06

Gru

Szansa dla Polski Drukuj
Ocena użytkowników: / 0
SłabyŚwietny 
Wpisany przez reb Janusz Baranowski   

Piotr Włoczyk

Prawo do prawdy to koncepcja, którą Polacy mają szansę wypełnić odpowiednią treścią

Czy państwa mają obowiązek dbania o poszanowanie prawdy historycznej, w szczególności w przypadku największych zbrodni? Prawo międzynarodowe nie mówi o tym wprost, ale prawo do prawdy może dawać Polakom pewne nadzieje na przyszłość. Co się kryje za tym terminem?

- Ta koncepcja została stworzona ok. 30 lat temu, gdy na różnych kontynentach upadały dyktatury i społeczeństwa domagały się poznania prawdy na temat popełnionych zbrodni. Chodziło o ustalenie losu ofiar reżimów, również zbrodni międzynarodowych - powiedział w rozmowie z „Do Rzeczy” prof. Michał Balcerzak, prawnik z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. - Artykuł 32 I Protokołu dodatkowego do Konwencji genewskich zobowiązuje państwa do dbania o „prawo do wiedzy rodzin o losie ich członków”. Ta koncepcja pojawia się też w orzecznictwie m.in. Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Rodziny mają prawo do poznania prawdy. To element tzw. sprawiedliwości tranzytywnej. Ale wydaje się też, że beneficjentami tego prawa mogłyby być całe narody lub grupy etniczne.

Zagadnienie to prof. Balcerzak szerzej opisuje w swoim opracowaniu opublikowanym w książce „Prawda historyczna a odpowiedzialność prawna za jej negowanie lub zniekształcanie" (pod redakcją Arkadiusza Radwana i Marcina Berenta).

PRAWO DO PRAWDY

Wspomniana sprawiedliwość tranzytywna to wysiłki prawne zmierzające do wyjaśnienia zbrodni popełnianych przez reżimy. Przykładem takich procesów mogą być np. wydarzenia z początku lat 90., gdy wyjaśniano zbrodnie reżimu południowoafrykańskiego, czy przestępstwa przeciw podstawowym prawom człowieka, których dokonali rządzący Argentyną wojskowi. W przypadku Polski jako element prawa do prawdy można rozumieć wyjaśnienie zbrodni dokonanej przez Sowietów latem 1945 r.,

która przeszła do historii jako obława augustowska. Do dziś bowiem Rosja nie wyjaśniła, co się stało z Polakami, którzy zostali wówczas aresztowani, a następnie zamordowani. Ofiar było najprawdopodobniej ok. 2 tys. Taka bowiem liczba pojawia się w dwóch sowieckich szyfrogramach odkrytych przez rosyjskiego historyka dr. Nikitę Piętrowa ze stowarzyszenia Memoriał. O ile w przypadku zbrodni katyńskiej był okres, gdy Rosjanie do pewnego stopnia współpracowali z Polakami i otworzyli dla naszych badaczy część swoich archiwów, o tyle w kwestii obławy augustowskiej - największej zbrodni dokonanej na Polakach po drugiej wojnie światowej - Moskwa konsekwentnie odmawia udzielenia informacji na ten temat, a tym samym odmawia rodzinom ofiar prawa do prawdy o losie swoich bliskich.

Niestety, prawo do prawdy nie jest twardym narzędziem prawnym, dzięki któremu można w łatwy sposób wydobywać prawdziwy obraz historii i skutecznie piętnować kłamców, którzy fałszują okoliczności popełnienia zbrodni. Jednak koncepcja ta rozwijana jest powoli w kierunku uznania jej za autonomiczne prawo podmiotowe.

- Prawo do prawdy wciąż wypełniane jest treścią. Ta koncepcja coraz bardziej zyskuje na znaczeniu. Nic nie stoi na przeszkodzie, by grupa państw postanowiła, żeby prawo do prawdy potraktować jeszcze szerzej - jako prawo człowieka do zgodnej z prawdą narracji historycznej na temat tego, co dotyczy jego samego, jego rodziny lub narodu, z którego pochodzi, a także reagowania w przypadku pojawienia się szczególnie niebezpiecznych kłamstw historycznych - mówi prof. Balcerzak.

Ekspert z UMK zwraca też uwagę, że nie istnieje obecnie traktat lub choćby akt „prawa miękkiego", który wykazywałby troskę społeczności międzynarodowej o zgodną z prawdą narrację historyczną. Sytuacja ta otwiera w związku z tym szerokie pole przed Polakami.

OBOWIĄZEK ZACHOWANIA PAMIĘCI

- To zadanie przede wszystkim dla polskiej dyplomacji. Z pewnością nie jest to łatwa droga. Taka inicjatywa wymaga „pracy u podstaw" i zabierze zapewne wiele lat. Jako państwo nie powinniśmy tu sobie stawiać zbyt ambitnych celów, ponieważ nie sądzę, by udało się przyjąć w tej sprawie traktat międzynarodowy. Widzę jednak szansę, by małymi krokami wprowadzić tu standardy tzw. soft law, czyli „miękkiego prawa". Pamiętajmy, w prawie międzynarodowym niekiedy kodyfikujemy to, co początkowo funkcjonuje jako „soft law”. Potrzebujemy do tego odpowiedniego forum, zapewne najlepsze byłoby forum Organizacji Narodów Zjednoczonych. Myślą przewodnią powinna być troska o prawdziwość narracji historycznej w oparciu o rzetelną wiedzę historyczną - uważa prof. Balce- rzak. - Nie ma co udawać, że to będzie proste, ale widać też, że prawo międzynarodowe w kontekście dążenia do prawdy ewoluuje. Działalność Międzynarodowego Trybunału Karnego to wyraz tego, że społeczność międzynarodowa chce działać w tym zakresie. Czasem wydaje nam się, że jesteśmy osamotnieni w dążeniu do prawdy, ale to nieprawda. Są państwa, które są niewątpliwie zainteresowane fałszowaniem historii o ofiarach, ale nie brakuje też krajów takich jak Polska.

Z prawem do prawdy wiąże się postulat „obowiązku zachowania pamięci”. O ile rozwijanie koncepcji prawa do prawdy w wąskim znaczeniu mogłoby pomóc np. w ujawnieniu okoliczności przeprowadzenia obławy augustowskiej, o tyle „obowiązek zachowania pamięci" dotyczy przede wszystkim reagowania na szczególnie niebezpieczne kłamstwa na temat masowych zbrodni.

W stanowiących wspomniane już „soft law", opracowanych przez ONZ, Zasadach ochrony i promocji praw człowieka poprzez zwalczanie bezkarności prawo do prawdy (Zasada 2) pojawia się tuż obok obowiązku zachowania pamięci (Zasada 3):

„Każdy lud/naród ma niezbywalne prawo do poznania prawdy o wydarzeniach z przeszłości dotyczących popełnienia haniebnych zbrodni oraz okoliczności i powodów, które spowodowały dokonanie tych zbrodni poprzez masowe i systematyczne naruszenia. Pełne i skuteczne korzystanie z prawa do prawdy stanowi istotną gwarancję przeciwko ponownym naruszeniom" (Zasada 2).

„Wiedza ludu/narodu o historii opresji stanowi cześć jego dziedzictwa i musi być zapewniona poprzez odpowiednie środki realizujące obowiązek państwa w sferze zachowania archiwów i innych dowodów dotyczących naruszeń praw człowieka i prawa humanitarnego, a także w celu ułatwienia dostępu do wiedzy o tych naruszeniach. Środki tego rodzaju powinny zmierzać do zachowania pamięci zbiorowej oraz, w szczególności, ochrony przed rozwijaniem argumentacji rewizjonistycznej i negacjonistycznej [...]” (Zasada 3).

Obrońcy polskiej pamięci historycznej na temat drugiej wojny światowej - rozumianej przede wszystkim jako utrwalanie prawdy o losie ofiar masowych zbrodni oraz wskazywanie rzeczywistych sprawców - mają więc szansę zyskać realną broń w walce o ten cel. Potrzebna jest tu wspomniana „praca u podstaw" na arenie międzynarodowej, która sprowadzać się będzie do uświadamiania przedstawicieli innych " państwa, jak ważne dla przyszłości jest wyjaśnienie mrocznych kart z przeszłości i pielęgnowanie prawdy na ten •t temat, a także zbudowanie w tym celu odpowiedniej koalicji. W Polsce czekają na to nie tylko rodziny ofiar obławy augustowskiej, lecz także wielu krewnych oficerów zamordowanych w Katyniu, którzy wciąż starają się poznać całą prawdę na temat ich śmierci.

Odkłamywanie zbrodni katyńskiej

Radosław Wojtas

Była to długa i niełatwa walka, w której wiele osób złożyło - często najwyższą - ofiarę. Wydawać nam się może, że o kłamstwie na temat zbrodni katyńskiej możemy mówić wyłącznie w czasie przeszłym. Czy rzeczywiście tak jest?

To była dramatyczna manifestacja niezgody na kłamstwo katyńskie. 21 marca 1980 r. 76-letni Walenty Badylak, żołnierz AK ps. Szymon, przykuł się łańcuchem do historycznej studzienki na krakowskim rynku, oblał benzyną i podpalił. Bezsilny jak miliony trzymanych pod sowieckim buciorem Polaków, w tak dramatyczny sposób oddał życie, nie mogąc znieść zakłamywania prawdy na temat zbrodni katyńskiej*

W poruszający sposób ten dzień wspomina nieomal naoczny świadek samospa- lenia, fotografik Stanisław Markowski. O podpaleniu się człowieka na krakowskim Rynku „za Katyń" dowiedział się, gdy wpadł z krótką wizytą do siedziby Związku Polskich Artystów Fotografików przy ul. Świętej Anny. Pierwszą myślą Markowskiego było poczucie, że musi udokumentować fotograficznie to wydarzenie, które działo się przecież zaledwie kilkaset metrów od siedziby związku. Sprzęt fotograficzny zostawił jednak w domu oddalonym o kilka kilometrów od miejsca wydarzeń.

„Czuję, jak krew odpływa mi z nóg. Zaczynam gorączkowo pytać, czy ktoś pożyczy mi aparat fotograficzny. Nikt nie reaguje. Nikt też nie zamierza iść na Rynek - wspomina Markowski. - Wybiegam z biura, wskakuję do taksówki i gnam do domu, na ulicę Majora. W ciągu kilkunastu minut jestem z powrotem na Rynku z aparatem pod pachą. [...] Czuję, że najpierw powinienem zrobić zdjęcie umiejscawiające zdarzenie - plan ogólny. Znalazłem odpowiednie okno. Wchodzę do bramy i wędruję na drugie piętro kamienicy. Pukam, drzwi się uchylają, wchodzę do środka. To prywatne mieszkanie. Wyciągam aparat, ludzie wewnątrz przez kilka sekund badawczo spoglądają mi w oczy. W końcu zaufali mi. W pokoju przy oknie, na sofie, leży starszy człowiek. Na mój widok zrywa się.

- Otwórzcie mu szeroko okno - komenderuje.

- Przeżyłem Powstanie Warszawskie, stalinizm... ale dłużej tego nie wytrzymam. Niech pan fotografuje, niech pan pokaże ludziom, co się naprawdę dzieje... - szepce, ściskając mnie za ramię. Zapamiętam te słowa na całe życie".

W tym krótkim opisie wspomnień jak w soczewce skupiają się różne zachowania, postawy, uczucia z czasów, gdy o zbrodni katyńskiej mówiono ściszonym głosem w zaufanym gronie albo nie mówiono wcale. Stanisław Markowski był jedynym wśród co najmniej kilku przebywających wtedy w siedzibie związku fotografików, który postanowił spełnić swój kronikarski obowiązek. I nie otrzymał nawet najmniejszego wsparcia. Nie tylko nikt nie poszedł z nim na

Rynek. Nikt nawet nie podał aparatu do wyciągniętej po pomoc dłoni. Markowski zapewne przez chwilę mógł poczuć namiastkę tego, co przez wiele lat czuć musiały rodziny ofiar zbrodni katyńskiej. Szukające prawdy, często w poczuciu beznadziei i osamotnienia, z pustą, wyciągniętą po pomoc, po choćby skrawki informacji o swoich bliskich, dłonią.

Mimo trudności nigdy się nie poddali. Było warto.

POWRÓT TATY

Gdy sięga się po wspomnienia bliskich ofiar zbrodni katyńskiej, zwłaszcza dzieci pomordowanych, uderza jeden fakt, który przewija się w zasadzie w każdej relacji - zapewnienie o powrocie, o rychłym spotkaniu, do którego - jak wiemy - nigdy nie doszło.

- Mama - nie wiem, czy chciała nam dodać otuchy - mówiła, byśmy nie rozpaczali, że [tato] poszedł na wschód, ale na pewno wróci. Wpajała w nas myśl, że nasz tato żyje. Miałam dzielną mamę, energicznie ujęła w swoje ręce nasz los. Zaczęliśmy bardzo skromnie, nie mieliśmy za co żyć na początku - mówiła na antenie telewizji Republika Halina Drachal, wieloletnia prezes Stowarzyszenia Rodzina Katyńska w Warszawie, córka żołnierza Piłsudskiego, potem komendanta policji w Skaryszewie Jana Ambramczyka.

Pani Halina nigdy więcej nie zobaczyła ojca. Pozostały jedynie dziecięce wspomnienia i obraz taty utrwalony przez opowieści o nim. - Dobrze pamiętam swojego ojca w 1939 r. Miałam siedem lat. Tata dbał o wygląd. Bardzo godnie reprezentował Polskę. Sąsiadki, jak tata szedł ulicą, to podobno zza firanek z przyjemnością patrzyły na jego sylwetkę. Ja zawsze pamiętam go dostojnie wyglądającego - wspominała w tym samym wywiadzie.

Jak tysiące innych bliskich ofiar dokonanej przez Rosjan zbrodni pani Halina przez wiele lat nie mogła nawet zapalić znicza w miejscu spoczynku doczesnych szczątków ojca. Pierwszy raz pojechała do Miednoje w 1989 r. - To miejsce to był las i doły śmierci, żadnych znaków - wspominała z kolei w rozmowie z Polskim Radiem. - Wielu z nas wiozło krzyże, rozdzieliliśmy się wszyscy i szłam na wyczucie. Wybrałam jedno drzewo, pod którym wbiłam krzyż i zrobiłam maleńką mogiłę. Uderzyło nas to, że w tym lesie nie było w ogóle ptactwa.

Komunistyczne władze nie tylko robiły wszystko, by prawda o jej ojcu i pozostałych pogrzebanych w dołach śmierci w lasach na Wchodzie nie wyszła na jaw. Potomkowie wymordowanej polskiej elity odczuwali wiele innych konsekwencji swojego pochodzenia. - Chciałam zostać lekarzem. Niestety, mnie nie przyjęto. Dopiero w IPN powiedziano mi:

„To pani ojciec przeszkodził w tym, a nie brak zdolności". Ja skończyłam szkołę felczerską, pracowałam z chorymi. To moje wewnętrzne zamiłowanie. Kocham ludzi, kocham im pomagać - opowiadała w Republice Halina Drachal.

Teresa Gwara, która swojego ojca, Tadeusza Macieja Chołocińskiego, nigdy nie zdążyła zobaczyć [przyszła na świat w listopadzie 1939 r., jej ojciec, powołany w pierwszych dniach wojny oficer rezerwy, opuścił rodzinny dom w niedzielę 3 września 1939 r.J, jako kilkulatka napisała do niego kilka listów. „Wielmożny Pan Tatuś na wojnie" - adresowała każdy z nich, a w wiadomości z 10 marca 1945 r. pisała: „Kochany Tatusiu, czekamy na Ciebie z Matusią. Twoja Tereska".

Tadeusz Maciej Chołociński już wtedy nie żył, ale jego rodzina nie miała żadnych informacji o jego losie. Z kilku przesłanych do domu wiadomości (dwa listy i trzy kartki) wiedzieli jedynie, że trafił do niewoli i znajduje się na terenie Rosji. - Mama szukała ojca przez Czerwony Krzyż, przez inne źródła - opowiadała Teresa Gwara w cyklu rozmów „Świadkowie Epoki" przeprowadzanych przez Instytut Pileckiego. - Była nadzieja, że może żyje, znajduje się w jakimś obozie, jakimś gułagu, że może jeszcze wróci. Ale z biegiem lat nadzieje były coraz mniejsze. Gdy zaczęły docierać pierwsze informacje, do mamy dotarła ona w 1976 r., że coś tam się stało, nadal nie wiedzieliśmy gdzie konkretnie.

Dopiero po 13 kwietnia 1990 r., kiedy to Michaił Gorbaczow przyznał, że zbrodni katyńskiej dokonało NKWD, a strona polska zaczęła otrzymywać dokumenty w tej sprawie, rodzina Tadeusza Macieja Chołocińskiego uzyskała potwierdzoną dokumentami pewność, że został on zamordowany w Charkowie.

Brak wieści o najbliższych, zatajanie prawdy o zbrodni i zrozumiała, choć często tak naiwna ludzka nadzieja sprawiały, że wiele rodzin ofiar zbrodni katyńskiej przez całe lata żyło w atmosferze wyczekiwania na powrót swoich bliskich. Czasem oczekiwanie to przybierało wręcz irracjonalną formę. „Co wieczór szykowała kolację i biegła na dworzec. Wracali ludzie wynędzniali, ale szczęśliwi, mówili: »Tak, znam takiego, przyjedzie jutro, pojutrze«. Następny wieczór był taki sam, kolejny też. [...] Mama żyła tylko nadzieją, że Ojciec wróci. Znowu biegła na dworzec” - wspominała córka jednego z zamordowanych, której relacja znalazła się w książce „Pisane miłością. Losy wdów katyńskich", t. 2.

„Do mnie i do siostry długo nie docierało, że Taty już nie zobaczymy, że po prostu Go nie poznamy. Przez długie lata, słysząc pukanie do drzwi, biegłyśmy z okrzykiem: »To Tato!«, a potem był płacz” - relacjonowała inna z córek zabitego w Katyniu (relacja także w „Pisane miłością. Losy wdów katyńskich", t. 3). Jeszcze inna „katyńska córka” wspominała: „Moja mama wierzyła aż do 1986 r. [do śmierci - przyp. red.], że ojciec wróci, i mama podtrzymywała tę wiarę. Co chwilę się słyszało, że żołnierze wracają. Czyli czekanie było od 1939 r. do 1986 r. w przypadku mamy. Nigdy nie wyszła za mąż. Wszystko było uwarunkowane »jak tatuś wróci«".

DŁUGA DROGA DO PRAWDY

Sowiecka wersja „prawdy" o Katyniu obowiązywała w PRL aż do zmian ustrojowych. Ale w kłamstwie katyńskim pojawiało się wiele wyłomów. Tworzyli je Polacy mieszkający w Polsce i poza jej granicami, a także obywatele innych państw. Zimna wojna stwarzała dobry grunt do walki o prawdę na temat zbrodni katyńskiej, Zachód przerywał milczenie czy wręcz krycie wersji „prawdy” Stalina. Jednym z przełomowych momentów było odtajnienie i opublikowanie we wrześniu 1950 r. raportu amerykańskiego pułkownika Johna van Vlieta, który wraz z grupą brytyjskich i amerykańskich jeńców został przywieziony przez Niemców w 1943 r. do Katynia. To pod jego wpływem amerykańscy kongresmani uznali, że zbrodnia katyńska musi zostać ponownie zbadana. Raport Specjalnej Komisji Śledczej Kongresu USA był dla Sowietów druzgocący. Stwierdzono jednoznacznie, że za zbrodnię katyńską było odpowiedzialne NKWD.

Wśród przebywających na emigracji naszych rodaków, którzy w sposób znaczący angażowali się w walkę o prawdę na temat Katynia, był Józef Mackiewicz. Był on jednym z Polaków składających zeznania przed komisją Maddena. Już w 1945 r. Mackiewicz opracował i opublikował cenny materiał źródłowy „Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów", a cztery lata później w Szwajcarii wydano jego książkę w przekładzie na język niemiecki „Katyń. Zbrodnia bez sądu i kary” (tłumaczoną później także m.in. na język angielski). Publikacje Polaków (np. „W cieniu Katynia" Stanisława Swianiewicza czy „Śmierć w lesie. Historia mordu katyńskiego" Janusza Zawodnego) stanowiły cenne źródło wiedzy o Katyniu dla zagranicznej opinii publicznej. Niepoślednią rolę odgrywała także paryska „Kultura". Polonia podejmowała też inicjatywy w celu upamiętniania zbrodni za pomocą tablic i pomników.

W kraju natomiast walka na temat prawdy o zbrodni katyńskiej szczególnie rozgorzała w latach 70. i 80. Dużą rolę w coraz większym zainteresowaniu polskiego społeczeństwa Katyniem odgrywały wydawnictwa drugiego obiegu. Nielegalna w PRL prasa i książki podnosiły świadomość społeczeństwa i mobilizowały do coraz odważniejszego demonstrowania niezgody na kłamstwo katyńskie. Takim aktem było m.in. zapalanie zniczy w oknach każdego 13 kwietnia. Wtedy też rodziny ofiar zbrodni katyńskiej zaczęły działać w sposób coraz bardziej zorganizowany, tworząc koła Rodzin Katyńskich.

W 1978 r. powstał Instytut Katyński w Krakowie. Jeden z jego założycieli, Adam Macedoński, wspominał to tak: „Szukałem w różnych środowiskach ludzi, którzy chcieliby zorganizować się w sprawie zbierania dokumentów i ujawniania prawdy. Nikt nie chciał. Miałem znajomych księży czy dawnych ziemian - wszyscy odmawiali. Nie wiedziałem, co robić. Pewnego razu spotkałem Stanisława Tora. Chyba w duszpasterstwie akademickim na jakimś wykładzie albo może przez Świtonia... Było to w 1978 r. Wyczułem, że to jest człowiek pewny, szlachetny. Powiedziałem mu o moim pomyśle. On się ze mną zgodził i powiedział mi, że zna jeszcze jednego człowieka, który ma podobne do naszych zamiary. Umówiliśmy się na spotkanie u tego człowieka”**.

Człowiekiem tym, czyli trzecim współzałożycielem IK, był Andrzej Kostrzewski. Na początku działali w pełnej konspiracji. „Zdecydowaliśmy, że nie będziemy się ujawniać. Przez ten czas zgromadzimy potrzebne materiały, wydrukujemy ulotki i kilkanaście numerów »Biuletynu« - wspomina Macedoński. - Ujawniliśmy się w kwietniu 1979 r. i wtedy rozdawaliśmy te materiały i ogłosiliśmy o istnieniu Instytutu Katyńskiego. Ujawniliśmy wtedy tylko jedno nazwisko - moje. Na »Biuletynie« podawaliśmy jako miejsce wydania: Warszawa - Kraków - Wrocław - Lublin. To był mój pomysł. Liczyłem, że SB, zanim mnie aresztuje, będzie chciała rozpracować moje kontakty w innych miastach i w ten sposób zyskamy trochę czasu. Ta strategia okazała się skuteczna. Być może pomogło nam to, że sprawa zbrodni katyńskiej jest dla Polaków tak bolesna, iż nawet SB zbyt gorliwie mnie nie ścigała. Tak myślę".

Oczywiście Adama Macedońskiego spotkały szykany ze strony aparatu władzy, ale dzięki jego poświęceniu udało się zdezorientować Służbę Bezpieczeństwa. „Biuletyn Katyński" drukował tłumaczone na język polski dokumenty dotyczące zbrodni katyńskiej, a także osobiste relacje, w tym rodzin ofiar zbrodni.

W1979 r. z inicjatywy ks. Wacława Karłowicza i Stefana Melaka konspiracyjną działalność rozpoczął Komitet Katyński. To za sprawą zaangażowania członków tej organizacji 31 lipca 1981 r. na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach ustawiono wykonany z granitu Krzyż Katyński. Jeszcze tej samej nocy został on usunięty przez SB (w wersji oficjalnej - przez „nieznanych sprawców"). Jedną z najbardziej zaangażowanych w ustawienie Krzyża Katyńskiego osób był ks. Stefan Niedzielak, kapelan Armii Krajowej podczas drugiej wojny światowej, później kapelan Warszawskiej Rodziny Katyńskiej. Kapłan ten bezkompromisowo włączał się w walkę o prawdę, wspierał rodziny ofiar zbrodni katyńskiej. To właśnie w środowisku parafian ks. Niedzielaka zawiązało się koło Rodzin Katyńskich, a parafia użyczyła lokalu na jego działalność.

Kapłan stał się wrogiem publicznym komunistycznych władz. Grożono mu, chciano go zastraszyć, napadano na niego, była też próba porwania. W nocy z 20 na 21 stycznia 1989 r. został zamordowany na swojej plebanii. Sprawców nigdy nie ustalono, do czego przyczyniło się potwierdzone po latach przez IPN niszczenie dokumentacji MSW i znikanie dowodów. I choć nie można tego powiedzieć z całą pewnością, to hipoteza, że był to mord polityczny, a kapłan stracił życie za swoją działalność na rzecz walki o prawdę o zbrodni katyńskiej, jest najbardziej prawdopodobna.

Sprytny sposób upamiętnienia zbrodni katyńskiej znalazł w 1982 r. Czesław Pajerski. Jasne było, że wszelkie pomniki znikną z przestrzeni publicznej tak szybko, jak się pojawią, Pajerski zainicjował więc ustawienie pomnika w górach, w terenie ciężko dostępnym i zalesionym. Pomnik w Gorcach ukryto dodatkowo wśród stacji drogi krzyżowej za kaplicą papieską i nie nagłaśniano specjalnie jego istnienia, co pozwoliło mu przetrwać.

W IMIENIU NAJBLIŻSZYCH

W latach 80. zaczęła dobiegać końca gehenna rodzin katyńskich. Upadał system, który szykanował i prześladował ich przez wiele lat - wdowy pozbawiał środków do życia, a dzieci pomordowanych możliwości podjęcia studiów.

Po 1989 r. rodziny katyńskie zaczęły formalnie się zrzeszać. Ich działalność i nieustępliwość nie pozostały bez wpływu na kierunek działań władz RP w kontaktach najpierw z ZSRS, a później z Federacją Rosyjską. W końcu 13 kwietnia 1990 r. Rosja przyznała się do dokonania zbrodni katyńskiej, a dwa lata później ustami Borysa Jelcyna przeprosiła za mord. Ujawniono także rozkaz Biura Politycznego WKP(b) i znaczącą część list ofiar, a także miejsca mordu jeńców Starobielska [Charków, dzisiejsza Ukraina) i Ostaszkowa [Miednoje koło Tweru).

Także za sprawą nieustępliwości rodzin ofiar żbrodni katyńskiej udało się, w roku 2000,60 lat po dokonaniu mordu, otworzyć polskie cmentarze wojenne. Bliscy tych, którzy stracili życie w Katyniu, Miednoje i Charkowie, dopięli tego, co było jednym z ich najważniejszych celów w pierwszych latach oficjalnej działalności.

W1990 r. z inicjatywy Niezależnego Komitetu Historycznego Badania Zbrodni Katyńskiej i Polskiej Fundacji Katyńskiej zaczęto wydawać „Zeszyty Katyńskie", pismo w całości poświęcone zbrodni dokonanej przez NKWD.

ROSJA POD SĄD

Rodziny ofiar zbrodni katyńskiej próbowały dochodzić sprawiedliwości przed sądem. W 2008 r. grupa krewnych ofiar zbrodni zwróciła się do Naczelnej Prokuratury Wojskowej Federacji Rosyjskiej o przyznanie im statusu pokrzywdzonych w rosyjskim postępowaniu katyńskim oraz o dokonanie rehabilitacji zamordowanych. Odpowiedzi były negatywne. Rodziny złożyły więc odwołania do rosyjskich sądów. Jak można się domyślać, sędziowie podtrzymali decyzje prokuratorów, ale orzeczenia te otworzyły rodzinom drogę do skierowania skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.

9 czerwca 2009 r. zarejestrowano skargę jako „Wołk-Jezierska i inni przeciwko Rosji”, w której 13 krewnych ofiar zbrodni katyńskiej zarzucało Rosji złamanie wielu przepisów Europejskiej konwencji praw człowieka, w tym prawo do życia, a także zapisy zakazujące nieludzkiego i poniżającego traktowania oraz dotyczące prawa do życia rodzinnego. Rodziny zrezygnowały z jakichkolwiek roszczeń finansowych, choć miały prawo domagać się zadośćuczynienia.

Trybunał zakomunikował skargę Federacj i Rosyj skiej w ekspresowym tempie - już 24 listopada 2009 r. - pokazując tym samym, że od początku sprawie tej nadano najwyższy priorytet. 27 stycznia 2010 r. państwo polskie, o co wnioskowano, stało się uczestnikiem postępowania. Rosjanie ustosunkowali się do skargi i pytań Trybunału w ostatnim ustawowym terminie, 19 marca 2010 r. W skandalicznej odpowiedzi nie padają słowa „zbrodnia” czy „mord”, zamiast tego Rosjanie używają sformułowań „sprawa katyńska” czy „zdarzenie katyńskie". Dodatkowo rosyjski rząd stwierdził wówczas, że w toku rosyjskich postępowań nie udało się ustalić okoliczności schwytania ofiar zbrodni katyńskiej oraz tego, jakie zarzuty im postawiono i czy je udowodniono. Stwierdzono nawet, że nie ma pewności odnośnie do tego, czy Polaków w ogóle rozstrzelano!

W lipcu 2011 r. do opisywanej tutaj skargi dołączono inną, złożoną przez Jerzego Janowca i Antoniego Trybowskiego. Połączone postępowanie toczyło się teraz jako „Janowiec i inni przeciwko Rosji".

Bezczelność rosyjskiego rządu i niechęć do współpracy z Trybunałem były jasną deklaracją tego, jak Putinowska Rosja traktuje zbrodnię katyńską i rodziny pomordowanych. Wyrok Trybunału z 20 marca 2012 r. potwierdził to, co nie mogło budzić najmniejszych wątpliwości

- Rosja w sposób poniżający traktowała krewnych ofiar, odmawiając im statusu pokrzywdzonych, a tym samym naraziła ich na moralne cierpienia, a sam mord na Polakach jest zbrodnią wojenną nieulega- jącą przedawnieniu. Trybunał nie odniósł się jednak do rzetelności rosyjskiego „śledztwa" w sprawie zbrodni katyńskiej, uzasadniając, że nie leży to w jego kompetencji. Oceny wyroku były podzielone. Znaczna część opinii publicznej odebrała go jako nazbyt łagodny.

PUTIN ROZBLIŻNIA RANĘ

Jeśli cokolwiek zmieniło się od czasu, gdy sędziowie Trybunału przyznali, że Rosja „nieludzko i poniżająco" traktuje rodziny ofiar zbrodni katyńskiej, to tylko na gorsze. Ostatnie miesiące to coraz poważniejsze prowokacje ze strony Rosji. W kwietniu br. na cmentarz w Charkowie spadły rosyjskie rakiety, częściowo go niszcząc. W tym samym miesiącu niezależny białoruski dziennikarz Tadeusz Giczan donosił, że pod Polski Cmentarz Wojenny w Katyniu podjechał ciężki sprzęt - kilkadziesiąt ciężarówek i pojazdów budowlanych z flagami Rosji i literami „Z”. Rosjanie zagrozili, że.zniszczą nekropolię. W czerwcu media donosiły o zdjęciu polskich flag na cmentarzach w Katyniu i Miednoje. „Na rosyjskich pomnikach nie może być polskich flag" - oświadczył burmistrz Smoleńska Andriej Borysow, prowokując dodatkowo słowami, że „Katyń to rosyjskie miejsce pamięci i rosyjska historia".

- Każde takie informacje, przykładowo te o zbombardowaniu cmentarza w Charkowie czy zdejmowaniu tabliczek epitafijnych, to dla nas, rodzin katyńskich, bolesny cios - mówi w rozmowie z „Do Rzeczy" Marek Krystyniak, prezes Stowarzyszenia Rodzina Katyńska w Warszawie. - Jedna z moich koleżanek, córka zamordowanego pułkownika, mówiła, że czuje się po zbombardowaniu cmentarza w Charkowie tak, jakby jej ojca zamordowano wówczas po raz drugi. Nie oszczędzono nawet grobów - dodaje.

Walka o prawdę może nigdy się nie skończyć. Potomkowie ofiar zbrodni katyńskiej są już w podeszłym wieku. Pałeczkę przejmują wnukowie ofiar. Naszym wspólnym obowiązkiem jest nieść ją razem Z nimi.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych

Komentarze
Szukaj
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą pisać komentarze!

3.25 Copyright (C) 2007 Alain Georgette / Copyright (C) 2006 Frantisek Hliva. All rights reserved."