Menu Zamknij

Tajemnica masońskich katakumb na Służewiu

Adam Witold Wysocki, Wolnomularz Polski, nr 35, czerwiec 2002

Przeglądając z sentymentu różne pożółkłe zszywki archiwalne mojego, starego „Życia Warszawy” (w którym pracowałem kiedyś lat ponad trzydzieści) znalazłem w gazecie, ukazującej się dzisiaj po licznych zmianach i perypetiach nadal pod tym samym tytułem, pewien tekst, który wielce mnie zafrapował.

W numerze z dnia 16 października 1997 roku, w artykule pod tytułem „KATAKUMBY”, autor Przemysław Boguszewski zadał otóż w subtytule pytanie:

„Czy ceglane krypty na Służewie były miejscem pochówku polskich wolnomularzy”.

Brak znaku zapytania przy tym podtytule można by zrozumieć jako fakt, że sam autor artykułu nie ma co do tego wątpliwości. Widać jednak, że brak mu pewności, czy taką opinię podzielają inni znawcy dziejów Warszawy, varsavianiści, że nie wspomnę o historykach wolnomularstwa polskiego, które zostały tu wymienione po imieniu. Mam tu na myśli nie tylko znanych naukowców, Czcigodnych Mistrzów stołecznych lóż różnych rytów i obediencji, ale i liczniejsze grono Przyjaciół Sztuki Królewskiej, tych w masońskich fartuszkach, jak i bez fartuszków…

O ile dobrze pamiętam, artykuł o którym mowa, nie wywołał jakoś większego echa. Przynajmniej w tych lożach, które miałem okazję odwiedzić. Do „Wolnomularza Polskiego” nie wpłynął także żaden list czy też prośba o wypowiedź w tej, tak przecież ciekawej sprawie. Dzisiaj biję się w tym miejscu we własne i redakcyjne piersi, próbując niniejszym tekstem naprawić ten oczywisty błąd.

Przypomnijmy więc przede wszystkim te znane już fakty, o których pisze Przemysław Boguszewski. Zaczyna od tego, że w końcu XVIII wieku dobra wilanowskie zostały zakupione przez znaną w Rzeczypospolitej rodzinę Potockich. Stanisław Kostka Potocki, jak to podkreśla Boguszewski, to polityk, publicysta i mecenas sztuki, współzałożyciel Towarzystwa Przyjaciół Nauk, gdzie jak dodaje autor „Katakumb” – spotkał też innych światłych ludzi swej epoki, takich jak: Samuela Bogumiła Lindego, Juliana Ursyna Niemcewicza, Stanisława Staszica, Zygmunta Yogla. Wkrótce stali się oni uczestnikami częstych spotkań i zabaw w ogrodach założonych przez Potockiego w 1818 roku w Służewie. Obejmowały one teren między Skarpą Wiślaną poniżej kościoła św. Katarzyny oraz Potokiem Wilanowskim. Od północy ograniczała ją zaś Dolinka Służewiecka. Stanisław Kostka Potocki upatrzył sobie to malownicze miejsce jeszcze przez zakupieniem majątku Wilanów, kiedy zamieszkiwał w pobliskim pałacyku Rozkosz, późniejszym ursynowskim.

Można przypuszczać — pisze dalej „Zycie Warszawy” — że tak znakomite postaci nauki (i przyjaciele w życiu prywatnym) jak Potocki, Yogel, Linde, Niemcewicz i Staszic wstąpiły do jednej z licznych w Warszawie i bardzo wówczas popularnych lóż wolnomularskich. Dla nich, być może, powstała w parku bardzo rzadka i ciekawa budowla — katakumby, zwane przez okoliczną ludność grobami masonów (podkreślenie nasze — „Wolnomularz Polski”…).

Otóż, drogi panie Przemysławie — nie tylko „można przypuszczać”, ale powszechnie wiadomo, bo podkreślają to zgodnie liczne, także niemasońskie źródła historyczne, że większość wymienionych przez Pana osobistości istotnie była wolnomularzami. Ba, sam gospodarz, Stanisław Kostka Potocki – był nawet przez lata Wielkim Mistrzem Wielkiego Wschodu Polski! Był on więc nie tylko magnatem, ale i masonem najwyższego szczebla.

Prezesował także Radzie Stanu, był wojewodą, ministrem wyznań i oświecenia publicznego, ale także prezesem, czyli marszałkiem Senatu. Można się tego dowiedzieć m.in. z wydanego przed wojną, a wznowionego w latach dziewięćdziesiątych, znakomitego opracowania pt. „Wolnomularstwo w świetle encyklopedyj”.

Katakumby, o które nam dzisiaj chodzi, wydrążone zostały w Skarpie Wiślanej jeśli nie z inicjatywy, to z całą pewnością za wiedzą, pełną aprobatą, a także z funduszów Wielkiego Mistrza Wielkiego Wschodu Polski – to wydaje się oczywiste. Co do przeznaczenia katakumb oraz ich „ponad wyznaniowego” charakteru też nie ma wątpliwości, gdyż obok miejsc na pochówki trumienne, zachowały się także nisze przeznaczone na przechowanie urn z prochami. „Korytarz katakumb – jak opisuje Boguszewski – dwukrotnie załamuje się, kończąc zwaliskiem w miejscu, gdzie prawdopodobnie stał budynek wejściowy…”

Co to był za budynek?

Kiedy został zburzony i dlaczego? – Tego także ciągle raczej nie wiadomo. Z dalszych dziejów dóbr służewieckich wiemy tylko, że po śmierci Stanisława Kostki Potockiego, w 1821 roku role gospodarza przejęła hrabina Anna z Tyszkiewiczów Potocka, wielka miłośniczka architektury ogrodowej i roślin ozdobnych. Ostatnim dziedzicem pozostałej po różnych podziałach i sprzedażach „resztówki” czyli mająteczku Gucin, był około roku 1892 zmarły hrabia August Potocki. Od jego zdrobniałego imienia właśnie folwark ów nazywano później powszechnie „Gucinem”.

Tu kółko, na razie się zamyka.

Ale ciągle nie wiemy, czy, kiedy i jacy masoni (jeśli w ogóle) zostali kiedykolwiek pochowani wśród malowniczych, ceglanych resztek na podwarszawskim Służewie.

Czy w czasach, w których żył i dzierżył młotek Wielkiego Mistrza Stanisław Kostka Potocki, masoni polscy odczuwali w ogóle potrzebę budowy własnej, otoczonej murem tajemnicy, nadziemnej nekropolii?

Był to przecież okres pełnego jeszcze rozkwitu masonerii, po złotym dla niej okresie panowania „Króla Stasia”, który sam był masonem wysokiego stopnia.

Nie ma przesady w twierdzeniu, że u schyłku XVIII wieku i początkach wieku XIX, masoni odgrywali ogromną rolę, nie tylko w życiu intelektualnym, kulturze i nauce warszawskiej, ale także w życiu politycznym stolicy, oraz kraju.

Nie bez racji wybitny pisarz wolnomularski Ignacy FESSLER, na którego powołuje się znakomity znawca dziejów polskiej masonerii, sam zresztą wolnomularz wysokiego stopnia, Stanisław hrabia Małachowski-Łempieki – nazywa masonerię:

„Światłem — które nas prowadzi Sznurem — który czyny nasze reguluje Ogniwem — które nas w łączności z wszystkimi ludźmi utrzymuje Sztuką – stania się dobrym i doskonałym”.

Przypomnijmy tedy, za wspomnianym wyżej Małachowskim-Łempickim, że Celem wolnomularstwa, według regulaminu loży Tarczy Północnej na Wschodzie Warszawy (Reglements pour une loge particuliere religes par L’Ordre de la J.: e P.: du Boulier du Nord 5784) jest:

„Udoskonalenie człowieka pod każdym względem, w porządku społecznym, ćwicząc go w cnotach obywatelskich, naginając jego wolę do przyzwoitości i rozsądnej karności, w porządku moralnym, rozwijając jego zdolności umysłowe i zmysłowe. Świateł, których jest skarbnicą udziela stopniowo, z przyborem elegancji, pożytecznej tajemniczości i z majestatem symboliki”.

Ale skąd masoni do podziemnych grobowców i katakumb? Przecież wolnomularstwo, jak to określa Małachowski-Łeinpicki — „nie wywodzi się ani od magów egipskich, misteriów greckich, gnostyków Joanitów łub Templariuszów”.

Uznaje on, iż powstało na wzór średniowiecznego cechu wolnych mularzy (free masons), któremu zawdzięczamy — jak podkreśla Małachowski-Łempicki — „cały szereg wspaniałych świątyń gotyckich”.

Dziś wiadomo więc powszechnie, że dawni wolnomularze „operatywni” to budowniczowie wspaniałych gotyckich katedr, a później i innych kościołów o czym świadczą masońskie motywy w wystroju wielu kościołów, także w Warszawie i innych częściach Polski.

A więc — świątynie i kościoły związane z masońska tradycją — tak (Patrz choćby na projekt najnowszy budowy w Warszawie Świątyni Opatrzności, nawiązujący wprost do inicjatywy masonów, twórców Konstytucji 3 Maja, na czele z masonem Królem Stanisławem Augustem Poniatowskim).

Ale katakumby?

Dlaczego właśnie Wielki Mistrz Wielkiego Wschodu Polski, wielki magnat i dostojnik koronny zdecydował się udzielić miejsca i jak należy przypuszczać nie poskąpił też środków na budowę okrytej do dziś tajemnicą, podziemnej nekropolii na obrzeżach Warszawy?

Czy była w ogóle taka potrzeba?

Otóż niewątpliwie była!

Pamiętajmy, że w tamtych czasach, a także długo jeszcze później, niemal wszystkie cmentarze, tak w Warszawie, jak i na terenie całej

Rzeczpospolitej, były praktycznie niemal całkowicie w gestii gmin wyznaniowych… Te zaś, mówiąc najoględniej, były wobec ludzi w fartuszkach mało tolerancyjne. Dotyczy to szczególnie kleru rzymskokatolickiego.

Biorąc jak najbardziej serio kolejne klątwy rzucane na masonerię z Watykanu, a także będąc często z własnej woli jeszcze „bardziej papiescy od papieża” nasi stołeczni biskupi i proboszczowie robili co mogli, by naszym ludziom w fartuszkach utrudnić nie tylko życie, ale i pochówek.

Gwoli sprawiedliwości dodajmy jednak, że nie wiele lepiej od katolickich (chlubnym wyjątkiem wśród nich był m.in. Prymas Polski Gabryjel Podoski, który na imprezy masońskie wypożyczał nawet własne, arcybiskupie srebra!) zachowywały się inne gminy wyznaniowej.

Ten, z pewnymi wyjątkami dosyć powszechny brak tolerancji wobec wolnomularzy przetrwał, niestety, w różnych formach również do czasów bardziej nam współczesnych. Wymownym przykładem może tu być historia pochówku Stanisława Posnera, wolnomularza wysokiego stopnia, wybitnego prawnika oraz działacza socjalistycznego, osobistości powszechnie znanej i cenionej w Polsce lat międzywojennych, oraz poza jej granicami.

Stanisław Posner, wstąpił do masonerii – jak to przypomina profesor Ludwik Hass w swoim wolnomularskim „Słowniku Biograficznym” (Oficyna Rytm, Warszawa) – we Francji, jeszcze przed 1919 rokiem. Po powrocie do Polski był czynny w PPS pełniąc wiele wysokich funkcji. Ale szczególnie ważny jest fakt, że działał także w wielu ówczesnych postępowych organizacjach społecznych. Jako dwukrotny senator Rzeczypospolitej był współzałożycielem tak bliskiej ideałom masońskim Ligi Obrony Praw Człowieka. A co brzmi dziś szczególnie aktualnie, był również współzałożycielem i aż do końca życia działał aktywnie w zarządzie Polskiego Związku Paneuropejskiego, wspierając powstanie Stanów Zjednoczonych Europy, czyli poprzedniczki dzisiejszej Unii Europejskiej, do której zmierzamy.

Gdy w maju 1930 roku Stanisław Posner zmarł, powstał dosyć charakterystyczny dla atmosfery tamtych czasów dylemat: gdzie mianowicie ma zostać pochowany ów, tak powszechnie znany i ceniony działacz, dwukrotny senator Rzeczypospolitej?

Polska Partia Socjalistyczna, z którą, jako polityk był przez całe życie najbardziej związany, zadbała o to, aby trumna ze zwłokami zmarłego wystawiona została w sali związków zawodowych bliskich PPS.

Ale co z pochówkiem?

Stanisław Posner był Polakiem pochodzenia żydowskiego. Oczekiwano więc, że zostanie pochowany na cmentarzu żydowskim. Niestety, warszawska żydowska gmina wyznaniowa w sposób jak najbardziej oficjalny odmówiła stanowczo pochówku „bezbożnika”.

O pochówku na cmentarzu katolickim także w ogóle nie mogło być mowy.

Jak wiadomo, parę lat później nawet ktoś taki, jak Naczelnik Państwa i Marszałek Polski Józef Piłsudski miał ogromne kłopoty z pochówkiem na Wawelu, co omal nie skończyło się „płazowaniem szablami” ówczesnych dostojników kościelnych przez rozjuszonych tą zniewagą oficerów legionowych.

Jeśli zaś idzie o Stanisława Posnera, to dosłownie w ostatniej chwili chrześcijańskie miłosierdzie okazał mu Kościół Ewangelicki i na jego cmentarzu jest do dziś grób Senatora.

Wspominając perypetie pośmiertne Posnera przypomniałem sobie historię kłopotów, a nawet skandalu politycznego, który wynikł w roku 1931 w związku z pogrzebem ówczesnego ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego Sławomira Czerwińskiego.

Otóż ten wielce ceniony pedagog, działacz oświatowy cieszył się powszechnym szacunkiem nie tylko wśród rządzących wówczas kół legionowo-sanacyjnych, ale i wśród polityków innych orientacji. Wymownym dowodem na to był niezwykle rzadki nie tylko wówczas fakt, iż tekę ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego powierzało mu kolejno aż sześciu premierów, kolejnych rządów!

Czerwiński był czynnym masonem i działał w jednej z lóż Wielkiej Loży Polski, o czym wiedziało wiele osób spoza masonerii. Kościołowi Czerwiński naraził się jednak nie tylko za to. Podobnie jak Piłsudski zrezygnował bowiem z przynależności do kościoła rzymskokatolickiego i przystąpił w roku 1925 do kościoła ewangelicko-reformowanego.

I cóż się dzieje. Gdy 4 sierpnia 1931 roku minister Czerwiński umiera, marszałek Piłsudski zarządza dla niego uroczysty pogrzeb państwowy, z licznym udziałem wojska, na czele którego kroczyć ma ówczesny biskup połowy Gall.

Ale biskup połowy w randze generała ani myśli podporządkować się woli marszałka i poprzestaje na tym, że stojąc w otwartych wrotach katedry „demonstracyjnie” przygląda się tylko uroczystemu konduktowi.

Marszałek Piłsudski dotknięty do żywego tym afrontem natychmiast dymisjonuje Galla, pozbawiając go funkcji biskupa polowego oraz szlifów generalskich.

Nie pomaga interwencja nuncjusza papieskiego, któremu Piłsudski oświadcza, iż nie może w wojsku polskim tolerować kogoś, kto według jego oficerów nie jest „człowiekiem honoru”. Z tym, że według relacji uczestników tego wydarzenia, Piłsudski sformułował tę opinię zgodnie ze swym obyczajem znaczniej ostrzej. Ze szczegółami opisaliśmy zresztą całą tę historie piórem Mirosławy Dołęgowskiej-Wysockiej w jednym z pierwszych numerów „Wolnomularza Polskiego”. Przypominamy to dzisiaj raz jeszcze, jako przykład ilustrujący tezę, że wolnomularze polscy nie tylko przed dwustu laty mieli swoje racje i powody, aby szukać różnych sposobów w celu uniknięcia różnych szykan i przykrości związanych z brakiem tolerancji.

Czy można się dziwić, patrząc wstecz na czasy, w których żył i działał Najjaśniejszy Wielki Mistrz Wielkiego Wschodu Polski Stanisław Kostka Potocki, że to on właśnie stał się projektorem i fundatorem budowy w Warszawie owych, służewieckich katakumb, na symbolicznym dla masonów „Wiecznym Wschodzie” Warszawy?

Ale cała rzecz w tym, że przynajmniej dla mnie ciągle jeszcze tajemnicą jest, jak to z tymi masońskimi katakumbami na Służewie naprawdę było…

Jaka wielka szkoda, że zmarł już niestety mój przyjaciel i kolega ze starego „Życia Warszawy”, redaktor Jerzy Kasprzycki, autor tysiąca niezapomnianych do dzisiaj „Pożegnań” Warszawskich. On, jak nikt inny po nim, potrafił niestrudzenie i z pasją detektywa, wertować dawne archiwa. Rozmawiać z setkami ludzi i iść najmniejszym nawet i najbardziej trudnym tropem, by wyświetlić nieznane tajemnice starej i nowszej Warszawy. Mam nadzieję, że nawiązujący do tych dobrych, badawczych tradycji starego „Życia Warszawy” autor „Katakumb” Przemysław Boguszewski nie poprzestanie na tym co już napisał, i za co Mu Chwała! — lecz zechce ten temat z zapałem dziennikarza-szperacza drążyć cierpliwie dalej. Aż do wyjaśnienia do końca, wszystkich związanych z tym tajemnic i sekretów.

Warto by było – dla przykładu – dowiedzieć się, jaki mianowicie budynek stał kiedyś w miejscu, do którego prowadzi wejście do podziemnych korytarzy. Bo jakiś budynek stać tam musiał. Przecież niezbędna była jakaś tzw. „Przykrywka” osłaniająca wejście przed oczyma „niepowołanych” lub gdy po prostu „padał deszcz”…

Kiedy więc ją wyburzono i dlaczego?

Takich znaków zapytania pozostało jeszcze wiele.

„Wolnomularz Polski” zwraca się do swoich Czytelników, Przyjaciół Sztuki Królewskiej, tych w fartuszkach i bez fartuszków, a przede wszystkim do Varsavianistów oraz historyków z serdeczną prośbą o pomoc i udział w rozwikłaniu tych zagadek.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych