Menu Zamknij

CO TO JEST TA „TRÓJKA”?

Aldona Zaorska, Warszawska Gazeta, nr 22, 29.05-4.06.2020 r.

Zarząd Polskiego Radia wykazał się dużą naiwnością, jeśli chodzi o Program Trzeci. Radiowa Trójka od dawna była przechowalnią starego medialnego układu i nie trzeba było geniusza, żeby wiedzieć, że to szambo pewnego dnia wybije. No i wybiło. Dziś apolityczni dziennikarze Trójki stają w szeregach opozycji i krzyczą o cenzurze, PRL i upolitycznieniu „kultowej” stacji. A redaktor Tomasz Lis wieszczy, że młodzież PiS-owi „zniszczenia” Trójki nie daruje. Najśmieszniejsze jest, że oni wygłaszają te oświadczenia na serio, a mainstreamowe media podniecają się kolejnymi nazwiskami, które stację opuściły, zapowiadając; że to koniec „Trójki” jaką znamy. Jeśli tak, to wypada tylko powiedzieć – na szczęście.

Zielone światło od towarzysza Wiesława

Wystarczy bowiem przypomnieć sobie historię rozgłośni. Powstała w marcu 1958 r. Świeżo po poluzowaniu nieco stalinowskiej pętli zaciśniętej na szyi narodu. Zgodę na program, który będzie nadawał głównie muzykę, przy czym niekoniecznie ograniczającą się do pieśni przodowników pracy, które wykonywano na wielkich budowach socjalizmu, wydał sam towarzysz Gomułka. Towarzysza Wiesława przekonał do tego Stanisław Stamplf, prywatnie dziadek resortowego dzieciątka Hanny Lis. Trójka tym się różniła od pozostałych programów, że można w niej było posłuchać muzyki nawet nielubianej przez towarzysza Wiesława i jego następców oraz usłyszeć nazwiska zagranicznych wykonawców. A tego polska młodzież łaknęła jak kania dżdżu. Oczywiście wszystko odbywało się w ramach cenzury. I tak się kręciło aż do grudnia 1981 r., kiedy działalność Trójki została zawieszona. Wznowiono ją 5 kwietnia 1982 r. Dlaczego? Dość łatwo to wytłumaczyć.

Komunistyczne władze, wypuściwszy w teren zastępy kapusiów, znały nastroje społeczne. Co prawda działacze „Solidarności” siedzieli w „internatach” (ci wybrani i „swoi” w luksusowych), a reszta martwiła się, co włożyć do garnka, ale była grupa, którą trzeba było jakoś spacyfikować, bo jej bunt oznaczał kolejne problemy. Młodzież. Nastolatków internować się nie dało, spałowanie wywołałoby fatalne wrażenie na Zachodzie, wszystkich nie można było też wyrzucić ze szkół ani zamknąć w poprawczakach, zresztą tam też mogliby konspirować. W dodatku od chwili wyboru Karola Wojtyły na papieża młodzież zaczęła zwracać się do Kościoła, a to ostatnia rzecz, jakiej życzyłyby sobie władze. Trzeba było przynajmniej część młodzieży przekonać, że jest normalnie i prawie jak na Zachodzie. W przypadku partyjnego potomstwa zaopatrzonego w resortowych sklepach i Peweksach w jeansy i pomarańcze, sukces był pewny. Resztę trzeba było zatrzymać w domach. I w takich to okolicznościach został reaktywowany Program Trzeci. Z załogą, która w znacznej części dotrwała do chwili obecnej, uzupełnianą o potomstwo załogi, robiące karierę w mediach.

Już 24 kwietnia 1982 r. Marek Niedźwiedzki po raz pierwszy ogłosił Listę Przebojów Programu Trzeciego. Od tamtej pory zgodnie z zamysłem twórców stacji młodzi ludzie mieli zasiadać z kajecikami przed radioodbiornikami i notować sobie ogłoszenia pana redaktora na temat „przebojowych” piosenek, a dziennikarze ze stacji wyrabiali im gust muzyczny. W snobujących się kręgach z większych miast wręcz wypadało słuchać Trójki, jak dziś wypada posiadać nowego smartfona. Przy okazji stacja puszczała też parę audycji rzekomo krytykujących władzę ludową. Tyle tylko, że wciąż działał urząd na Mysiej i gdyby „niezależni” dziennikarze Trójki chlapnęli chociaż słowo ponad to, co im zatwierdziła cenzura, pożegnaliby się z pracą. Tak Trójka dociągnęła do III RP.

Symbolem jej „apolityczności” stała się akcja „Orzeł może” w ramach której Trójka razem z „Wyborczą” i Bronisławem Komorowskim zorganizowała w 2013 r. Dzień Flagi. 2 maja 2013 r. symbolem Dnia Flagi dzięki Trójce były: karykatura godła Polski w postaci orła na różowym tle, pokazującego znak „OK” orzeł z białej czekolady w różowym szaliku i tandetnych ciemnych okularach, siedzący na czymś, co przypominało kupę odchodów (los orła po obchodach pozostaje nieznany), różowe baloniki i ulotki, jakimi zasypane zostało Krakowskie Przedmieście w Warszawie (oraz parę prestiżowych ulic w innych miastach) i szefowa Trójki Magdalena Jethon apolitycznie afiszująca się z ówczesnym prezydentem Bronkiem Komorowskim. W Warszawie jedyna biało-czerwona flaga tamtego dnia była przyczepiona do psa rasy jamnik. „Hymnem” wydarzenia została wówczas piosenka z tekstem Artura Andrusa, która oczywiście trafiła na listę przebojów Marka Niedźwieckiego. Nawiasem mówiąc jeszcze rok później na trójkowej Liście Przebojów tryumfy święciły utwory schyłku PRL. Sprzed dwudziestu lat. Oto „nowoczesność” i „apolityczność” „dawnej” Trójki w całej krasie.

Trójkowa załoga

Dziś mainstream lamentuje nad upadkiem stacji i odejściem jej największych „gwiazd” No to zobaczmy, kto opuścił trójkowe szeregi i kogo mamy żałować.

Monika Olejnik, rocznik… – kobiecie się wieku nie wypomina. Do Trójki ta córka milicjanta, a później esbeka, dołączyła w1982 r. jako absolwentka zootechniki. Często stosowany wobec niej jest przydomek TW „Stokrotka”. Wyspecjalizowana w dziennikarstwie „politycznym” i agresji wobec nie- lubianych polityków, za to w ramach apolityczności strzelająca sobie fotki w objęciach Donalda Tuska. Swego czasu chętnie korzystająca (wraz z Michnikiem) z podwózki samego Jerzego Urbana. Od ładnych paru lat jest gwiazdą TVN, ale wciąż jedną z twarzy Trójki.

Magdalena Jethon, rocznik… – kobiecie wieku się nie wypomina. W latach 2009 i 2010-2015 dyrektor radiowej Trójki. Bliska Platformie, po objęciu swej funkcji w 2010 r. miała usuwać z internetu swoje zdjęcia z prominentnymi politykami PO. W 2013 r. pomysłodawczyni akcji „Orzeł może” z czekoladowym orłem i prezydentem Komorowskim w roli głównej. Pilnowała w Trójce demokracji tak bardzo, że gdy Paweł Kukiz w2014 r. nagrał album „Zakazane piosenki” i umieścił w nim piosenkę „Samokrytyka dla Michnika” zakazała puszczać w nadzorowanym przez siebie radiu jakiekolwiek piosenki Kukiza ze wspomnianej płyty. Podobno z powodu kandydowania Kukiza w wyborach samorządowych, chociaż rok wcześniej „apolityczna” Trójka organizowała swoją akcję pod patronatem prezydenta z PO. Wtedy Jethon związków z polityką nie widziała. Z Trójki odeszła w 2015 r. W 2017 r. oznajmiła, że w Polsce nie jest przestrzegana konstytucja. Dopytywana o szczegóły, nie potrafiła wskazać ani jednego przykładu łamania konstytucji. Publicystka „serwisu” KODUJ24.pl

Wojciech Mann, rocznik 1948. Syn nazistowskiego kolaboranta. Ojciec Manna – Kazimierz Mann, malarz, rysownik i grafik w czasie II wojny światowej zamieszczał swoje rysunki w niemieckich gadzinówkach. W1948 r. został skazany na więzienie za kolaborację z nazistami. Odsiedział pięć lat, wyszedł dzięki amnestii w 1953 r. Wojciech oczywiście pisze, że tatuś za Stalina siedział w więzieniu, tylko nie kwapi się powiedzieć, za co. Jak na byłego kolaboranta Kazimierz Mann zrobił w PRL całkiem niezłą karierę. Jego syn już w wieku 17 lat trafił do Polskiego Radia i już w nim pozostał.

Marek Niedźwiedzki, rocznik 1954. Kontakt operacyjny bezpieki „Bera”. Jego dokumenty, według wiceministra aktywów państwowych Janusza Kowalskiego, zostały zniszczone w 1990 r. Ale zarzuty, że kapował na kolegów z radia, wciąż się utrzymują. Niedźwiedzki, gdy pojawił się przepis o składaniu oświadczeń lustracyjnych przez dziennikarzy, ostentacyjnie odszedł z Trójki. Wrócił, gdy okazało się, że oświadczenia składać nie musi. Według dyrekcji Polskiego Radia piosenka Kazika, o którą została rozpętana cała afera, w ogóle nie była na liście i została na nią wprowadzona poza konkursem.

Marcin Kydryński, rocznik 1968. Syn słynnego konferansjera i dziennikarza Lucjana Kydryńskiego i gwiazdy PRL Haliny Kunickiej. Dziennikarz muzyczny, podróżnik i kandydat na pedofila, który w czasie podróży po Afryce miał ochotę „pieścić godzinami” nastoletnie dziewczynki. Oto fragmenty jego książki „Chwila przez zmierzchem” zapisu podróży po Czarnym Lądzie:

Prawdę mówiąc od pierwszej mojej wyprawy do północnej Afryki mam pewną słabość do małych Arabek. „Czarodziejki”… – powiedział o nich Adam rano przy promie, kiedy dziewczynka może dwunastoletnia, z figlarnie opartą na biodrze ręką patrzyła na niego z żarem, przed którym nie ma ucieczki. To dobre słowo, czarodziejki. W Dajr al-Madinie odnalazłem wśród oblepiających mnie dzieci takie śliczne małe zwierzątka. Miałem w portfelu kilka banknotów. Może trzy funty. W hotelu dwudziestopięciofuntówki. Je uszczęśliwia funt, nawet dwadzieścia pięć piastrów. Przychodziły mi do głowy myśli występne, że za dwudziestkę mógłbym taką pachnącą miodem, śniadą dziewczynkę wziąć do swojego hotelu i pieścić przez wiele godzin. Świństwo, ale potworną miałem na to wówczas ochotę. (…)

Zawsze uważałem, że w pragnieniu białych mężczyzn, by posiąść czarne kobiety, jest pewna prawidłowość. Nie wydaje mi się jednak, by chodziło tu o tak łubiany przez seksuologów, jak i historyków motyw dominacji. Widzę tę siłę raczej jako atawizm. Jako sublimację żądzy spółkowania ze zwierzętami.

(…)

Czarne dziewczyny a Afryce są prawie zawsze dzikie. (…) Mówią innym językiem nawet wtedy, kiedy używają tych samych co my słów. Najczęściej jednak nie mówią w obecności mężczyzn. Łaszą się. Albo polują, jak lwice. Takim polowaniem jest afrykańska prostytucja. Seks dla większości Afrykanek to jedyna radość życia. Używają go w sposób równie naturalny i spontaniczny jak zwierzęta. Jeśli nie pracują i nie kochają się – nuda je zabija. Często więc łączą te zajęcia. Ich prostytucja nie jest konsekwentna. Biorą pieniądze wtedy, kiedy ich potrzebują. Czasem proszą jedynie o śniadanie. Częstokroć proszą tylko o to, by je wziąć. A są nie do wyobrażenia piękne. Nie sądzę, by znalazł się zdrowy mężczyzna, który umie oprzeć się ich urokowi. Nie jest to bowiem wdzięk ludzki, do którego przywykliśmy, ale zwierzęcy. Te dziewczyny proszą, by je pokryć. Zaczynają wtedy pachnieć inaczej, nagle, jak rozkrojone owoce. Wszystko w nich gada o zbliżeniu, oczy, usta, dłonie. Wreszcie mówią wprost tak, jak formułowałby to kocie samice, gdyby potrafiły mówić. Takie dziewczyny spotykałem później w klubie Florida 2000 w Nairobi j na ulicach Mombasy, i wielokrotnie w Ugandzie. Uciekły ze swoich plemion do większych miast albo urodziły się już w miastach i chcą żyć w rytmie, w jakim pulsuje ich organizm. Może pragną odebrać sobie choć część tej rozkoszy, której pozbawia je istniejący na kontynencie od tysiącleci rytuał kobiecej inicjacji.

Fragmenty tej książki były odczytywane na antenie (w momencie jej ukazania się na rynku, Kydryński był już dziennikarzem Trójki), a „Newsweek” piał peany na cześć „gentlemana” Kydryńskiego do tego stopnia, że redaktor Lis został zapytany, czy też byłby tego zdania, gdyby jego nastoletnie córki spotkały na swej drodze Marcina. Przy okazji. Katarzyna Barczyk, autorka recenzji książki Kydryńskiego na portalu afryka.org zwróciła uwagę, że w książce są zapisy wskazujące, że w czasie podróży Kydryński i jego towarzysze korzystali z afrykańskich prostytutek, młodych dziewczyn m.in. zamkniętych „w wojskowym burdelu”.

Naprawdę mamy ubolewać, że ktoś taki odchodzi z radia? Serio? On nigdy nie miał prawa się w nim pojawić. Nawet przez sekundę. A jego opowieści, że gdy pisał o afrykańskich dziewczynkach, miał 25 lat i był „chłopakiem”, to głupia i żałosna wymówka.

Wyobraźmy sobie, że takie „spostrzeżenia” pisze w swojej książce młody ksiądz-misjonarz. Bez dwóch zdań zostałby natychmiast odsądzony od czci i wiary (i słusznie), a lewactwo domagałaby się jego usunięcia ze stanu kapłańskiego. Dziennikarz radiowej Trójki pozostał w pracy radiowca i celebrytykim światku całe lata. Patrząc na dokonania Kydryńskiego, możemy tylko odetchnąć z ulgą, że już go Trójce nie usłyszymy. Najlepiej byłoby, żebyśmy o nim nigdy więcej nie usłyszeli, ale na to nie mamy co liczyć – celebrycki światek jest lojalny wobec siebie, więc karierę Kydryński ma zapewnioną.

I tak wygląda prawda o czołowych „gwiazdach” Programu III Polskiego Radia. Takie twarze kryją się za mikrofonami. Naprawdę Polacy ich potrzebują? Do czego? Do puszczania piosnek i ich ocen? Współczuć należy tym wszystkim fajnym i mądrym ludziom, którzy pracując w Trójce zostali wrzuceni do jednego worka z tym towarzystwem. Kiedyś będą się tego wstydzić. Może już się wstydzą, tylko bojąc się środowiskowego ostracyzmu, boją się do tego przyznać. Pora na dobrą zmianę i w Trójce. Co roku szkoły muzyczne kończą dziesiątki zdolnych, młodych ludzi, którzy mają świeże spojrzenie na muzykę, za to nie mają gnojowiska w życiorysach. Sto razy lepiej zastąpią ww. towarzystwo, w dodatku nie angażując się w politykę i autentycznie przyciągając słuchaczy.

Co na to młodzież?

Nie oszukujmy się. Dziś słuchaczami Trójki nie jest już młodzież. To pokolenie 50+, które słucha rozgłośni z tęsknoty za minioną młodością i głosuje w wyborach, jak im idole sprzed mikrofonu zasugerują. To pokolenie, któremu imponuje, że na imprezie w swoim gronie przytoczy „anegdotę” Manna wspominającego na antenie wakacje na Mazurach przed czterdziestu laty albo wyselekcjonowane afrykańskie przygody Kydryńskiego. To pokolenie, które wciąż przychodzi do sklepów muzycznych po płyty i uważa, że stara koszulka z logo „Metalica” gwarantuje fajność i młodość. Trójka przez lata była ich stacją i nadal nią jest.

Prawdziwych młodych ludzi dziś opisane wyżej towarzystwo nie obchodzi ani trochę. Młodzi nie siedzą z kajecikami i nie tracą czasu na słuchanie Niedźwiedziego czy Manna. Mają swój świat, swoje piosnki i swoich twórców. Nic ich nie obchodzi, kto zasiądzie przed trójkowym mikrofonem, bo uważają, że to stacja dla „zgredów”. Listą przebojów jest dla nich liczba wyświetleń piosenki w internecie, a miarą popularności „łajki” zebrane przez jej wykonawcę. A idolem ten wykonawca, którego słuchają w swojej grupie, a nie ten, którego wskażą im Niedźwiedzki czy Mann. Poruszają się w wirtualnym świecie ze swobodą, o jakiej się Mannowi i reszcie nie śniło i radio do poznawania świata muzyki nie jest im potrzebne. A jak będą chcieli, to dzięki satelitarnym łączom posłuchają go sobie w oryginale. Taki jest ich świat. Lista Przebojów Programu Trzeciego została lata świetlne za nimi. Dlatego Tomasz Lis, łudzący się, że młodzi staną „murem” za Niedźwiedzkim i zniszczą PiS za „zniszczenie Trójki”, trafia kulą w płot. Młodych bardziej interesuje to, że PiS daje im szybki interent, dzięki któremu mogą ściągać piosenki i filmiki wprost na swoje smartfony. Radio? Nie potrzebują go. A gdy przesiądą się do samochodów i ruszą do pracy w korporacjach, stojąc w korkach, też nie będą chcieli słuchać trójkowego przynudzania. Chyba że stacja skorzysta z okazji i rzeczywiście dostosuje się do współczesnego świata. To dobry moment, by to zrobić – wyrzucić cały, skostniały układ, zatrudnić młodych, zdolnych ludzi, otworzyć Trójkę na wszystkich młodych artystów, publikujących dziś amatorskie filmiki z nagraniami w internecie, pokazać, czego słuchają młodzi ludzie, a nie „młodzież 50+”. Zerwać ze sztampą i zwyczajem radia tworzonego przez wąskie kółko wzajemnej adoracji. To wszystko można zrobić. Nie potrzebujemy Trójki – gomułkowskiego reliktu. Pora, by XXI wiek dotarł i na Myśliwiecką.

Opracował: Aron Kohn, Hajfa – Izrael