszym dokumentem, w którym psychiatrię zaczęto traktować jako
element “ochrony” społeczeństwa był kodeks karny RFSRR z 1926. Pierwszy
więzienny szpital psychiatryczny ze specjalnym oddziałem dla więźniów
politycznych, nad którym pieczę objęło NKWD, powstał w 1939 w Kazaniu.
Na tym oddziale umieszczano zarówno chorych psychicznie, których choroba
miała coś wspólnego z polityką (na przykład ich urojenia dotyczyły
spraw politycznych), jak i osoby zdrowe internowane na polecenie władz.
Przebywał tam m.in. Jan Piłsudski brat Marszałka Józefa Piłsudskiego i
były prezydent Estonii Konstantin Päts. W latach 40  jak świadczą
relacje poety Nauma Korżawina i Ilii Jarkowa, NKWD szerzej
wykorzystywało psychiatrów we własnych celach, np. w przypadku Jarkowa
usiłowano zatuszować omyłkę śledczych.

Na fali destalinizacji próbowano także zdemaskować i zakończyć
nadużycia psychiatrii; działał w tym kierunku m.in. Siergiej Pisariew,
uznany za schizofrenika z powodu napisania listu do Stalina. Pisariew w
1955 skierował list do KC KPZR z listą zdrowych osób, które spotkał w
szpitalu. Specjalna komisja potwierdziła opisane fakty, ale na
wprowadzenie zmian nie zdecydowano się. Nowy etap w wykorzystywaniu
psychiatrii do celów politycznych znamionowało przemówienie Chruszczowa,
opublikowane w gazecie Prawda 24 maja 1959 roku, w którym stwierdził,
że w społeczeństwie komunistycznym przestępczość i naruszanie norm życia
społecznego często wiąże się z rozstrojem psychicznym; w przemówieniu
znalazła się fraza: “można powiedzieć, że i obecnie (w ZSRR) istnieją
ludzie, którzy walczą z komunizmem… ale u takich ludzi bez wątpienia
stan psychiczny nie jest w normie”. Jak pisał ironicznie Źores
Miedwiediew – “komuś do głowy przyszła prosta myśl, że wzrost liczby
procesów politycznych i więźniów politycznych – to zły wskaźnik
socjologiczny, a wzrost liczby miejsc w szpitalach – to bardzo dobra
oznaka postępu społecznego”- . Przewaga diagnozy psychiatrycznej nad
procesem sądowym była jednak poważniejsza: uwięzienie było bezterminowe,
warunki w szpitalach gorsze i pozwalające na bezkarne wieloletnie
znęcanie się, etykietka powodowała dyskredytację i pociągała za sobą
nowe szykany. Na przykład placówki psychiatryczne często wysyłały do
instytucji, z którymi korespondował pacjent, oficjalny list o
“niecelowości korespondencji”, co zamykało drogę do interweniowania i
szukania pomocy.

Według kodeksu karnego RFSRR z 1961 roku (oraz analogicznych kodeksów
w innych republikach ZSRR) skala społecznie niebezpiecznych czynów
obejmowała zabójstwa i gwałty, ale także “antyradziecką agitację i
propagandę” czy “rozpowszechnianie obelżywych wymysłów, szkalujących
radziecki ustrój państwowy i społeczny”. W 1961 wydano też “Instrukcję o
niezwłocznej hospitalizacji chorych psychicznie stanowiących powszechne
niebezpieczeństwo”, która oddawała psychiatrom władzę przymusowego
internowania nawet bez zgody sądu.

Głównym organem powołanym do wydawania ekspertyz
sądowo-psychiatrycznych w ZSRR był Instytut Psychiatrii Sądowej im.
prof. W. P. Serbskiego w Moskwie, gdzie na specjalnym czwartym wydziale
pracowali sprawdzeni przez KGB lekarze (ordynatorem tego wydziału był w
latach 60. prof. Danił Łunc, a współpracował z nim prof. Jakow Landau).
Na podstawie akt śledczych KGB zdrowym osobom wystawiano psychiatryczne
opinie lekarskie, według których uważano ich za niepoczytalnych, a
następnie poddawano przymusowemu “leczeniu”. W komisjach zajmujących się
przestępstwami przeciw państwu znajdowały się często najwyższe
autorytety psychiatrii ZSRR: Andriej Snieżniewski, Grigorij Morozow,
Marat Wartanian, Rubien Nadżarow, Josif Łukomski.

Najbardziej rozpowszechnioną etykietką diagnostyczną była  powoli
rozwijająca się, pełzająca schizofrenia; ten typ schizofrenii
zdefiniował w 1969 roku Snieżniewski  jako postać, w której utajony
proces chorobowy następuje bardzo powoli. W praktyce kryteria
diagnostyczne pozwalały psychiatrom na rozpoznanie pełzającej
schizofrenii na podstawie zachowań, które w normalnych warunkach byłyby
charakteryzowane jako świadczące o drobniejszych zaburzeniach lub nawet
powstające u osób zdrowych.

W celu przetrzymywania coraz większej liczby osadzonych stworzono
sieć „psychuszek”, które łączyły funkcje szpitali i zwykłych więzień, w
których we wspólnych celach przetrzymywano osoby rzeczywiście chore i
skazane za morderstwa i gwałty ze zdrowymi osadzonymi na podstawie
fałszywych ekspertyz lekarskich na zlecenie KGB. Osoby te poddawano
“leczeniu” przy użyciu silnych leków psychotropowych, insuliny /
wstrząsy insulinowe /, czy podskórnych zastrzyków koloidalnej siarki (w
przypadku insuliny celowo wywoływano silną hipoglikemię  /niedocukrzenie
/ wraz z szeregiem jej objawów, natomiast użycie koloidalnej siarki
wywoływało silny ból mięśni i wzrost temperatury ciała do 39 °C i
wyższych). Na porządku dziennym było znęcanie się sanitariuszy nad
osadzonymi poprzez bicie (nazywane “zaordynowaniem kułazinu” – od
rosyjskiego słowa kułak – pięść, stąd – kułazin), duszenie, a nawet
gwałty. Osadzeni spędzali w takich ośrodkach wiele lat, a w
przeciwieństwie do wyroków sądowych, “chorzy” nie wiedzieli ile jeszcze
lat w szpitalach spędzą, gdyż zawsze według oceny lekarzy mogli nie być
jeszcze “dostatecznie wyleczeni”. Ostatecznie zwolnienie następowało
często dopiero w wyniku nacisków grup z zewnątrz, takich jak Amnesty
International. Osoby zwolnione miały jednak, ze względu na swą
przeszłość, problemy ze znalezieniem mieszkania czy jakiejkolwiek pracy,
nie mówiąc o zrujnowanym całkowicie zdrowiu fizycznym i psychicznym.

Wśród osadzonych znaleźli się m.in. Władimir Bukowski (skazany m.in.
za organizowanie spotkań poetyckich oraz manifestacje w obronie innych
dysydentów – spędził w więzieniach 12 lat) oraz Siemion Głuzman
(ukraiński psychiatra, więziony za obronę ofiar psychiatrii
politycznej), którzy napisali razem w celu obrony przed działaniami
władz podręcznik „Psychiatria dla nieprawomyślnych”. W książce tej
zamieścili m.in. wypowiedzi doktorów nauk medycznych z Instytutu
Serbskiego T.P. Pieczernikowej i A.A. Kosaczowa: “Skłonność do walki o
prawdę i sprawiedliwość cechuje najczęściej osobowości o strukturze
paranoidalnej”. Prócz ludzi, których skazano za takie wykroczenia, jak
bezprawne przekroczenie granicy, operacje walutowe czy kontrabanda,
znajdowały się także osoby skazane z przyczyn religijnych.

Problemem nadużywania psychiatrii w sprawach politycznych zajmowała
się specjalna Komisja Robocza do Zbadania Wykorzystania Psychiatrii dla
Celów Politycznych przy Moskiewskiej Grupie Helsińskiej. Od stycznia
1977 zbierała ona informacje o osobach osadzonych, a także opisywała
nadużycia. Na Światowym Kongresie Psychiatrów w Honolulu w 1977
oficjalnie potępiono nielekarskie działania psychiatrów sowieckich
(m.in. po przedostaniu się na zachód książki Aleksandra Podrabinka
„Medycyna karna”), a w 1983 działalność Komisji spowodowała usunięcie
psychiatrów sowieckich ze Światowego Stowarzyszenia Psychiatrycznego
(tuż przed Światowym Kongresem Psychiatrów delegacja radziecka zrzekła
się jakoby sama uczestnictwa w działaniach Stowarzyszenia).

Na założeniach sowieckiej psychiatrii represyjnej wzorowały i wzorują
się także inne państwa totalitarne, takie jak Chińska Republika Ludowa.
Nie są to jednak systemy tak rozbudowane, jak w ZSRS, choć uważa się,
że w Chinach przymusowe osadzanie osób niewygodnych dla władz w
szpitalach psychiatrycznych jest praktykowane nadal. Raporty Amnesty
International sugerują też, że podobne praktyki miały miejsce także w
krajach demokratycznych, m.in. w USA i Kanadzie, choć nigdy nie
przybrały tam one charakteru instytucjonalnego.

A jak kształtują się „psychuszki” w III RP. Czy w ogóle istnieją? Czy
polska psychiatria podąża w „chwale” za towarzyszami z Kraju Rad? Czy
stosuje jakieś metody „leczenia”? A jeżeli tak to jakie?

Do szpitali psychiatrycznych w Polsce trafia coraz więcej zdrowych
osób. Zamknięcie w „psychuszce” jest dziś represją stosowaną częściej
niż w PRL! Co gorsza, stało się też metodą załatwiania przez
prokuratorów i sędziów prywatnych porachunków – biją na alarm prawnicy i
organizacje broniące praw człowieka.

Kiedy chcą coś podać, na przykład leki, otwierają główne drzwi i
podają przez kratę. Cela jest sześcioosobowa, wc wydzielone w rogu, bez
drzwi (wszystko widać). Okna również odgrodzone kratą. W nocy jeden
chłopak zaczął wyrywać z pustego łóżka metalowe pręty, był agresywny.
Krzyczał, że musi wyjść z celi, bo widzi różne rzeczy i one go wołają.
Prosiłem strażnika, żeby zabrał chłopaka, bo machał tymi prętami i
zaczynał budzić strach. Strażnik nie zrobił nic” – tak opisuje swoje
życie na oddziale psychiatrycznym Daniel G. z Rawy Mazowieckiej. Trafił
tu, bo miał pecha wejść w konflikt z Robertem Gdakiem, miejscowym
notablem, zastępcą prokuratora rejonowego.

Jego kłopoty zaczęły się już w 2000 roku, gdy powiedział, że
prokurator „często przekracza swoje uprawnienia służbowe, składa
fałszywe zeznania i tworzy fałszywe dowody”. Gdak oskarżył go o
pomówienie. Zgodnie z kodeksem karnym taki proces powinien toczyć się z
oskarżenia prywatnego, jednak prokuratura zaczęła ścigać chłopaka z
urzędu.

Prowadząca sprawę koleżanka Gdaka, prokurator Marzena Orłowska z
prokuratury w sąsiednich Skierniewicach, uznała, że Daniel G. wykazuje
objawy choroby psychicznej. Nie miało znaczenia, że nic w jego życiu nie
świadczy o tym, że mógłby być chory psychicznie: nigdy nie leczył się
psychiatrycznie, bez problemu skończył podstawówkę, ogólniak i dostał
się na Wydział Prawa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Ze studiów
zrezygnował ze względu na ciężką sytuację materialną rodziny.

Mimo to biegli psychiatrzy przychylili się do wniosku obywatelki
prokurator i skierowali Daniela G. na przymusową obserwację
psychiatryczną. Trafił na oddział obserwacji sądowo-psychiatrycznej przy
łódzkim zakładzie karnym nr 2. Jego dzień wygląda podobnie jak dzień
sąsiadujących z nim niemal przez ścianę więźniów. Rano pobudka, raz
dziennie spacer, ograniczony dostęp do telefonu. Problemy z załatwieniem
najprostszych spraw. Daniel, krótkowidz (-5 dioptrii), dopiero po dwóch
tygodniach wyprosił sobie prawo do noszenia okularów. To wszystko miało
miejsce, chociaż postępowanie w sprawie pomówienia prokuratora Gdaka
przez Daniela G. jest dopiero na etapie przygotowawczym.

Przypadek Daniela G. nie jest odosobniony. Przeprowadzona w 1997 r.
kontrola NIK wykazała, że w latach 1995-1997 na przymusową obserwację
psychiatryczną skierowano 11,5 tys. osób. Ministerstwo Sprawiedliwości
nie prowadzi statystyk dotyczących osób umieszczanych na przymusowej
obserwacji w zakładach psychiatrycznych, co oznacza, że w rzeczywistości
może to być zjawisko na o wiele większą skalę. W szpitalach
psychiatrycznych przebywa obecnie niemal 200 tys. osób. Aż w jednej
trzeciej skontrolowanych przez NIK szpitali (33 proc.) lekarze i
personel stosowali wobec pacjentów przemoc fizyczną i psychiczną. Na
wiele godzin przypinali ich pasami do łóżka, zamykali w izolatkach, bez
uzasadnienia stosowali wielokrotnie elektrowstrząsy prądem 450 V i 1,0
A, nie pozwalali telefonować do rodziny.

W 2002 r. specjalny zespół przebadał na zlecenie ministra
sprawiedliwości 400 orzeczeń lekarskich dotyczących osób przyjętych do
szpitali psychiatrycznych w nagłym trybie (wymagających natychmiastowego
odosobnienia ze względu na zagrożenie, jakie stanowią). W połowie
przypadków lekarze nie wyjaśniali nawet, dlaczego pacjenta uznano za
niebezpiecznego. W co czwartym przypadku lekarz wystawiał pacjentowi
opinię, w ogóle go nie badając!

Badania prowadzone przez Instytut Psychiatrii i Neurologii w
Warszawie w zakresie orzecznictwa psychiatrycznego potwierdziły
istnienie poważnych nieprawidłowości. Zdarza się nawet i tak, że opinie
biegłych wydawane są na podstawie samych akt, bez badania uczestników
postępowania. Zdaniem prof. Zbigniewa Hołdy z zarządu Helsińskiej
Fundacji Praw Człowieka te przerażające statystyki to skutek nie tylko
nieodpowiedzialności lub skorumpowania niektórych psychiatrów, ale także
poczucia bezkarności sędziów i prokuratorów, którzy czują się
wszechwładni. Tak jest zwłaszcza w małych i średnich miejscowościach.

Niestety, bardzo wielu sędziów i prokuratorów nadużywa swojej władzy i
uprawnień do załatwiania prywatnych porachunków. W takich przypadkach
wolą nie pamiętać, że kodeks karny pozwala kierować ludzi na przymusową
obserwację psychiatryczną tylko w absolutnie wyjątkowych sytuacjach –
mówi prof. Hołda.

Furtkę do nadużyć pozostawia złe, bo dopuszczające uznaniowość prawo.
Zgodnie z art. 203 kodeksu postępowania karnego zamknąć w zakładzie
psychiatrycznym można każdego podejrzanego, w stosunku do którego
„biegli zgłoszą taką konieczność”. Co oznacza „konieczność” – kodeks nie
precyzuje. Obserwacja powinna co prawda trwać nie dłużej niż sześć
tygodni, ale (i tu jest kolejna furtka) na wniosek szpitala sąd może ją
przedłużyć. Etyka zawodowa wymaga od psychiatrów, by wydając orzeczenie o
poczytalności podejrzanego, brali pod uwagę, czy popełniony czyn był
racjonalny, czy badany był już leczony psychiatrycznie, czy doznał urazu
mózgu, albo czy kontakt z nim jest utrudniony. Jednak prawo wcale nie
wymaga tego od nich jednoznacznie.

Mariusza Barszczyńskiego sędzia skierował do Regionalnego Ośrodka
Psychiatrii Sądowej w Branicach po tym, jak wniósł o rozwód z powodu
zdrady żony, związanej zawodowo z wymiarem sprawiedliwości byłego
województwa chełmskiego. W odpowiedzi żona oskarżyła go o znęcanie się
nad nią. Barszczyńskiemu nie podobała się stronniczość sędziego
prowadzącego sprawę rozwodową. Efekt? Stwierdzono u niego paranoję
pieniaczą. Zamknięto go w ośrodku dla najbardziej niebezpiecznych
przestępców z zakłóceniami psychicznymi.

Pacjentem tego ośrodka był wówczas (w 2003 r.) także Andrzej
Witkowiak, kolejny zdaniem sądu paranoiczny pieniacz, winny głównie
długoletnim konfliktom z przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości.

Inna osoba znalazła się w ośrodku w Branicach z powodu… posądzenia o
posiadanie broni, przy czym zarzut ten nie był związany z jakimikolwiek
aktami przemocy. Z akt sprawy wynika, że człowiek ten zawinił głównie
zbyt uporczywym donoszeniem o nadużyciach popełnianych przez
policjantów. U niego także wykryto paranoję na tle działalności
pieniaczej.

W 1996 r. Przemysław Kowalski, 17-letni uczeń LO w Sędziszowie,
został pobity przez tamtejszego komendanta policji. Matka chłopca
złożyła zawiadomienie o przekroczeniu uprawnień przez policjanta na
służbie. W odpowiedzi komendant złożył zawiadomienie o rzekomym
znieważeniu funkcjonariusza na służbie. Przez prawie trzy lata
Prokuratura Rejonowa w Jędrzejowie robiła wszystko, by uniemożliwić
oskarżenie i skazanie komendanta. W końcu po czterech latach pisania
odwołań, Sąd Rejonowy w Jędrzejowie skazał go na tysiąc złotych grzywny.

Natomiast prowadzone równolegle postępowanie, w którym Przemysława
Kowalskiego oskarżono o znieważenie komendanta, dało efekt w postaci
wymierzenia mu kary pozbawienia wolności na rok w zawieszeniu na dwa
lata (Sąd Rejonowy w Miechowie). Mało tego, po ponad trzech latach od
rzekomo popełnionego czynu prokuratura postanowiła poddać Przemysława
badaniu psychiatrycznemu. Ponieważ chłopak uważał to za wyraźną szykanę i
nie stawił się na badanie, został aresztowany na siedem dni i poddany
badaniom przymusowym w Zakładzie Karnym w Pińczowie.

Zamknięcie w psychuszce jako metoda walki z ludźmi nielubianymi przez
władze to wynalazek sowiecki. Pierwszym dokumentem, w którym
psychiatrię potraktowano jako sposób ochrony władzy przed
społeczeństwem, był kodeks karny ZSRR z 1926 r. Jego autorzy zdecydowali
się stosować wobec osób niebezpiecznych, obok rozstrzelania lub łagru,
działania „medyczno-pedagogiczne”, czyli przymusowe leczenie
psychiatryczne. Od 1945 r. o skierowaniu na przymusowe leczenie
decydował sąd lub Kolegium Specjalne przy NKWD.

Do psychuszki bezpieka kierowała, korzystając z art. 70 kodeksu
karnego („antyradziecka agitacja i propaganda”) i art. 190
(„rozpowszechnianie obelżywych wymysłów, szkalujących radziecki ustrój”,
„zhańbienie godła lub flagi”). W 1967 r. szefowie KGB, MSW, prokuratury
i ministerstwa zdrowia napisali do Komitetu Centralnego Komunistycznej
Partii Związku Radzieckiego:

„W latach 1966-1967 w Leningradzie psychicznie chorzy w 19 wypadkach
mieli związek z rozpowszechnianiem ulotek antyradzieckich i anonimowych
dokumentów, 12 razy próbowali nielegalnie przekroczyć granicę.
Niebezpieczeństwo stwarzają przybywające do Moskwy liczne osoby
cierpiące na manię odwiedzania instytucji państwowych, spotykania się z
kierownictwem partii i rządu”.

Dr Bożena Pietrzykowska z warszawskiego Instytutu Psychiatrii i
Neurologii mówi, że w PRL, inaczej niż w Związku Radzieckim, zjawisko
wykorzystywania psychiatrii do celów politycznych niemal nie
występowało. Zasługę przypisuje polskim psychiatrom, którzy bardzo się
przed tym bronili.

Prof. Hołda i senator Zbigniew Romaszewski, wieloletni szef senackiej
komisji praw człowieka i praworządności, podzielają tę opinię. Ich
zdaniem można nawet postawić tezę, że zamykanie niewygodnych dla szeroko
pojętej władzy osób w szpitalach psychiatrycznych zdarza się dziś o
wiele częściej niż w czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.

W PRL do szpitali psychiatrycznych trafiało mniej zdrowych osób niż
obecnie. Po pierwsze, dlatego że zastraszone społeczeństwo nie było tak
skore do walki z władzą jak dzisiejsze społeczeństwo obywatelskie. A jak
już ktoś chciał walczyć, to milicja lub bezpieka szybko dawały sobie z
nim radę. Pamiętam kilka spraw, kiedy w szpitalach psychiatrycznych
zamykano opozycjonistów, np. Krzysztofa Kozłowskiego czy ks.
Blachnickiego. Jednak spędzili tam po kilka dni, po interwencjach szybko
ich wypuszczano – tłumaczy senator Zbigniew Romaszewski.

Senator podkreśla, że obecnie sędziowie traktują skierowanie
podejrzanego do szpitala psychiatrycznego jak represję, karę pozbawienia
wolności. Jego zdaniem gorzej niż w PRL zachowują się także
psychiatrzy. Niegdyś byli ostrożni w formułowaniu opinii, bo wiedzieli,
że władza może chcieć wykorzystać je do celów politycznych. Dziś wielu
lekarzy bez zastanowienia skazuje zdrowych ludzi na wielotygodniowe
zamknięcie z chorymi psychicznie.

Z tą opinią nie zgadza się lekarz Eustazjusz Bonikowski, przez 30 lat
ordynator oddziału psychiatrycznego w Gdańsku Srebrzysku, a przez 20 –
biegły sądowy. – Nie podejrzewałbym biegłych, że bez powodu kierują
podejrzanych na obserwację psychiatryczną – zapewnia. On sam w ciągu
całej swojej praktyki przyjmował na obserwację sądowo-psychiatryczną
tylko podejrzanych. Za każdym razem wypuszczał ich po kilkunastu dniach –
bo byli zdrowi.

Honoru biegłych psychiatrów broni także dr Tadeusz Nasierowski z
Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego: – Jeśli dziś na przymusową
obserwację psychiatryczną sądy kierują więcej osób niż w PRL, to jednym z
powodów może być fakt, że wielu gangsterów szuka ratunku przed karą w
zaburzeniach psychicznych.

Każdy kij ma jednak dwa końce. – Gangsterzy nie mogliby udawać
chorych psychicznie, gdyby nie biegli psychiatrzy, którzy za pieniądze
wystawiają lewe zaświadczenia. Nietrudno się domyślić, że ci sami
psychiatrzy, za kolejną łapówkę, zrobią z każdego wariata – mówi
warszawski psychiatra.

Polska była jednym z ostatnich krajów europejskich, które uregulowały
prawnie kwestie dotyczące kierowania własnych obywateli na przymusowe
obserwacje lub leczenie do szpitali psychiatrycznych.

W 1993 r. Zgromadzenie Ogólne ONZ uchwaliło „Zasady ochrony
psychicznie chorych i poprawy opieki psychiatrycznej”, jeden z
najważniejszych dokumentów o zasięgu światowym w dziedzinie etyki zawodu
psychiatry. Oprócz wymogu przestrzegania tajemnicy lekarskiej, zgody na
leczenie i dostępu chorych do swojej karty chorobowej zawarto w nim
reguły stwierdzania choroby psychicznej. Polski Sejm uchwalił ustawę o
ochronie zdrowia psychicznego dopiero rok później – w 1994 r. Do tego
czasu zasady przymusowego badania i leczenia w zakładach
psychiatrycznych określała instrukcja ministra zdrowia nr 120/52 z 10
grudnia 1952 r., która nie przewidywała sądowej kontroli ograniczania
wolności pacjenta.

Uchwalenie ustawy o ochronie zdrowia psychicznego nie zdziałało
jednak cudów. Cytowany wyżej raport NIK z 1997 r. stwierdza bowiem
wyraźnie, że nieprawidłowości wykazane w trakcie kontroli w praktyce
„uniemożliwiały sprawowanie sądowej kontroli legalności przyjmowania i
przebywania pacjentów w szpitalach psychiatrycznych”. Oznacza to, że
człowieka raz umieszczonego w zakładzie psychiatrycznym można by
przetrzymywać tam w nieskończoność. Bez żadnej kontroli.

Inna sprawa, czy polskim sądom na tej kontroli zależy. Adam Bodnar z
Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka mówi, że równie wiele do życzenia co
polskie prawo pozostawia sam wymiar sprawiedliwości. Jak chora bywa
praktyka prokuratury i sądów, pokazuje sprawa Renaty R., którą Fundacja
zajmuje się od kwietnia 2005 r.

Prokuratur Danuta Ducka z poznańskiej prokuratury wnioskowała o
umieszczenie pani R. na sześć tygodni w zamkniętym zakładzie
psychiatrycznym, bo ta oskarżyła o kradzież męża, z którym właśnie się
rozwodziła. Decyzja obywatelki prokurator zaczęła budzić podejrzenia
zwłaszcza po tym, jak mąż zeznał, iż „zgłoszenie żony o kradzieży jest
całkowicie bezzasadne, gdyż rzeczywiście sporne ruchomości zabrałem”.
Postępowanie w tej sprawie umorzono we wrześniu 2003 r.

Siedem miesięcy później prokuratura postawiła pani R. zarzut…
powiadomienia o niepopełnionym przestępstwie. Dalej wydarzenia potoczyły
się szybko. Prokurator Ducka przesłuchała ją w charakterze podejrzanej,
następnie postawiła wniosek o zbadanie przez biegłych psychiatrów,
którzy mieli orzec, czy w chwili popełnienia czynu była poczytalna i czy
pozostawienie jej na wolności zagraża porządkowi prawnemu. Ci
dwukrotnie orzekli, że Renatę R. należy skierować na sześć tygodni do
zamkniętego zakładu psychiatrycznego. Nie pomogło pisanie skarg na
prokurator Ducką do jej przełożonego. Prokuratura postanowiła umorzyć
śledztwo w sprawie Renaty dopiero po interwencji Fundacji i kilku
posłów. „Decyzja ta mogłaby zostać przyjęta z uznaniem w normalnych
okolicznościach, kiedy przykładowo nagle okazało się, że zarzuty są
bezpodstawne. Niestety, w sprawie Renaty R. decyzja o umorzeniu wydawała
się nie tyle wynikać z nagłego zrozumienia przez prokuratora istoty
sprawy, lecz była raczej wynikiem skutecznego nadzoru służbowego” –
napisał w liście do prokuratora krajowego prof. Andrzej Rzepliński.

Osoby, które bezprawnie zamknięto w zakładach psychiatrycznych,
teoretycznie mogą domagać się odszkodowań w trybie art. 77 Konstytucji
RP. Zgodnie z nim każdy ma prawo do wynagrodzenia szkody, jaką wyrządził
przez niezgodne z prawem działanie organ władzy publicznej. W praktyce
jednak do takich procesów dochodzi rzadko, a zasądzane odszkodowania są
niewielkie.

Mój kolega gimnazjalny B. Kusiak w latach 60 w trakcie procesu
rozwodowego został umieszczony w krakowskim Kobierzynie, gdzie popełnił
samobójstwo w trakcie „leczenia”. Jak przekazał mi nasz kolega, lekarz
psychiatra Kusiak był „leczony” wstrząsami insulinowymi, farmakoterapią,
apomorfiną. Na wspomniane wstrząsy był codziennie przewożony do
krakowskiej Kliniki Psychiatrycznej przy ul. Kopernika, w której
kierownikiem był prof. Eugeniusz Brzezicki. Utracił pamięć i cierpiał
codziennie przez zawijanie go w mokre płótno żaglowe, po samą szyję w
wyniku tego zabiegu poza bólem nie do zniesienia dusił się kilka godzin
dziennie.

Kolejną znaną mi ofiarą polskiej psychiatrii był znakomity polski 
architekt Wiesław Zgrzebnicki „Zgrześ”, twórca m.in. „Mostu
Dębnickiego”, rysownik, felietonista – który do krakowskiego Kobierzyna
dostał się „dzięki” donosowi „Brunona Miecugowa” ojca Grzegorza
Miecugowa za postawę patriotyczną „Zgrzesia” zarzucającemu Miecugowowi
podpisanie rezolucji 53 o której poniżej Indywiduum Bruno Miecugow 
wspólnie z Wisławą Szymborską i Sławomirem Mrożkiem byli sygnatariuszami
listu 53 krakowskich literatów potępiających księży w t.zw procesie
„Kurii krakowskiej”, którzy zostali skazani na karę śmierci. Oto tekst
rezolucji i sygnatariusze:

„W ostatnich dniach toczył się w Krakowie proces grupy szpiegów
amerykańskich powiązanych z krakowską Kurią Metropolitarną. My zebrani w
dniu 8 lutego 1953 r. członkowie krakowskiego Oddziału Związku
Literatów Polskich wyrażamy bezwzględne potępienie dla zdrajców
Ojczyzny, którzy wykorzystując swe duchowe stanowiska i wpływ na część
młodzieży skupionej w KSM działali wrogo wobec narodu i państwa
ludowego, uprawiali – za amerykańskie pieniądze – szpiegostwo i
dywersję.

Potępiamy tych dostojników z wyższej hierarchii kościelnej, którzy
sprzyjali knowaniom antypolskim i okazywali zdrajcom pomoc, oraz
niszczyli cenne zabytki kulturalne.

Wobec tych faktów zobowiązujemy się w twórczości swojej jeszcze
bardziej bojowo i wnikliwiej niż dotychczas podejmować aktualne problemy
walki o socjalizm i ostrzej piętnować wrogów narodu – dla dobra Polski
silnej i sprawiedliwej”.

Podpisano: Karol Bunsch, Jan Błoński, Władysław Dobrowolski, Kornel
Filipowicz, Andrzej Kijowski, Jalu Kurek, Władysław Machejek, W. Maciąg,
Sławomir Mrożek, Tadeusz Nowak, Julian Przyboś, Tadeusz Śliwiak, Maciej
Słomczyński (Joe Alex), Wisława Szymborska, Olgierd Terlecki, H.
Vogler, Adam Włodek, K. Barnaś, Wł. Błachut, J. Bober, Wł. Bodnicki, A.
Brosz, B. Brzeziński, B. M. Długoszewski, Ludwik Flaszen, J. A. Frasik,
Z. Groń, Leszek Herdegen, B. Husarski, J. Janowski, J. Jaźwiec, R. Kłyś,
W. Krzemiński, J. Kurczab, T. Kwiatkowski, Jerzy Lowell, J. Łabuz,
Henryk Markiewicz, Bruno Miecugow, Hanna Mortkowicz-Olczakowa, Stefan
Otwinowski, A. Polewka, Marian Promiński, E. Rączkowski, E. Sicińska,
St. Skoneczny, Anna Świrszczyńska, Karol Szpalski, Jan Wiktor, Jerzy
Zagórski, Marian Załucki, Witold Zechenter, A. Zuzmierowski, etc

Sławomir Mrożek był precyzyjnieszy od pozostałych sygnatariuszy, wyszedł oto przed „orkiestrę” i powiedział:

„„Nie ma zbrodni, której byśmy się po nich nie mogli spodziewać.
Zaciekłość niedobitków będzie tym większa, tym bardziej będą się
opodabniać do SS-manów, do „rycerzy płonącego krzyża„ – Ku-Klux-Klanu,
do brunatnych i czarnych koszul – występując w tym samym co SS-mani,
krzyżowcy, koszule i inni falangiści interesie.”

Aleksander Szumański  (Aleszum)

Aleksander Szumański, urodzony we Lwowie.
Ukończony Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Krakowskiej.
Dyplom mgr inż. budownictwa lądowego. Publicysta polonijny,
korespondent zagraniczny (USA) akredytowany w Polsce.
Literat-poeta-prozaik-krytyk literacki. Dorobek twórczy ok. 4000
wierszy wydanych w 14 tomach poetyckich. Odznaczony medalem Komisji
Edukacji Narodowej, odznaczeniem Zasłużony Działacz Kultury, członek
Związku Literatów Polskich.